środa, 2 grudnia 2009

Obywatel Syty w potrzasku

- Pan kupi coś do jedzenia, bardzo proszę.
- Co? - zapytałem wyrwany raczej z zamyślenia niż zaciekawiony.
Gość wzruszył ramionami i spod włóczkowej czapki, sztywnej od brudu, wybąkał bezzębnymi wargami:
- Byle co, byle tanie.
    Wszedłem między regały natychmiast szukając byle czego do jedzenia, byle taniego, choć nie miałem pojęcia, ani jak wygląda byle co, ani ile tego kupić, żeby bezdomny mógł się najeść na miejscu, przed sklepem, bez mikrofalówki i otwieracza do konserw. Popychałem przed sobą wózek, który bezzębny gość podarował mi bez złotówki zwalniającej z łańcucha. Teraz to jakby mnie przypiął grubym łańcuchem zobowiązania. Przecież nie byłem mu nic dłużny, mogłem wyrwać się z tego pozornego uzależnienia, nie miałem żadnego obowiązku. Dlaczego więc szybko zapomniałem o swoich zakupach? Dlaczego wzrok biegał panicznie wzdłuż cen artykułów spożywczych i wyławiał coś, co bezdomny zje bez specjalnego przygotowania?

Sklep należał do podłej sieci oferującej nędzne ilości produktów do spożycia. W dodatku coś, co było tanie, zostało zamknięte w zbiorcze opakowania. Za duże na jeden raz, a gość z pewnością lodówką nie dysponował. I z powodu trudności, niezależnych od mojego chcenia, byłem gotów zbuntować się i olać prośbę, zrobić swoje zakupy i wyjść jakby nigdy nic. Pewnie nie ja pierwszy tego dnia opuszczę sklep doskonale obojętny na jego potrzeby. Wchodziłem w czapce, wyjdę bez czapki i facet nawet nie zwróci uwagi, że to mnie ustrzelił prośbą o coś do jedzenia. Już uśmiechnąłem się bystrości własnego umysłu i przebiegłości starego wyjadacza, gdy jak grom spadła na mnie myśl-cytat: coście uczynili najmniejszemu z braci moich... . A jednak! Wiedziałem! Tak, jasne! To już było nade mną! Oko Opatrzności, super ego, anioł stróż, duch braterstwa, miłujący bliźniego choćby na siłę albo każda inna moc, co już rosła do rozmiaru obowiązku pochylenia się nad potrzebującym. I na powrót pchnąłem wózek w kierunku lodówek z parówkami upchanymi ciasno i hermetycznie. Po drodze, przy pieczywie, dorzuciłem do parówek cztery świeże kajzerki i niech mi sumienie lżejszym będzie. Mogłem już spokojnie ugłaskać hipokrytę, który teraz chichotał pod kurtką. Dobrze wiedział, że to był tylko samogwałt Obywatela Sytego, któremu za nic w świecie nie przyszłoby do głowy troszczyć się o pusty brzuch menela pod sklepem, gdyby ten nie przywołał do porządku chrześcijańskiego sumienia.

    Ile warte jest to sumienie? Więcej niż wydane trzy pięćdziesiąt? Szczerze wątpię. Obywatel Syty przecież więcej płaci za jedno rozcieńczone piwo w pubie, więc z pewnością nie o te trzy pięćdziesiąt chodzi. Obywatel Syty łatwiej zniósłby sytuację, gdy menel mówi: dorzuć się synek do flaszki. Mógłby to spokojnie zrobić na odczepnego i nie zapomniałby co miał kupić. Ale tym razem menel perfidnie prosił o jedzenie. Obywatel Syty nie dowierza temu tak dalece, że nawet wręczając mu po fakcie siatkę z jedzeniem obserwuje czujnie jego postać. Nie wierzy, że bezdomny może tak zwyczajnie poprosić o jedzenie. Obywatel Syty już dobrze poznał się na takich, co z żebrania uczynili zawód, na takich, co dobrze się mają przez gwałt dokonany na przerażeniu rzeczonego obywatela. A tu co? Najpierw niekonwencjonalna prośba, a teraz bezdomny jakby zdezorientowany podarunkiem? Robi nieco większe szparki w opuchniętych powiekach i ze zdziwieniem w głosie serdecznie dziękuje za dar. Ale to podziękowanie ma w sobie to coś! Jakby zdanie rzucone Obywatelowi Sytemu prosto w twarz: naprawdę kupił, frajer! I zaraz potem dodatkowo bezdomny niby w geście bezradności opuszcza siatkę wzdłuż nogi i wcale nie zamierza jeść, wypiął się na dar, który zabrał Obywatelowi Sytemu spokój codziennych zakupów.

I to jest już jest. Niestety, sezon polowań na Obywateli Sytych rozpoczęty. Pojawiają się znaki ostrzegawcze w postaci rozświeconych żaróweczek, choineczek, reniferków i saneczek. Tak, to ten czas, gdy nie menele zaburczą pustym brzuszkiem i wyproszą kwaśnym oddechem byle co do jedzenia. Teraz na Obywateli Sytych zapolują inni syci obywatele, co troszczą się o tych, którym brakuje. Za chwilę będzie ich coraz więcej: z koszami do wypełnienia darami dodatkowych zakupów w marketach, z anielskimi skrzydłami w dżinsach i gęsim pierzu, wędrujących wzdłuż galerii handlowych ze świecą w dłoni, która rozjaśni wolę dzielenia się z dziećmi specjalnej troski. Z pudełkami świec Caritasu w kościołach, które wspomogą ubogie rodziny, a także z czapeczkami mikołajkowymi na głowach gwiazd telewizyjnych seriali, które przypomną numer sms, pod który należy przesłać darowiznę dla jeszcze innych dzieci. Aż ostatecznie karnawał dzielenia się sercem zakończy kolejna eksplozja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która odtrąbi Obywatelom Sytym hymn dobrze spełnionych powinności. I przynajmniej na pół roku zamilknie hojność. Choć optymiści powiedzą, że lepiej raz w roku niż wcale.

    Prawdziwie dobre uczynki wraz z prawdziwie dobrze czyniącymi zejdą do podziemi codzienności. To powszednie dobro nie znosi świateł, kamer, blasku sztucznych gwiazdek. Nie karmi się widokiem zgrabnej hostessy, pokrzykiwaniem, przebraniem, rozgłosem i oklaskami. Żyje w powszednich czynach rzeszy wolontariuszy i ludzi nieobojętnych na drugiego. Ale jest szansa, że Obywatelom Sytym, przynajmniej niektórym, zakwitnie myśl, że może trzeba szukać potrzebujących wokół siebie, niechby i za drzwiami własnego mieszkania, a to już dobry kierunek.

13 komentarzy:

  1. świetne:)
    czekam na każdy Twój tekst z niecierpliwością i nigdy się nie zawodzę

    OdpowiedzUsuń
  2. zmojejperspektywy3 grudnia 2009 20:05

    bardzo trafne spostrzeżenia. I przypomniałeś mi o pewnej sytuacji. Idę sobie z kolegą przez Warszawę i już widzimy z daleka, że jakiś bezdomny się na nas czai. Faktycznie nas zaczepił, my się zatrzymaliśmy i czekamy na rozwój wydarzeń
    facet: da pan jakiś grosik, jestem głodny, nie mam co jesc...
    Kolega: no dobrze, jest pan głodny. to dlaczego nie pojdzie pan do jakiejs jadlodajni dla bezdomnych, caritasu czy cos. przeciez są rozne punkty, gdzie pomagają takim jak pan.
    Facet (prawdopodobnie uwagę kolegi wpuscił jednym uchem, a wypuscił drugim): ale ja jestem glodny
    Kolega (trochę poirytowany, ale wiem, że szkoda mu sie faceta zrobilo. mi też resztą): moge dac panu najwyżej pączka. chce pan? (i tu wyjmuje pączka z plecaka)
    facet(oczy jak pięć złotych, pożądanie na twarzy): tak,tak, pączka chcę...
    Mój kolega dał mu więc tego pączka i sobie poszliśmy. Po paru metrach oboje się odwróćiliśmy, żeby zobaczyć czy bezdomny nie wyrzuca tego, co dostał. Byliśmy niemal pewni, że to zrobi. Ale zamiast tego mężczyzna niemal połknął go w całości. Nie wiem jak mojemu koledze, ale mi zrobiło się trochę głupio. Z drugiej strony jednak tylu oszustów wala się po świecie, że trudno przewidzieć, kto naprawdę cierpi, a kto tylko jaja sobie z ludzi robi i naciąga na wszystko, co się da.
    A przed świętami, masz rację, tego wręcz się nie da uniknąć, żeby ktoś nie podszedł i o coś nie poprosił. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. bialo-czarno-wisniowa.blog.pl3 grudnia 2009 21:36

    Mnie nigdy żaden bezdomny nie poprosił o jedzenie, ale w Katowicach grasowały kiedyś dzieci, nie biedne, tylko uwielbiające fast foody, dosiadały się do stolika i pytały czy kupi się im hamburgera albo czy mogą zjeśc sobie pare frytek.
    To nadal jest dla mnie najbardziej szokująca forma żebrania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakiś czas temu na przystanku ujrzałam bezdomnego...Podeszłam i zapytałam czy nie miałby ochoty na kanapkę...tak mu sie oczy rozjaśniły...:) oddałam mu całe drugie sniadanie...teraz spotykamy sie codziennie i zawsze mam dla niego owoc lub kanapkę...ciesze sie że chociaż tak moge mu pomóc...ostatnio powiedział że jak cos to nawet pod wode ze mna pójdzie...:) przeuroczy staruszek..

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje zdanie na temat dawania żebrzącym jest takie:
    Syty nie zubożeje, gdy da komuś złotówkę (bezdomnemu i głodnemu lub nie). A ta podarowana złotówka da Sytemu spokojny sen.
    Ja tak robię i się tego nie wstydzę. Może i jestem naiwna, ale sypiam bez wyrzutów sumienia. Polecam!

    OdpowiedzUsuń
  6. brudnopisowo.blog4 grudnia 2009 16:15

    Zawsze, kiedy kupuję bezdomnemu coś do jedzenia mam obawy, że zostanie to wyrzucone.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pod moją uczelnią też stał taki Głodny i poprosił o coś do jedzenia. Poszłam do sklepu, nakupiłam mu kiełbasy, serków, chleba, itd. Całą siatę.
    Potem Głodny zaczął mi mówić że mu się skończyły leki na serce. To zapytałam w której aptece zostawił receptę bo znam ten lek i nikt mu go nie zapisze bez recepty. Powiedział gdzie. Powiedziałam że tam apteki od lat nie ma. Zapewniał że jest.
    No to wsiadłam na rower i pojechałam na drugi koniec miasta do tej niby apteki. Apteki nie było tam od kilku lat. Objechałam całą okolicę i wszystkie apteki pytając gdzie może być jakaś jeszcze apteka.
    Głodny mnie okłamał, przy Cash and Carry w Krakowie koło Ikei nie ma apteki od lat, w żadnej okolicznej aptece Głodny nie zostawił recepty.
    Straciłam mnóstwo czasu i sił, przejechałam wiele kilometrów szukając apteki. Wróciłam pod uczelnię, zgadnijcie, Głodnego już tam nie było.
    Od tej pory nie daję Głodnym niczego. Wolę dać na azyl albo na szpital albo na WOSP.
    Z tych Głodnych o których piszesz niewielki procent musi żebrać. Wielu to alkoholicy i cwaniaki.
    Dajesz pięć złotych biednej babuleńce żebrzącej koło tramwaju, za chwilę wracasz a babuleńka już pije wódkę z takiej flaszki która akurat kosztuje 5 złotych.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam,
    w tym nieco cynicznym ale niewątpliwie refleksyjnym materiale jest jednak ważna przesłanka . Nie jest istotne z jakich pobudek, czy dla "spokojności" sumienia czy z czysto ludzkich i chrześcijańskich wartości nie pozostaje człowiek bez pomocy.
    Nasze dylematy czy aby tej rzeczowej pomocy nie wyrzuci pozostawmy jemu, ważne abyśmy odpowiadali na takie sytuacje. Nigdy nie wiadomo czy nam nie przytrafi się podobna sytuacja, przecież nikt nie rodzi się bezdomnym.Oczywiście są wśród tych ludzi oszuści, ale zakładając to jako zasadę ogólną odmawiając pomocy moglibyśmy pominąć kogoś kto tej pomocy potrzebuje i upokorzony prosi o wsparcie.Żebranie to upokorzenie dla człowieka, który jest bezradnym i to głód nim kieruje.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam

    Miałem parę ciekawych sytuacji w tym temacie, gdyż staram się nie być obojętny na ludzkie potrzeby. Jedna z nich:
    Gdy szedłem z pracy, taki właśnie "menel" pod sklepem zaczepił mnie i myślałem, że chciałby na wódę, ale on "chciał pieniądze, bo jest głodny". Miałem akurat ze sobą świeżo kupione bułki, więc mu dwie odpaliłem. Gościu był w szybkim szoku, ale to nie pierwszyzna dla niego, więc dorzucił, że potrzebowałby pieniądze na coś do tych bułek. Patrzę na kolejkę w sklepie, stoi chyba z 6-7 osób, więc spokojnie mówię, że mu kupię. Poszedłem, poczekałem, kupiłem kilka parówek i zadowolony wychodzę ze sklepu. Wiecie, co mi powiedział, gdy mu wręczyłem? Czy dam mu pieniądze na coś do picia? Wtedy już nie wytrzymałem i poszedłem sobie. On czekał na pieniądze na flaszkę!
    Innym razem jedliśmy z kolegami zapiekanki na dworcu w Gdyni i podszedł chłopak około 25 lat, z tekstem, że jest głodny, więc mu zaproponowaliśmy, że mu kupimy bułkę. On powiedział, że nie chce bułki tylko zapiekankę, więc powiedzieliśmy: To ty nie jesteś głodny i nic nie otrzymał.
    Jeżeli znasz osobiście osobę, która potrzebuje wsparcia (a napewno takie są), to możesz np. wrzucić do skrzynki pocztowej kopertę z pieniędzmi. Parę razy wrzucałem tak pewnej rodzinie z mojej klatki i wtedy masz pewność, że robisz to całkowicie bezinteresownie, a dla tej rodziny będzie miało to wielkie znaczenie, że są ludzie, którym zależy na innych.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobrze napisany tekst! Rzeczywiście prawdziwa dobroczynność nie lubi fanfar. Przyznaję jednak, że Polacy w całej swej masie jedynie z okazji Świąt Bożego Narodzenia "budzą" się do czynu, co wykorzystują rożnego typu fundacje,Orkiestry i Towarzystwa. Czasami sama nie wiem czy ten bezdomny zaczepiający mnie na ulicy to cwaniak wykorzystujący moją naiwność, czy człowiek będący w wielkiej potrzebie. Pewnie jedno i drugie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj, mnie kiedyś zatkało. Do firmy wszedł Głodny z prośbą o pieniądze na jedzenie. Miałem gorszy dzień, więc dałem mu 5 zł dodając text, że jeżeli wyda na wódkę, to mu się w nocy przyśnię... Skubaniec wrócił za 10 minut z siatką z bułkami i serkami, żeby pokazać, że na gorzałkę nie wydał.

    Ale ostatnio z innym Głodnym, w takiej samej sytuacji chciałem powtórzyć ten odruch. Dostał 5 zł na jedzenie. Wrócił po kilku dniach. Teraz potrzebował na leki. Kurcze, gość koło 30 lat, ubrany całkiem nieźle, ręce i nóżki ma. A do roboty! Zwłaszcza, że gdy odmówiłem kasy, gość stał się namolny i strasznie zdziwiony, że "frajer" nie daje się znowu wydoić...

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja muszę pracować na każdą złotówkę więc nie widzę powodu dla którego miałbym oddawać "moją pracę" komuś, komu nie chce się pracować. Jak jest głodny to niech idzie do Caritasu albo opieki społecznej a tam z pustym brzuchem go nie wypuszczą. Im chodzi TYLKO o to żeby znaleźć frajera co da na flachę. Czemu ja mam sponsorować czyiś nałóg albo przemysł alkoholowy? Sami są sobie winni, często im takie życie pasuje. Pozornie taki układ przynosi wszystkim korzyści "syty" uspokoi swoje sumienie i pozostając w błogiej nieświadomości ma poczucie że komuś pomógł bo za 3,5 zł uratował bliźniego od śmierci głodowej. Głodny znalał frajera i ma zagrychę - teraz będzie szukać innego frajera żeby dał na flachę. Interes się kręci i wszyscy są zadowoleni. Ja nie daję.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ostatnio obdarowalam jakiego pana okolo 70, dosyc dobrze ubranego, ktory nie mial na bilet na tramwaj, moja kolezanka popukala sie po glowie,ze on pewnie ma w portfelu wiecej niz ja, pan jechal cala droge z nami, przy wysiadaniu oddal mi te pieniazki i podziekowal, zbaranialysmy:)))do tej pory nie wiem o co mu chodzilo

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF