poniedziałek, 11 stycznia 2010

Temat zastępczy

    Zastanawiam się czy to ma sens, czy tylko z braku pomysłu na lepszy temat, należy zabierać głos w sprawie. Dopinguje mnie jednak szacunek i wdzięczność dla licznych czytelników, którzy tu zaglądają, a przy okazji ten i ów pyta o nowy tekst. Jednakże początek roku zawsze jakoś mnie przygniata i wyraźnie jałowi. Poczucie upływającego czasu, umykające tygodnie, przemieszanie dni świątecznych i powszednich, powoduje, że każda myśl, refleksja, każdy temat staje się tak samo krótkotrwały, ulotny i do zapomnienia.
  

Od czegoś ten rok trzeba zacząć, także tu, w refleksjach o naszej codzienności. Ponieważ nie mam ciekawych bodźców ponoworocznych, wrócę do ubiegłego roku. Od dłuższego czasu, właściwie od ogłoszenia wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie zdjęcia krzyża we włoskich szkołach, drapię się po łysinie i zastanawiam, czy to jest temat na felieton? Być może należy on do grupy ważnych tematów, od których zacznie się dyskusja, być może to kolejna medialna bańka zastępcza, która pryśnie pod naporem innych baniek. A może to tylko kolejna okazja pozostawiona zapalczywym, co lubią prać się po pyskach dla samego różnienia się. Wielu przecież bardzo tego potrzebuje dla lepszego samopoczucia.
    Poruszanie tematu zawieszania lub zdejmowania krzyża zawstydza. Mam wrażenie, że to trochę przypomina jarmarczną burdę, trochę też darcie szat z Chrystusa, który umiera na tymże krzyżu jednakowo dla przeciwników i zwolenników wieszania symbolu w miejscach publicznych. Niechętnych wobec krzyża w szkołach i urzędach szanuję za ich poglądy i odwagę wyrażania opinii w kraju uchodzącym za katolicki. Zastanawia mnie tylko czasem, tak po ludzku, w jaki sposób ten krzyż im zagraża? W końcu sam symbol nie narzuca nikomu wiary, nikomu nic do głowy i serc nie wtłacza, nie narzuca konieczności zmiany poglądów, ani nie zakazuje mieć prawa wyboru. Poza wymiarem religijnym, jest przecież symbolem tradycji i ciągłości kulturowej. Przypomina, że (czy nam się to podoba czy nie) historycznie i mentalnie ukształtowała nas kultura judeochrześcijańska. A skoro przeciwnicy i ten fakt chcą pomijać, od niego się wyzwolić, zwyczajnie mogą nie patrzeć w jego stronę i nie dostrzegać dwóch skrzyżowanych belek.

    Szczerym obrońcom zawieszania krzyża w urzędach i szkołach, też po ludzku, zwyczajnie się dziwię. Gdyby nie trwali uparcie przy samym symbolu, a weszli nieco głębiej w refleksje o nim, może odkryliby istotę samej śmierci Chrystusa jako ofiary zbawienia wszystkich ludzi, niezależnie od przekonań, także jako ofiary pojednania i zrównania wszystkich. Tym samym, gdy obrońcy podążają z krucjatą przeciw inaczej myślącym, kwestionują w znacznej mierze sens dzieła Zbawiciela, umierającego także za poszukujących inaczej. Odzierając z sensu symbol czynią z niego argument w walce, czyli w gruncie rzeczy przeciw pojednaniu. Żeby nie przesadzać z patosem, powiem krótko: gdyby Chrystus stanął tam, gdzie ludzie szarpią się o zdjęcie krzyża, prawdopodobnie sam by go zdjął, żeby pokazać, że najważniejsza pozostaje wzajemna miłość i szacunek, a potem dopiero w grę mogą wchodzić materialne symbole.
  

Kilka dni temu, widząc w jednym z serwisów tytuł sugerujący, że w Polsce może ruszyć wojna o krzyże, uznałem ostatecznie, że trzeba sięgnąć i po ten temat zastępczy. Uściślijmy na starcie, że jako człowiek wierzący i praktykujący nigdy nie byłem zwolennikiem wieszania krzyża w miejscach publicznych. Całkiem nie z powodu przekory, raczej uznając, że to bardziej szkodzi wierze niż ją wspomaga. Na moje szczęście, jestem dzieckiem PRL-u i na katechezę musiałem chodzić do salki parafialnej, przy kościele. W niej był solidny krzyż na ścianie, mapa ziem, po których wędrował Chrystus z uczniami, zwykle jeszcze portret papieża, kardynała i może kilka różańców z żołędzi, kasztanów, pestek czy innych akcesoriów, służących pomysłowym wykonawcom prac konkursowych. W takiej atmosferze wszystko miało swoje miejsce, ład, wymiar i porządek. Mimo, iż katechezy odbywały się przed lub po lekcjach, a salkę parafialną od budynku szkoły dzielił zdrowy dystans piętnastu minut marszu, z frekwencją na lekcjach religii nie było problemu. Ten, jeden z nielicznych, „luksusów” rzeczywistości PRL-u pozwalał znajdować wierze swój właściwy wymiar religijny. W takich warunkach od najmłodszych lat dostawaliśmy też ważny komunikat podziału sfery państwa i Kościoła. Myślę, że skutkiem ubocznym takiego stanu rzeczy było i to, że dostawaliśmy ważną lekcję oddzielania sfery sacrum i profanum, uzmysłowiono nam podział na to, co Boskie i cesarskie. Religia, sprowadzona rygorem państwowym na margines życia społecznego, paradoksalnie wymagała większego zaangażowania, autentyczności, a przez to oczywiście wieszanie (bądź zdejmowanie) krzyża w miejscach publicznych i podobne gesty, nie tylko nie wchodziły w grę, ale też nie mogły mieć charakteru karty przetargowej w szarpaninie ideowej, przepychankach społecznych i politycznych.

    Niezależnie od potrzeb i życzeń redaktorów serwisów internetowych, wierzę jednak, że temat zdejmowania krzyży, nie wywoła w Polsce wojny i najlepszy tego dowód już mamy. Wyrok dotyczący włoskich szkół, póki co, u nas przyniósł ledwie czkawkę po sprawie. Oto uczniowie jednego z ogólniaków złożyli swój protest do dyrektora, gdzie indziej radny beknął do włodarzy miasta i po sprawie. W porywie optymizmu jestem zbudowany postawą rodaków, którym nie chce się zwyczajnie bić piany, bo mają lepsze zajęcie, pilniejsze sprawy, ważniejsze problemy. Zdrowy rozsądek zwycięża, chcę w to wierzyć i to buduje pozytywny obraz naszego społeczeństwa, które dość ma jątrzenia, podziałów, zmagania o gesty, symbole, od których nie przybywa ni chleba ni wina, ni dobrego samopoczucia.

2 komentarze:

  1. w czym zagraża? raczej w niczym... ale co, jeśli np. zaczniemy wieszać symbole muzułmańskie? no w końcu mamy cyfry arabskie, to też kultura i tradycja...
    najwięcej rabanu robią ludzie tacy jak ja - ci, którzy uważają, że wiara to sprawa osobista. chodzę do kościoła w każdą niedzielę, przeczytałam kilka encyklik, jestem na bieżąco z nauką Kościoła, ale to nie powód, żeby wymagać od konstytucyjnie usankcjonowanego państwa laickiego wprowadzania symboli religijnych do instytucji publicznych. a skoro mówisz, że Europa wyrosła na tradycji judeochrześcijańskiej (co jest akurat jak najbardziej słuszne) to dajmy obok krzyża symbol judaizmu. wtedy taki argument miałby sens. a tak, to ten znak krzyża jest pusty, bo pokazuje tylko to, że Polacy jak zwykle odwołują się do symboli, których sensu nie pojmują, lub pojmować nie chcą...

    OdpowiedzUsuń
  2. www.poland-against.blogspot.com14 stycznia 2010 12:19

    Bardzo mądra notka. Wydaje mi się jednak dziś bardziej niż kiedykolwiek, że Kościół ma olbrzymi związek z państwem, ale został zakrzyczany, że nie może mieszać się w sprawy państwowe i że religia nie powinna wchodzić do szkół. Tymczasem okazuje się, że to jedna z najważniejszych nauk.
    Z drugiej strony mam wrażenie, że masoneria chce KK zepchnać do niszy, dlatego nie życzą sobie symboli katolickich. Teraz krzyż, potem szopki, a nawet katolicy.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF