poniedziałek, 2 listopada 2009

Szczęście bez recepty

    Na początku wcale nie chciałem tego czytać, choć w piątkowej „Wyborczej” od dawna nic innego mnie nie zajmuje. Redaktorzy „Męskiej muzyki” przyzwyczaili nas do wywiadów z pisarzami, aktorami, poetami, muzykami, ludźmi sztuki, którzy mieli coś do powiedzenia na temat miłości, związków męsko-damskich, ale też nie omijali innych aspektów życia. A teraz? Co nam tu zaserwowano? Rozmowę z damskim fryzjerem?

    I już wzruszyłbym ramionami nad tekstem, gdyby nie drobny fakt, który wyłowiłem muśnięciem oka – to dziewięćdziesięcioletni fryzjer, a taki może jednak mieć coś do powiedzenia o życiu. Pan Tolek, to nie jakiś tam zmanierowany filipek z konopii w portkach uciskających klejnoty, co to otworzył zakład u progu nowego wieku. Pan Tolek, to człowiek-historia powojennego Gdańska, wierny swojej fryzjerskiej profesji od ponad sześćdziesięciu lat. Uwaga i miejsce na łamach należą mu się choćby z tego tytułu, że nie zmogły go stada kobiet, które niełatwo było zadowolić (mowa o fryzurze). Ale też nie zmogły Pana Tolka próby wywłaszczenia za Stalina. Ba! Nie zmogła go nawet banda karków tęskniących do golenia pały za friko.

Pan Tolek dziwnie zapadł mi w pamięci, a raczej opublikowana rozmowa, w której nie ma najmniejszego cienia narzekania na życie. Pod naszą szerokością geograficzną, to brzmi jak odkrycie kolejnego cudu świata. Oto Polak, który wyrwał się z ukraińskiego kawałka ziemi, przejechał samotnie na Pomorze, założył zakład, w którym przepracował kilka systemów politycznych, przeżył stado ideologów i uszczęśliwiaczy społeczeństwa, wykształcił niemal trzystu fryzjerów, a po upływie dziewięćdziesięciu lat życia nie narzeka na nic. No może tylko smuci go utrata możliwości pełnego widzenia. Po lekturze wywiadu szybko zrozumiałem, dlaczego Pan Tolek znalazł się na łamach stałego działu. Robił swoje niezmiennie i przez dziesięciolecia, do końca przekonany o słuszności dokonanego wyboru. Nie szukał uwielbienia, nie pchał się na afisz, nie czekał na oklaski, choć dawał radość i zadowolenie. Jego dzieło, skrzętnie i cierpliwie uprawiane, znikało szybko z pola widzenia, zwykle wraz z prostującą się trwałą, z nowymi odrostami na głowach klientek. Mimo tego mężczyzna zachował spokój i dobrą kondycję psychiczną. Czy to możliwe? To pytanie najmocniej nie daje mi spokoju, a przekora kwestionuje proste prawdy i chętnie optymizm zwaliłaby na wiek, na niepamięć złego i pewnie dlatego noszę w głowie myśl o Panu Tolku jeszcze dziś, trzy dni po lekturze rozmowy z nim. To, co najmocniej pozostaje w pamięci, to zbyt oczywista recepta na szczęście:

Trzeba być szanowanym, to przede wszystkim. Ale na szacunek należy sobie zasłużyć: nie być pijakiem - bo to najgorsze - pijak maltretuje żonę i dzieci. Nie być rozbójnikiem czy złodziejem. Pracować. No i spełnić swoje marzenia. Jak byłem młody i mieszkałem na wsi, kładłem się czasem na łące, patrzyłem w chmury i myślałem: ale byłoby fajnie mieć samochód, podróżować, pojechać do Ameryki. I to się udało - wszystko co sobie pomyślałem, załatwiłem: od 1945 r. miałem samochód, byłem w Kanadzie, Jugosławii, kilka razy we Francji... Nie byłem też pijakiem, z nikim się nie biłem. Ludzie kłaniają mi się na ulicy.

    Czy to w ogóle jest recepta na szczęście? Na dzisiejsze czasy jakby malizną trąca. To nawet nie jest zbiór pobożnych życzeń! Kogo dziś obchodzi, czy ludzie będą mu się kłaniać na ulicy? Komu to jest potrzebne? Jak się kłaniają, to nawet robi się podejrzane. Na pewno czegoś chcą, może coś są nam dłużni, mają coś na sumieniu! Albo weźmy takie marzenie: mieć samochód? Czy to nie jest dziś podstawa życia, w dodatku leżąca w zasięgu? Samochód? Wiadomo! Należy się jak kotu łyskas. Nawet nie jeden samochód, tylko po jednym dla każdego członka rodziny. Ilu Polaków na stu powie, że samochód (bez rozróżniania marki jak widać) i podróżowanie może być marzeniem? Przecież dziś jest obowiązkiem rodaka stającego w bloki startowe z sąsiadem do biegu o wyższy poziom życia. Wskażcie w swoim gronie pięciu znajomych, którzy świadomie chcą zasłużyć na szacunek innych i podporządkowują temu codzienne działania, rzeczywiście o tym myślą i mówią, uczciwie robią wszystko tylko dla szacunku i bez usprawiedliwienia potknięć hasłem: „a bo inni to...”. Z całej recepty Pana Tolka tylko hasło „pracować” zdaje się trzymać dziś pion, choć definicje pracy bardzo się indywidualizują i dla jednych praca staje się koniecznością, dla innych pasją, innym zaś plecie się pasmem cierpienia i bólu niespełnienia, a jeszcze innym zmaganiem, frontem, na którym obowiązuje bardzo militarna terminologia i bynajmniej nie o szacunek bój się toczy.
   
Tymczasem w całej rozmowie z Panem Tolkiem nie pojawia się mowa o pieniądzach, przynajmniej jako o celu prowadzenia działalności. Często zaś pojawia się mało modne dziś zadowolenie kobiety (mowa o fryzurach): Gdy kobieta ładnie wygląda, jest zadowolona, sąsiadki podziwiają nową fryzurę, mężowi też się podoba - pani po prostu kwitnie. Kobiety lubią się podobać, a my lubimy na nie patrzeć. Takie to proste, drogie panie, gdy „patrzeć”, nie zawsze oznacza ostrzyć zęby ze złości, że sąsiadka ma ładniej, nie znaczy też ślinić się, rozbierać wzrokiem i prężyć cokolwiek.

    Szacunek, radość, zadowolenie, a przy tym rytm życia, w którym wszystko ma swój czas i swoje miejsce, zdaje się dopełniać wyznania Pana Tolka: W niedzielę jeździliśmy na plażę na Stogi. Morze po raz pierwszy to tu właśnie zobaczyłem [...] Jeździliśmy też do Przywidza nad jezioro. O, to były całe wyprawy. Dwa samochody i ze dwanaście motocykli. W Przywidzu piknik był, dziewczyny rozkładały obrus, na to stawiały to, co przygotowały. I każdy się częstował. [...] Do kina też chodziliśmy. Nieraz dwa razy dziennie. To znaczy, jak zakład zamknąłem, to szliśmy na dwa filmy. Do "Leningradu" na Długiej, czasem do "Bajki" we Wrzeszczu. Nawet jak miejsc już nie było, wpuszczał nas znajomy.

    Prawda, że dziś może wzruszyć ten niespieszny rytm z rytuałem rozrywek, wypadów poza dom, wcale nie dlatego, że wypada bywać, ale z powodu prostej niezmienności i modelu życia, wybranego raz na zawsze. I to obecne stale nieoglądanie się na obowiązujące wzorce, jeśli nawet takowe były. Tego oczywiście nie nazywa damski fryzjer, przez którego przemawia prosta prawda życia spełnionego. I może dlatego w tej prawdzie nie ma miejsca na doły psychiczne, terapie, salony odnowy, nie ma potrzeby uprawiania jogi, medytacji, ani innych wynalazków sfrustrowanego człowieka.

    Czasem nachodzi mnie taka dziwna myśl, że prawda i dobro zamknięte są na zawsze w pozytywnej energii, którą pozostawiają zwykli ludzie, profesjonalnie i uczciwie wypełniający codzienne, zwykle mało spektakularne, prace. Dobro i piękno wcale nie mieszczą się w dziełach artystów, ideologów i filozofów, ale bywają zamknięte w oddaniu rzemieślników dobrze wykonujących swoją robotę, gotowych zawsze budować zadowolenie klienta na trwałym fundamencie najzwyklejszej przyzwoitości. I nie jest wówczas żadnym odkryciem, że najwięcej patriotyzmu, prawości i pożytku społecznego kryje dobrze zbudowany dom, uczciwie poprowadzona droga z nawierzchnią dobrej jakości czy mądrze zbudowana kładka przez rzekę, jak też dobrze skrojony garnitur i piękna fryzura zachwyconej kobiety. Wówczas naprawdę nie trzeba dorabiać ideologii, ani troszczyć się o poklask.

2 komentarze:

  1. Wiele mądrych słów wypowiedział pan Tolek. Uważam, że każdemu z nas przydałby się taki człowiek w pobliżu. Byśmy wyhamowali, gdy pędzimy sami nie wiedząc dokąd i po co. Byśmy cieszyli się z tego, co mamy i nie zrzędzili z zazdrości o sąsiada. Niestety w dzisiejszych czasach pracujemy przede wszystkim dla pieniędzy. Trzeba dużo pracować, by mieć dużo pieniędzy i by sobie coś kupić. Wtedy na chwilę ogarnie nas szczęście, że dorównaliśmy czyjemuś statusowi materialnemu. Ale po chwili już nam to nie wystarcza, już nas to nie cieszy. Zastanawiam się, skąd się w nas wzięło takie konsumpcyjne podejście do życia. Dlaczego tak mało nas cieszy? Strach pomyśleć dokąd nas to zaprowadzi i jak będzie w przyszłości wygladał świat. Pozostaje nam "żyć duchem, reszta należy do śmierci".

    OdpowiedzUsuń
  2. Obecnie takie normy moralne jak przyzwoitość, uczciwość, przeszkadzają, kłują, stają się niewygodne w robieniu szybkiej kariery i pieniędzy, bo dzisiaj to się liczy. Kiedyś za przekroczenie przyzwoitości nie podawano ręki i fakt ten nikogo nie dziwił. Tak więc na poczuciu przyzwoitości , solidności Pan Tolek budował swoje szczęście. Ja osobiści mam ogromny szacunek dla takich ludzi dlatego, że oni mieli szacunek dla siebie. A pięknie o szczęściu napisał Wiesław Myśliwski w powieści „ Kamień na kamieniu” .
    „Że szczęścia trzeba szukać w sobie, a nie naokoło”.
    Że nikt go człowiekowi nie da, jak sam sobie go nie da. Że szczęście jest nieraz bliziutko, może w tej ubogiej izbie, gdzie się całe życie żyje, a ludzie Bóg wie gdzie go szukają.
    Że niektórzy w sławie i bogactwie go szukają, ale na sławę i bogactwo nie każdego stać, a szczęście jest jak woda i każdemu chce się pić. Że nieraz jest go więcej w jednym dobrym słowie niż w całym długim życiu.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF