poniedziałek, 28 czerwca 2010

Plaża i polityka

Co łączy morską plażę i politykę? Dla mnie jedno: psychiczny dołek. Jednakowo kopie go pobyt na plaży latem, jak i chwilowa próba zainteresowania polityką w czasie wyborów. Gdyby zastanowić się dobrze nad powodem, w obu przypadkach u podstaw zniechęcenia leży bezimienny ludzki tłum. Wychodzę na piach, ogarniam wzrokiem przestrzeń wzdłuż linii wody i dopada mnie poczucie bezradności. Oto masa, w której niepodobna odróżnić kogokolwiek, z którą trudno wejść w kontakt, a jeszcze trudniej poczuć wspólnotę. Hurma, choć wydaje się mówić tym samym językiem i oddaje się podobnym zajęciom (przynajmniej na plaży), jest przecież wewnątrz groźnie podzielona i gotowa brać się za rozpalone łby, kreślić linie podziału, wzajemnej niechęci, przynajmniej politycznej.

    Tylko rodzina ma wystarczająco dużo mocy, żeby zaciągnąć mnie latem na plażę. Czasem zwyczajnie domaga się kompromisu, odpłaty za wszystkie moje samotne chwile. Nie mogę być tyranem odmawiającym wspólnego spędzania czasu, nawet z najbardziej racjonalnych i wiarygodnych powodów. Zdecydowanie najtrudniej przychodzi mi uszanować wolę wspólnego pobytu na plaży, zwłaszcza w słoneczną niedzielę. Niby niewiele to kosztuje, skoro mieszkamy nad morzem. Prawie nic nie kosztuje, jednak coś tam zawsze, choćby mały debet z pogranicza frustracji. Nie jest łatwo go spłacić, czasem trzyma piętnaście minut, trzy godziny, ale bywa, że i dwa tygodnie od powrotu. Podobnie jak chwilowe zainteresowanie polityką w skutkach bywa długotrwałe.

    Widok setek ciał, może tysięcy, ciał mniej lub bardziej estetycznych, mniej lub bardziej po ludzku hałaśliwych, kłótliwych, ruchliwych, śmierdzących, obwisłych, pokręconych, zwiotczałych, ale też ciał zgrabnych, powabnych, uśmiechniętych, rozbawionych, beztroskich, w tej ilości i nagromadzeniu, to jedyny widok, kiedy słowo „człowiek” nie chce wybrzmieć wespół z duchem, intelektem, wrażliwością, miłością, indywidualnością, a chętnie brzmi z materią, brzuchem, łydką, pupą, mięsem. I jakoś samoczynnie ironia podkpiwa sobie cichutko, że jednak nie do końca człowiek brzmi dumnie. Czy to już wystarczy, żeby czuć choć maleńki dołek psychiczny? Niestety. Coraz częściej w zupełności wystarczy. Myśl biegnie drogą skojarzeń: zwielokrotnione mięso ludzkie na plaży, trwa w słonecznej kąpieli, smaży się bezowocnie, życie traci bezpowrotnie, nieświadome jałowego przemijania. I wtedy budzi się rozum, uśmiecha się i podpowiada: Stary, patos zabija poezję! Daj im cieszyć się słońcem po ciężkiej zimie. Pozwól wygrzać kręgosłupy zasiedziałe w sieci, rozłożyć zabiegane nogi, zamknąć oczy, niech wzrok wytchnie od śledzenia promocji i podążania za wymogami szefa. Urlop mają, należy im się jak kotu whiskas. Nie przeginaj z wymaganiami, lato jest. Oderwali się od seriali i tańca z gwiazdami, więc to pożyteczne leżakowanie ciał. Odpuść w wakacje pretensje, że nawet tu, gdy mają czas, nie sięgną po gazetę, nie kupią książki... no i odpuszczam, ze smutkiem, ale odpuszczam, szukając drzewa, cienia, ławki, dla własnej wygody i lektury, póki rodzina poza zasięgiem wzroku, w kolejce po frytki i kawę. 

Otwieram gazetę i przychodzi druga moc destrukcji: polityka. Czemuż się dziwić, na tydzień przed drugą turą wyborów prezydenckich? Nie kupować gazet, nie włączać telewizji, radia nie słuchać? Zwalczyć pokusę przeglądania tygodników? Ale od polityki nie ma ucieczki, bo jest w każdej sferze. Można jej nie szukać, można nienawidzić, ale uciec nie można. Skoro przed zaparkowanym uno pan Mietek dyskutuje z panem Wackiem o wyższości Komorowskiego nad Kaczyńskim, choć zdawałoby się, że ten aspekt jest widoczny na gołe oko i omówień nie potrzebuje. Cóż po nienawiści, gdy jest powinność? Narodowa, patriotyczna, bogoojczyźniana, zdroworozsądkowa, konieczność obywatelska, zapatrzona w przyszłość własną, dzieci i wnuków. Dziś kampania w gruncie rzeczy mówi tylko, że każdy wybór prezydencki znowu jest wyborem przeciw komuś, a nie za kimś. Nie ma innej opcji, bo odkąd wolność III RP pamięta opcje są te same. Trzeba wybrać mniejsze zło, najmniej ufając przyszłości i nie grymasić na brak alternatywy. Marna perspektywa? Jaki kraj, taka mentalność. Jaka świadomość obywatelska, taka perspektywa.

    Czemu polityka miesza mi się z plażą? Ni z gruchy, ni z telewizji, ot tak, jedna włazi w drugą. Że obie dołują? Że obie na „p”? Wątpię. Więc? Na plaży mamy ludzkie mięso, rozłożone w słońcu i w piachu, przylepionym do ciał nurzanych w morzu. W kampanii polityków też ludzkie mięso, tyle że wyborcze, faszerowane mniej lub bardziej przyprawionym truizmem, fałszem, obłudą, zwane elegancko elektoratem.  Wczoraj, w oczekiwaniu na mecz, zobaczyłem Kaczyńskiego, który perorował coś o tym, że nie można dopuścić do monopolu władzy, że niby prezydent i premier z tej samej opcji. Uśmiechnąłem się do ekranu. Jakiej bezczelności trzeba, żeby rzucać takie hasła? Gdy mamy jeszcze w pamięci czas, gdy Jarosław był premierem, a Lech prezydentem, zaś za plecami stała koalicja pośmiewiska, ale gwarantująca władzę. Jakiej obłudy trzeba, żeby powoływać się akurat na argument pt. monopol władzy? Hipokryzja? A może przekonanie, że „nasz monopol, to jedynie słuszny monopol”? Patrzyłem na podrygi tych krótkich rączek, ćwiczonych przez specjalistów PR, rączek, które nawet nie zadrżały rzucając takie hasła. Czemu nie zadrżały? Bo takie nieświadome rączki, co mówią usta? Czy może poczucie, że mówi się do elektoratu cierpiącego na amnezję? Biorąc pod uwagę sondażowe badania statystyczne, można uznać, że wyborcy tej opcji, w znaczącej części mogą mieć kłopot z pamięcią z racji wykształcenia lub wieku. Ale jak nie gruchnąć śmiechem, gdy ten sam kandydat - będąc starym kawalerem (pardon: singlem) – powołuje się po chwili na hasło: „... bo rodzina jest najważniejsza”. To się nazywa żywa kpina z wyborców! Ale z jakich wyborców kpi? Przecież nie z tych, którzy głosują na jego przeciwnika. On kpi, z tych, którzy na niego głosują. I dobrze, bo słyszałem motywację niektórych z nich, wynikało, że oni też z niego kpią. Jedna pani: głosuję na Jarka, bo lubię krępych, silnym, małych facetów. Druga pani: głosuję na Kaczyńskiego, chociaż wiem, że Komorowski wygra, ale żeby nie był taki pewny siebie, to dopiero w drugiej turze na niego zagłosuję. Pierwszy pan „zagłosowałbym na Korwina, ale on nie przejdzie, a Komorowski i tak wygra, to chociaż w pierwszej turze nie dam mu głosu. Drugi pan: „Komorowski? On się za pewnie poczuł jako pełniący obowiązki, to teraz oddam głos na Kaczyńskiego, niech się pocieszy przez chwilę. Jeśli więcej mamy elektoratu tak zapatrzonego w dalekowzroczny i wiarygodny program Jarosława, to czyż może zaszkodzić tu plaża?

    Niestety, może zaszkodzić, bo człowiek smażący się na plaży nie chce wskakiwać w laczki, japonki i szorty, żeby pójść do urny. A wówczas do urny pójdą ci, którzy nie znają smaku plaży, a stringi boleśnie drażnią im rozsądek. Pójdzie elektorat, który wakacje spędza na zasiłku albo idąc do roboty, ale ten szanuje swój obowiązek obywatelski... a nade wszystko cierpi na amnezję. Ten elektorat jak nic zapewni nam wszystkim pięć lat plaży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF