niedziela, 7 lutego 2010

Demon chłodnych myśli

Nadciąga zmierzch. W szarości za oknem na dobre zapanował porządek zimy. Nawet sroki przysiadają na śniegu tylko na moment i zaraz odlatują w sobie wiadomym, może cieplejszym, kierunku. W bezruch panoramy wkomponowuje się dym z odległej ciepłowni, jakby zatrzymał się na nadchodzącą noc. Pozostał sztywno, w pewnej odległości od wylotu komina. Utkwił skostniały, zupełnie nieruchomo jak reszta świata. Dobrze jest poczuć błogość zatrzymanego kadru, gdy szyba bezpiecznie odcina od świata, gdy komfort paruje wraz z herbatą parzoną w kubku i syci atmosferę ogrzanego pokoju. Gdy w pobliżu oswojona nieruchomość kwiatów na parapecie, po ścianie pełga odbicie płomienia świecy, a w tle głos z radia zapowiada jazzowy standard i po chwili muzyka już miło głaszcze uszy. Ale nie ma sielanki, bo jest jeszcze nieproszony gość. Czai się pod parapetem, ociera się jak kot o nogi stołu, znaczy pokój lękiem, niepewnością i przypomina, że ten ład i odległość od mrozu, zimy i zmroku, mogą być całkiem chwilowe i bardzo pozorne. Wyobraźnia rozprowadza poczucie ułudy i wdziera się obawą w spokój i ciepło. Podpowiada, że w każdej chwili możesz znaleźć się na zewnątrz, skazany na chłód i nieubłagany wyrok losu. Pożar, pęknięcie konstrukcji budynku pod ciężarem śniegu, wybuch gazu, każdy żywioł, niezależny od woli, chcenia i pragnień, wyrzuci na zewnątrz, na litość innych ludzi lub jej brak.

    Czy to coś, co ociera się niepokojem o przedmioty i ściany, jest już myśleniem pesymisty, któremu za dobrze w ciepłym? Może jednak tylko zbędnym rojeniem z wysokiej wieży? W końcu czasem lubimy straszyć się smutnymi myślami, gdy tak naprawdę nie ma innych zmartwień do herbaty.

    Nawet jeśli tak jest, nikomu nie jest łatwo pielęgnować swój pozorny spokój. Zabieganie, ciężko spłacane kredyty za kąt i dach nad głową, wysoka cena odrobiny bezpieczeństwa, zwalnia nas z troski o cały świat. Dodatkowo zaprawione to wszystko powinnościami rodzinnymi i obowiązkami małżeńskimi, oddaniem w pracy, to musi wiele przesłaniać, doba ma swój konkretny wymiar. Nie można być wszędzie, bo nie będziemy nigdzie. Dlatego pewnie nie szukamy specjalnie tych, którzy dziś znaleźli się w sytuacji oczekiwania na bliźniego. Na co dzień nie krzywdzimy ludzi, ale też nie pomagamy więcej niż to konieczne. Życzliwie kłaniamy się sobie i uśmiechamy w tramwaju, w sklepie i na chodniku. Wniesiemy zakupy do domu starszej pani, przepuścimy w drzwiach sąsiada idącego o kulach, nawet podzielimy się bigosem i szarlotką, aby potem odetchnąć, wrócić do swojego ładu. Ale czy dziś, tak otwarcie i bez oporu, wpuścilibyśmy potrzebującego schronienia? Czy dalibyśmy uciec przed silnym mrozem, choćby na kilka dni?

    Włączam wiadomości. Patetyczny głos z telewizora mówi o nowych ofiarach chłodu. Pokazują też opornych bezdomnych, których ciężko ocalić, bo tego nie oczekują, przynajmniej na naszych warunkach. Mają swoje węzły ciepłownicze, działki, bunkry i strychy. Wybierają wolność, często zakropioną alkoholem, a może niewolę swoich nałogów, silniejszą niż ryzyko śmierci i ciepło noclegowni, opłaconej reżimem zasad. Oni uciekają przed pomocą, bardziej niż przed zimą.

   
A gdyby jednak przyszli, zapukali? Ilu z nas potrafiłoby stwierdzić: „gość w dom, Bóg w dom”? Może jednak sięgnęlibyśmy szybciej po arsenał środków, w jakie wyposażają nas medialne stereotypy, przestrzegające na każdym kroku, że każdy „każdy pijak to złodziej”, że chce nam zamienić świat w melinę, zburzyć z trudem budowany spokój, oszukać i wykpić? Z pewnością próbowalibyśmy racjonalizować niechęć, że przecież wszyscy mają równe szanse, a ten tu sam sobie winien, jak nie chce wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Pewnie pracować mu się nie chce, pewnie woli odpowiedzialnością obarczać innych, pewnie był pasożytem i pasożytem zostanie. Skoro woli taki tryb życia, to niech ponosi konsekwencje z dala od naszego domu. Nie wątpię, że w wielu z nas zwyciężyłoby człowieczeństwo. Wpuścilibyśmy niechcianego gościa za próg, nawet dalibyśmy mu herbaty, zupy i drugie danie. Odważniejsi pozwoliliby może nawet wykąpać się, rozgrzać, nawet zaopatrzyliby w czyste ubranie po dziadku, teściu, ojcu, bracie i kuzynie. Czy mimo tego, nawet jako najdzielniejsi miłosierni, nie szukalibyśmy po cichu w internecie adresów najbliższych przytulisk i noclegowni? Żeby tylko obcy wyszedł z domu, żeby dało się powrócić do swojego wypielęgnowanego ładu, bo wiadomo, dodatkowe nakrycie ma być puste jak każe tradycja.

    Nie ma w tym nic zdrożnego, nie ma w tym nic złego. Ktoś powie, że każdy jest panem swojego losu. Jeszcze inny powie: skoro sobie nie radzi, niech ginie, bo nasza rzeczywistość nie jest najpiękniejsza z możliwych i panuje w niej prawo dżungli. Znajdą się i tacy, co powiedzą, że zwyczajnie nie byłoby ich stać na dzielenie się swoim bezpieczeństwem i jedzeniem z kimś, komu nie chce się pracować. I to też będzie dobry argument. A jeśli jednak zacznie w nas popiskiwać sumienie? Zareagujemy esemesem dla potrzebujących, gdy wezwie do tego telewizor. Odpiszemy swój 1% podatku, na potrzeby bliźnich, którzy dotarli do naszej skrzynki przekonującą ulotką, bądź wpadli między nasze mejle w ramach korespondencji seryjnej.

Ekran oddziela nas od niewygodnych faktów i myśli, chroni przed smrodem bezdomności, upadku, alkoholizmu, biedy i niemocy. Dystansuje do innego człowieczeństwa, które nie spieszy donikąd, nie prosi o uwagę, a jednak zapada w myśli i pamięć. Odraża albo przeraża. Czasem szklana obecność ponowi natrętne pytanie: co byśmy zrobili, gdyby któryś z nich upatrzył sobie naszą rodzinę, dom, mieszkanie, nasze cieplutkie towarzystwo? Gdyby stanął w drzwiach z prośbą: przetrzymaj mnie przez zimę, daj przeżyć. Co wówczas? Gdyby to był tylko kolejny menel, pewnie nie byłoby kłopotu z przegonieniem. Ale ten prawdziwy troll prawdopodobnie nie zdobyłby się na taki gest, wybrałby metę, a nie mieszkanie w bloku. Gorzej, gdyby to był normalny człowiek, któremu raz nie wyszło.

    Może stąd dziś we mnie potrzeba, żeby zresetować na chwilę dobre samopoczucie, dla zdrowia psychicznego. Przekonać się, niechby w teorii, że nawet do najcieplejszego mieszkania, mogą dotrzeć demony chłodu i przesłonią smutkiem wypracowany ład. I dobrze, niech na moment powieje zimno przewrotności losu, który może z każdego zakpić w dowolnej chwili. Może sprawić, że z osoby snującej czysto teoretyczne refleksje o miłości bliźniego, staniemy po stronie osób tejże potrzebujących.

2 komentarze:

  1. Demon chłodnych myśli nawiedza mnie zawsze w Wigilię Bożego Narodzenia. Ostatnio mam jednak dobre zaklęcie, by go zbyć. Jeśli chce się komuś pomóc należy się skoncentrować na tej konkretnej pomocy i nie rozpraszać na tzw. cały świat, bez wyrzutów sumienia. Nie mam natury zbawcy. Pomagam Pani/u, rodzinie X od lat, konsekwentnie i racjonalnie. Pomoc innym, tylko doraźna.
    Jedno, a dobrze (a nie raz, a...)

    OdpowiedzUsuń
  2. "W szarości za oknem na dobre zapanował porządek zimy."

    istotnie, w lutym to niespotykane

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF