czwartek, 11 lutego 2010

Kawałek wilgotnej prozy

    Żona znalazła niepokojącą plamę na parkiecie. Spojrzała z pretensją na kota, ale ten obrzucił ją wzrokiem współczującym ogromowi lekkomyślności, podniósł ogon i wyszedł urażony. Dobrze, że nie umie wzruszyć ramionami z pogardą. Żona zbliżyła się ostrożnie do podejrzanej plamy, zdobyła się na skrajną odwagę, wsunęła palec w kałużę, powąchała… ciecz była bezwonna, ale wszystko wyjaśniła kropla spadająca w tym momencie z kaloryfera. Zima weszła złośliwie do mieszkania i załatwiła podstępnie grzejnik. Na szczęście wszystko w porę dostrzeżone.

Powiadomiony o zdarzeniu, zerwałem się do wołania o pomoc i już wybierałem numer zaprzyjaźnionego hydraulika. W tym momencie, gdzieś na zakręcie myślowym, odpaliła się czerwona lampka. Żeby w zimie grzebać w grzejniku, trzeba spuścić wodę, a tego z pewnością nie zrobi zaprzyjaźniony hydraulik, choćby z powodu braku dostępu do węzła. Zbiegłem po schodach na dół i na tablicy ogłoszeń próbowałem odnaleźć numer dyżurnego hydraulika spółdzielni. Dreszcz przerażenia przeszedł, gdy z dalekich zakamarków pamięci wychynął cieniem skecz „Ucz się Jasiu ucz” kabaretu Dudek z niezapomnianymi kreacjami Jana Kobuszewskiego, Wiesława Gołasa i Wiesława Michnikowskiego. Natychmiast otrząsnąłem się z ironicznego wspomnienia, w końcu nie po raz pierwszy byłem ofiarą misyjnej telewizji. Determinacja płynąca z wizji zrywania parkietu i wizja zalewanej sąsiadki łapiącej się za głowę, to wszystko nie pozwalało zwlekać i rozważać zasadności działania. Z drżeniem warg wybrałem na klawiszach numer z tablicy ogłoszeń.
- Taaaa… usłyszałem po chwili.
- Dobry wieczór, chciałem zgłosić awarię kaloryfera, kapie u dołu… tak… odpływ. Jutro idziemy do pracy i wolałbym nie zalać mieszkania i sąsiadów, może ktoś przyjść i przynajmniej ocenić co można zrobić? Może uda się coś dokręcić? Uszczelnić?
- E, jak już cieknie, to pewnie tak od razu się nie da. Eee, no nie wiem. Ale... no dobra… dziś to nic nie zrobimy, no dobra, to ja przyjdę.
- Czekam. Bardzo dziękuję, podam adres…
Z radości nie mogłem znaleźć miejsca. Kręciłem się po mieszkaniu niespokojnie, niczym obrażony kot, aż po upływie czterdziestu minut usłyszałem dzwonek domofonu. Było ich dwóch. Słysząc głosy na schodach odciągnąłem dywan z parkietu, świadomy, że przecież idą z błotem. Po chwili jeden z troską klęczał przed kaloryferem. Drugi, może właśnie uczeń, oglądał w tym czasie reklamy w telewizji, a kaloryfer zaś pozostawał poza zasięgiem jego zainteresowań. Majster poprosił o ręcznik papierowy, żeby skutecznie namierzyć miejsce wycieku. Podałem posłusznie, ale na wszelki wypadek pokazałem mu jeszcze palcem skąd dokładnie wycieka, co wcześniej ustaliłem trzykrotnie. Majster złapał żabką nakrętkę. Choć zupełnie nie rozumiałem czemu mocuje się z inną niż ta, spod której cieknie, nie śmiałem protestować. Zaufałem jego fachowości, gdy orzekł:
- Śrubunek nie do ruszenia. Przyjdziemy jutro, za dnia. Tera na noc ludziom wody spuszczać nie będziemy. O której ktoś będzie w domu? O pół do drugiej? Dobra, to przyjdziemy. Podstawiłem miskę i już wiedziałem, że spokojnie nie prześpię do rana.

    Zerwałem się z łóżka i opróżniłem miskę z wodą szybciej niż pęcherz. Na szczęście kaloryfer nie zapełnił jej nawet do połowy. Upewniłem się, że żona pamięta, o której ma być w domu i udałem się do pracy. Skecz kabaretu Dudek znowu wylazł z pamięci i zabrał mi wiarę w człowieka. Wbrew najszczerszym intencjom nie wierzyłem, że tak gładko przyjdą i zrobią, co do nich należy. Żona potwierdziła obawy o 14.25. Zadzwoniła, że była przed czasem, czeka, ale nikt się nie zjawia. Odnalazłem w komórce wczorajszy numer i dzwonię:
- Dzień dobry, dzwonię, żeby powiedzieć, że mimo ustaleń nikt się u nas nie zjawił o umówionej godzinie, a hydraulik miał być o 13.30. Tymczasem dochodzi 14.30….
- Ja tam nic nie wiem, panie! Gdzie miał być, kto? My tu się zmieniamy we trzy ekipy, a telefon jeden, to ja nie wiem, to o co chodzi?
Sparaliżowany tumiwisizmem kolejnego majstra, tłumaczę od początku całą historię.
- A…, ale tu nic on w zeszyt wczoraj nie wpisał, to ja tam nie wiem, a mówił, że odwołane coś ma na dziś…
- Panie! Jakie odwołane?! Mnie tu parkiet zalewa! – wkurzyłem się mocno.
- No i co? Przecież ten chłop teraz samochód rozładowuje, to i tak się nie rozerwie, nie? Skończy jedno, pójdzie do drugiego. Pracujemy do 16.00, to i do pana przyjdzie, nie?
- Przyjdzie i co?! Powie, że zaraz kończy pracę, tak?
- Nie bój pan nie bój, będzie jak przyjdzie. Czekać.

Tyle było dalszej rozmowy, więc i ja po chwili rzuciłem w słuchawkę żonie bezradne: „czekać” i próbowałem skupić się na własnej pracy. Po dwudziestu minutach dostałem sms od żony: „spuścili wodę, wchodzą”. Odetchnąłem z ulgą. Po upływie kolejnej godziny żona dzwoniła szczęśliwa jak kot, który w ramach przeprosin dostał swój smakołyk.
- Zrobili, kochanie, zrobili, nie cieknie! Nawet już wywietrzyłam, poodkurzałam i życie wraca na swoje miejsce!
- Super. Bardzo się cieszę, ale podstaw miskę pod kaloryfer, tak na wszelki wypadek, bo w głowie siedzi mi kabaret Dudek, Kobuszewski i Gołas.
- Co ci siedzi?
- Trwoga. Podstaw miskę, jeść nie prosi. Wiesz, na wszelki wypadek to i ksiądz gospodynię trzyma. Wpadłem do domu z pracy, zdjąłem buty, pobiegłem obejrzeć miskę i zobaczyłem w niej wodę. Spojrzałem na miejsce przecieku, kapało jak wczoraj. Wymienione zostało złącze, które akurat miało się dobrze i nie puszczało wody. Złapałem za telefon, ale ostrożnie, bez nerwów, świadomy, że „oni się zmieniają, a telefon ten sam”. Rozespanemu facetowi po drugiej stronie zacząłem snuć narrację, jakby był pierwszym napotkanym hydraulikiem świata, od początku, ale on przerwał:
- Tak, pamiętam, to ja byłem wczoraj u was z kolegą.
- Świetnie, to zna pan sprawę – odetchnąłem z ulgą, miałem szczęście, to ten gość od oglądania reklamy w moim telewizorze.
- Ale kolega mówił mi, że był i naprawił ten przeciek.
- Zgadza się, był i naprawił, ale nie to, co trzeba. Mówiąc krótko: naprawił, co nie było zepsute.
- Jak to? Przecież sprawdzał przy mnie.
- Zgadza się. On sprawdzał i pan widział i sam palcem pokazałem, a i tak zrobił śrubunek zamiast korka. Nic nie rozumiem, a pan?
- No wie pan. Robił w tym miejscu, co najczęściej puszcza wodę.
- Teraz rozumiem wszystko! Jak naprawił to co zawsze, to może przyjdzie jednak teraz zrobić to, co na pewno puszcza wodę?
- Ale to nie dziś. Bo wodę trzeba spuścić. O której jutro ktoś będzie w domu? O 14.00! Już to przerabialiśmy! Tylko nie wymieniajcie mi kabiny prysznicowej, bo nowa! Zajmijcie się kaloryferem w miejscu, gdzie puszcza wodę!

    Usiadłem ciężko w fotelu i przyszło mi na myśl, że nie bardzo rozumiem, dlaczego kabaret Dudek był zabawny przez kilkadziesiąt lat, a teraz przyprawia mnie o doła? Dlaczego magia czasu nie działa na hydraulików spółdzielni i czyni historyczny skecz wciąż aktualnym?

20 komentarzy:

  1. dziwię się czemu ludzie tak rzadko uciekaja się do przemocy. po kilkudziesięciu morderstwach na hydraulikach moze pozostali wzięliby się do roboty.

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie dlatego przerażał mnie program USTERKA!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, nasza polska rzeczywistość. Żarty kabaretowe w czasach PRL-u są wciąż aktualne. Tylko dlaczego częściej chce nam się płakać niż śmiać?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, jakie to jest fascynujące przeżycie! Kapiący kaloryfer! Szkoda, że tak krótko opisane.

    OdpowiedzUsuń
  5. Już kilka lat inwestuje w różne sprzęty , książki, itd.....
    Czytam oglądam ucze sie i patrze....
    i tak jak ktoś tu napisał po programie usterka, zaczełem sam wszystko robić , sam wszystko naprawiam , montuje, remonbtuje itd......
    NIE WPUSZCZE PAPUDROKÓW DO DOMU !!!!!
    STADO NIEDOUCZONYCH OBIBOKÓW A KASUJĄ JAK ZA SUPER SERWIS ZE STREPTEASEM i piwem dla klienta ................

    OdpowiedzUsuń
  6. ... i tak miałeś szczęście. Gdy do mnie przyszedł to chciał dokręcić korek zabezpieczający na dole grzejnika ( z którego akurat ciekło ) i przekręcił gwint. Oczywiście wody wcześniej nie spuścił z pionu bo po co ... . Mieszkam w dziesięcio piętrowcu na drugim piętrze , sąsiad z pierwszego mógł u siebie pływać kajakiem,a na podwórku dzieciaki z wypływającej wody zrobiły sobie ślizgawkę. Sąsiad z pierwszego do dzisiaj się do mnie nie odzywa , może dlatego że 3 miesiące wcześniej skończył trwający pół roku remont mieszkania...

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz co? Powinienes byc meżczyzna i załatwić sprawe jak mężczyzna....

    OdpowiedzUsuń
  8. Urzekła mnie Twoja historia

    OdpowiedzUsuń
  9. Eh z tymi fachowcami to zawsze tak jest u mnie przychodzili tydzień, żeby uszczelnic miejsce wycieku i im się nie udało. Gdyby nie to że kupiłam poleconą w sklepie rzecz do uszczelniania wycieków to by do dzisiaj mi ciekło... no tylko taka szara plama mnie drażni ale z tego ani kropelka nie popłynęła :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Widzisz, z moich obserwacji wynika, że wszelkiej maści "specjaliści" na usługach administracji i spółdzielni, to najczęściej nieudacznicy w swoim "fachu". To zlepek ignorantów, którzy nigdzie nie byli by zatrudnieni, a zakładając swoją firmę, splajtowali by po pierwszej spartolonej "usłudze". To najczęsciej pociotki i śwagry kogoś w administracji, którym owi(krewni) załatwili etat. Fachowość (tych) szpeców od wszystkiego, kładzie na kolana. Większość wspólnot, czy nowoczesnych spóldzielni woli zatrudniać usługodawców z zewnątrz, niż trzymać na etatach partaczy. Na "posiadanie" swoich fuszmenów, stać jedynie molochy (pokomunistrczne), tam fuszerkę, świetnie można utopić w kosztach>

    OdpowiedzUsuń
  11. zainwestuj chłopie w zawory zamykajace wodę przy każdym kaloryferze,ot po kłopocie

    OdpowiedzUsuń
  12. Myślę, że autor nie chciał słyszeć rad w rodzaju "kup Pan lepśy zawór albo i ze dwa" tylko chciał zwrócić uwagę na taki proceder wśród hydraulików. Ciekawy pomysł z tymi morderstwami. :D To można by rozszerzyć od razu na inne grupy zawodowe, od razu by bezrobocie spadło, bo na miejsce tamtych "ubitych" weszliby inni.
    Ze swojej strony życzę dużo zdrowia i końca zimy. ^^

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak placisz-tak masz. Czego sie spodziewales za te grosze? Tych co umieja to powywozilismy tam gdzie placa normalnymi pieniedzmi.

    OdpowiedzUsuń
  14. 30 lat mieszkałem na pierwszym piętrze w 9 pietrowym bloku i chociaż jestem raczej spokojnym człowiekiem dwa razy mialem chęć zamordować hydraulika wraz z całym działem technicznym spółdzielni.Niema to jak własny dom.

    OdpowiedzUsuń
  15. przerobiłam na własnej skórze, to co Autor napisał. Tyle, że u mnie jeszcze hydraulik zażyczył sobie 300 za spuszczenie wody w zimie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Super temat, jak najbardziej na czasie. Takie traktowanie awarii to specjalnosc administracji spółdzielni mieszkaniowych. Temat dotyczy nie tylko hydraulików. W końcu członkowie spółdzielni i tak płacą haracz na remonty i konserwacje, a więc kultura i fachowe podejście do zgłoszonego problemu nie ma tu istotnego znaczenia, oczywiście zdaniem administracji.

    OdpowiedzUsuń
  17. Taki dowcip był: wykładowca matematyki na uniwerku zawołał prywatnie hydraulika ze spółdzielni - ten przyszedł obejrzał, zabrał się za pracę, zrobił, wystawił rachunek - cały czas miło sobie rozmawiając. Jak wystawił rachunek - to matematyk zagwizdał, jak odał ile zarabia - to zagwizdał hydraulik i powiedział: niech pan złoży podanie do nas, bo akurat prezes szuka ludzi - tylko niech pan nie wpisuje wykształcenia wyższego. Po kilku latach czasy nowe - wszyscy pracownicy spółdzielni muszą mieć maturę, więc wszystkich zapisali na naukę. Pierwsza lekcja - matematyka - wykładowca wyrwał naszego matematyka i powiedział: zrobimy sobie szybkie przypomnienie - proszę podać wzór na trójkąt równoboczny. Matematyk nie pamiętał, ale zaczął sobie wyprowadzać. Cały czas jednak wychodzi mu pierwiastek z liczby ujemnej. Zrozpaczony patrzy na sowich kumpli w klasie i słyszy od jednego z nich podpowiedź - zmień granicę całkowania!". Czy ta historia coś oznacza? Nic - mądry czy głupi jednakowo spartoli, jak mu kto pałą w łeb nie przyfanzoli.

    OdpowiedzUsuń
  18. hmm... a ja to przedstawię z 2 stron:
    1. wynajmowałam mieszkanie w spółdzielni, gdzie prezes był jednocześnie konserwatorem /tak też bywa dla oszczędności ;) / łącznie było około 50 mieszkań, ciekło mi z grzejnika, mieszkałam na ostatnim piętrze, po 2 tyg. problem został usunięty przez pana prezesa

    2. pracuję w spółdzielni mieszkaniowej (w administracji oczywiście), problem z konserwatorami jest taki, że... brakuje chętnych do tej pracy :) mieliśmy 2, jednego bardzo dobrego i drugiego trochę niezbyt kumatego jeśli idzie o grzejniki, ten pierwszy w końcu się zwolnił, zarabiał wtedy nie cało 1200zł na rękę, w nowej pracy dostał dużo więcej, drugi też się zwolnił... szukaliśmy przez kilka miesięcy kogoś na ich miejsca, dawaliśmy ogłoszenia, odzewu zero... w końcu zgłosił się jeden pan :) o radości :D tylko że... zaraz po badaniach dopuszczających do pracy tak sobie wypił procencików że niemal na czworakach dotarł do biura i jego praca na tym się zakończyła :) po pół roku ten drugi konserwator wrócił do nas, dostał podwyżkę (teraz zarabia 1500 zł na rękę, facet po podstawówce... a ja skończyłam studia i mam 1600... no ale trudno wiecznie nie będę tu pracować) jak grzejnik cieknie to robi co umie a jak nie umie to mówi "tego się nie da zrobić" i co robimy? a no to: albo wynajmujemy hydraulika albo tego pierwszego konserwatora błagamy o pomoc :)a za co kasa leci? a no za to, że konserwator ma przy prądzie grzebać, przy grzejnikach (ta...), kosić trawniki, wkręcać żarówki, takie tam... to jest część opłaty eksploatacyjnej, fundusz remontowy nie obejmuje tak małych napraw, jest przeznaczony na malowanie klatek, łatanie dachów (my mamy wszystkie po kapitalnym remoncie :D)

    zresztą temat rzeka, chcecie to narzekajcie a ja mieszkałam w spółdzielni i się cieszyłam że po 2 tyg. ktoś mi grzejnik naprawił a teraz mieszkam we wspólnocie i tylko patrzę jak pojedyncze dachówki robią wielkie bum ram tu raz tam... dach jest w koszmarnym stanie, instalacje ot samo i mowy nie ma żeby ktokolwiek tym się zajął, ot cała różnica między spółdzielniami i większością wspólnot... taniej owszem ale co z tego? oczywiście są też porządne wspólnoty ale to mniejszość... 9 lat w tym wszystkim siedzę więc od podszewki to poznałam...

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  19. W ostatnią sobotę sąsiad postanowił sobie przygotować rower do wiosny. Oparł go sobie wygodnie w tym celu o kaloryfer w suszarni na X piętrze, a kaloryfer w trybie błyskawicznym opuścił swoje zwykłe miejsce... Sąsiad bohatersko powstrzymywał wyciek, czym się dało, ale zbyt długo męczyć się nie musiał - po mniej niż godzinie na miejscu zjawiło się jednocześnie pogotowie CO i konserwator spółdzielni, panowie szybciutko ustalili między sobą co-kto i było po problemie. :) Tylko do tego trzeba mieć mądrego prezesa spółdzielni... sporej zresztą, jakieś 8-10K mieszkańców. Nikt z nich nie narzeka - no, oprócz narzekaczy zawodowych. :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Wygląda to super. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF