wtorek, 18 lutego 2020

Kinomanki z klekotem

❖Kliknij, żeby posłuchać tekstu w interpretacji autora❖

Jeszcze tylko dziewczęcy uśmiech z okienka i dwa bilety wysunęły się z kasy. Nie były numerowane, kino studyjne, malusie, prawie przyjazne. I tylko to gdakanie za plecami z ryzykiem sąsiedztwa. Odwróciłem się niespiesznie. Pod ścianą kanapa, nie szersza niż dwa złączone fotele. Jeden narożnik wypełniała ta, która na pierwszy rzut oka wzbudziła coś na kształt podziwu. Jestem pełen uznania dla osób w okolicy trzydziestki, które w każdym miejscu świata są u siebie. Młoda dama wbiła się w róg siedziska zadem, przesadnie wkomponowanym w całość postaci, a pod pośladki podciągnęła pięty skryte we włochate kamasze. Kolejna lejdi wypełniła sobą przeciwległą część i wyeksponowała udo, którym zachwyciłaby wiodącego producenta szynki parmeńskiej. Przestrzeń publiczna tak dalece nie przeszkadzała orędowniczkom swobody, że pozostało patrzeć w zachwycie, jak trzecia koleżanka wpisuje znaczące cztery litery w szklany blat stolika, pomiędzy ulotki z repertuarem kina i foldery zapowiedzi najbliższych wydarzeń kulturalnych. Były tak bardzo zajęte sobą, że pozostałem na wdechu. Chyba uwierzyłem, że szkło zaprotestuje z hukiem wobec wyzwolonej z okowów dobrych manier i przysporzy jej zbytecznych - acz uciążliwych - otworów w dolnej partii zwodniczo ponętnego ciała. Na jego szczęście bileterka stanęła w drzwiach sali projekcyjnej, zanim doszło do eksplozji, a moje czarnowidztwo odchodziło mocno niepocieszone.
„To ja już wiem, że one siedzą za mną”, aluzyjny cytat z klasyka przemknął jaskrawym banerem przez głowę, gdy przepuszczałem w drzwiach żonę. Żeby poigrać z losem pozwoliłem połowicy wybrać miejsca. I choć zrobiła to umiejętnie, już po chwili fatum było tuż za plecami i dopraszało się uwagi znajomym kłapaniem:
- Ostatnio bywam albo na oskarowych albo na totalnym dnie, tak mam. 
- A co poprzednio? 
- Boże ciało, polski, a dziś ten niemiecki, też do nagrody. 
- I jak to ciało? Boże?
- Spoko. Taka historyjka.
- A samo ciało jak? 
- Takie sobie, bez szału, nie zapadało. Kolo miał świetny tatuaż, taki luz, Maryjka z dzieciątkiem. Na plecach. Chyba. 
- To się przyjrzałaś. A o tym coś słyszałaś? Brak sygnału chyba?
- Błąd systemu.
- Wiedziałam, że coś na „s”. Trajler widziałaś? Czemu nas tu ciągniesz w sumie? 
- Taka mała lata wkurwiona na cały świat i mordę drze. Chyba nikt jej nie kocha. 
- To całkiem jak mnie. Jak się sama nie pokocham, to chętnych brak. - Rechot pierwszy. 
- Wiedziałam, że to coś dla ciebie. Trafiłam. - Drugi rechot. 
- Ale ostatnio to utrafił masażysta. 
- To co on ci masował i czym? - Rechot trzeci.
- Zamknęłam oczy, nie wiem, ale zrobił mi tak, że wyszłam jak żyrafa spod ostrokrzewu. Jeszcze wczoraj lazłam jak spod stołu, na rozstawionych nogach normalnie. Ale dziś jestem nowonarodzona, więc nieważne czym i gdzie działał, skutecznie. - Rechot zaraźliwy wspólnotowy, plemienny.
- … albo wiem, co zrobię jak wrócimy. Humus na jutro do roboty. Warzywa mam ugotowane, od wczoraj. 
- Ale w lodówce trzymasz? Bo jak nie, to luz, możesz machnąć w ramach segregacji do zielonego. 
- Myślisz? Fakt. Skisło mi jak na parapecie trzymałam dobę tydzień temu. 
- Ale wiecie, szok, mam postanowienie, decyzję na ten rok. Muszę zaznać akupunktury, zobaczyć jak to jest. Znajdę jakiegoś żółtego i przeżyję. 
- I co mu powiesz, że co ci jest? 
- Jeszcze nie wiem, spoks, znajdę coś. Że mi pies zdechł, że byłam molestowana przez wikarego zasmarkanego, szum w uszach, rozpacz z powodu humusu z przymusu, głowa boli… zawsze coś się znajdzie, ale muszę to przejść jak odrę normalnie. Takie mam postanowienie.
- Że przeżyła upadek ajfona z kanapy, powie, i nie może się z tym pozbierać, wiadomo. Żółtego to jebie w gruncie rzeczy, kasa ma być i gitara. 
- A ty miałaś już ten trening kreatywnego myślenia? - Głos przez rechot. 
- Siedziałam jak durna w korpo, myśleli, że punktuję, a ja na ten trening czekałam, bo miał być na dziewiętnastą.
- A potem wyszło, że pomyliła go z treningiem kreatywnego milczenia bez mydlenia. 
Rechot wspólny cichnący, bo jednak światła przygasły, na ekranie pojawiła się zapowiedź filmu Małe kobietki. Najpierw zastanawiałem się, dla kogo kręci się takie filmy, a potem przyszło mi do głowy, że nie dla kogo, a po co? Dla wrażeń chwilówek, dla sekund uniesień, zapomnienia minut! Bo przecież już nie tylko pożyczki są chwilowe. Dziś chwilowe są wiadomości, doznania, wrażenia, chwilowe niusy, pokusy, słowa i bodźce, po których nie zostaje nic, bo nie musi. Dziś da się przejść przez życie pitoląc, dziamgając, mieląc i wypluwając łupiny słów bez treści. Bezowocnie i bezstresowo. Że sens? Że dzieło? Że sztuka? Że kino studyjne a klub studencki? Nisza inteligencka? Po co zaraz wpędzać się w stupor pytań bez odpowiedzi? Albo rozumieć, dociekać? Czas filozofów i twórców rozmieniono na drobne i bez reszty zaprzedano kłapaniu dziobem, tak samo na poziomie studiów licencjackich, magisterskich czy doktoranckich. Byle papier, byle wpis z podpisem. 
Jeszcze trzydzieści lat temu zmuszano mnie do dociekania, co autor mówi i czy przemawia. Nakazywano wszędzie budować argumentację, która trzyma się kupy. Dwadzieścia lat temu, przez bite pięć uniwersyteckich, uczono składnej wypowiedzi, wbijano do głowy wartości ducha, intelektu, człowieczeństwa, bym dziś szukał własnych myśli w klekocie lekkim, łatwym i przyjemnie niewymagającym czegokolwiek? Tylko gdzie poszła żenada? Wstydzie, gdzie jesteś?! Albo ty, wytęsknione westchnienie: „co ludzie powiedzą”, gdzie jeszcze bywasz... jeśli bywasz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF