czwartek, 13 sierpnia 2009

Słowa

    Poranna lektura, w tramwaju, „Lapidarium VI” Kapuścińskiego i w moje wczorajsze myśli pisarz wdziera się bardzo precyzyjnie: Dzisiaj słowa to biblijne „cymbały pusto brzmiące” – nie pociągają za sobą żadnych konsekwencji, do niczego nie zobowiązują. Słowa już nie uskrzydlają, a także nie ranią i nie niszczą, są bezwolne, obojętne, nic nie ważą, nic nie znaczą.
Mam prawo podejrzewać, że choć autor nieco poniżej tego cytatu łączy dewaluację słów z kryzysem literatury, umieszcza jednak te uwagi także w innym kontekście. Wartość straciło słowo wypowiadane, ale także pisane każdego dnia w setkach gazet, witryn, blogów i książek. Jednakowo mocno i szybko dewaluuje się słowo polityka złożone w obietnicy lepszego życia, słowo płynące ze złudnej reklamy jak to stolarza, gdy nie dotrzymuje terminu, przyjaciela, który przekłada kolejne spotkanie, czy przełożonego wobec pracownika i obietnica kumpla, który zaklinał się, że odda pożyczoną kwotę. Wszystkie zwodzą w bardzo podobny sposób, a moc pustosłowia dotkliwie odczuwamy w wielu sferach życia społecznego. Coraz rzadziej wystarcza „dać słowo”, teraz wymagamy by dawca złożył je na piśmie, najlepiej z czytelnym nazwiskiem. Bez śladu zawstydzenia, bez nuty zażenowania, już na starcie zakładamy, że bliźni nas oszuka, więc musimy przynajmniej zasugerować sankcje prawne. Choćby miał najszczersze intencje, lepiej przykuć jego uczciwość łańcuchem podejrzeń.

    I jak to jest? Słowo zdewaluował czas? Kategoria użyteczności? Egotyzm? Moda na puste obietnice? A może to jednak życie w dobie relatywizmu jest winne? Może brak przywiązania do przebrzmiałego pojęcia: honor? Ilu nadawców komunikatu, tyle wygodnych prawd w nim zawartych, a ilu odbiorców, tyle możliwości interpretacji. Skutkiem takiego podejścia mamy coraz więcej źródeł prawdy, a tym samym coraz więcej antagonistów, gotowych każdą zanegować. Areną zaś zmagań pozostaje przestrzeń słowa, tego pisanego i wypowiadanego na ulicy, w domu, przed kamerą i radiowym mikrofonem, czy wyświetlonego na komputerowym ekranie. Do tego dochodzą wytrychy w postaci strategii komunikacji, wypełniających gigantyczną sferę manipulacji, precyzyjnie prowadzące do założonego celu, jakim jest skuteczność, pozostająca z dala od norm moralnych.

    Zmasowany atak słów osłabia nie tylko naszą wolę, ale i skłonność do żywego reagowania, zapamiętywania, bo w takiej lawinie każdego dnia już nie sposób interpretować i zachować informacje skutecznie. Mózg musi się jakoś bronić. Broni się jak najprościej: odrzuca coraz szerszy zakres odbieranych treści bez znaczenia, wpadających w ucho z telefonów, kłujących oczy z mejli, z telewizji. Pamięć tymczasem, osłabiona nadmiarem komunikatów, segreguje powierzchownie, odrzuca coraz więcej i jednocześnie przestaje panować nad zasobem. Zatracamy potrzebę przemyślenia, analizy i interpretacji, coraz więcej przyjmując wprost, jeden do jednego. Szybciej tracimy zdolność abstrakcyjnego myślenia, ubożeje wyobraźnia, a ostatecznie zbyteczna bywa refleksja nad sobą, światem, losem człowieka żyjącego obok, czy choćby nad słusznością biegu powszedniego. Mam wrażenie, że im szybciej biegnie czas, im więcej krzątactwa w chaosie komunikatów, tym trudniej nam się ze sobą odnaleźć. Nawet w codziennych sprawach najchętniej słyszymy to, co wygodne i nam przychylne albo potrzebne i niezbędne w danym momencie.

W takich chwilach ogarniam myślą wszystkich wyrobników słowa: poetów, autorów piosenek, pisarzy, eseistów i publicystów, autorów rozpraw naukowych, blogerów (których nie akceptuje nawet komputerowy słownik, zmieniając ich w „Glogerów”). Każdy z wymienionych, z sobie tylko wiadomych powodów, pracuje w słowie, słowem rozpoznaje świat, oswaja, osadza swoje człowieczeństwo i komentuje lub kreuje rzeczywistość, zamyka w metaforze co niewyrażalne, zostawia ślad potomnym, choć próbuje nawiązać kontakt ze współczesnymi. Szlifuje prawdy i mądrości, które mają coraz mniejszą siłę rażenia, bo zwyczajnie giną w przestrzeni nadmiaru jednoczesnych wypowiedzi. Zupełnie paradoksalnie – im bardziej rozległa i głęboka treść, tym mniejsze szanse na dotarcie do wielu, bo masa nie lubi trudności w przyswajaniu. Spychamy więc na margines utwory wymagające skupienia, uwagi, wyciszenia, intymnego kontaktu i spokoju, bo odbierają luksus łatwej przyswajalności w powszechnym zapotrzebowaniu na więcej czasu. A tu tydzień za tygodniem, rok za rokiem, coraz głośniej i szybciej upływają dni pośród czynności, po których nie zostaje ślad.

    I jeśli dziś zazdroszczę ludziom parającym się słowem, to czego najbardziej? Uporu, godnego lepszej sprawy? Przekonania o słuszności życiowego wyboru? Wiary w moc wypowiadanych treści? Pychy, że ich twórczość jest wystarczająco nośna, by stanąć ponad tłumem piszących? Determinacji w biegu po sławę, zaszczyty i pieniądze? Choć akurat ten powód wydaje się być co najmniej żałosny, w czasach, gdy celebrytami bywają ludzie, którzy nie mają nic do powiedzenia. Zatem chyba zazdroszczę im siły imperatywu. Przekonania o powołaniu, co nawet nie brzmi śmiesznie, raczej patetycznie. Zazdroszczę im, że nadal piszą, wbrew milionom tomów na księgarskich półkach, że piszą wbrew milionom tekstów na tysiącach CD z audiobookiem, płyt muzycznych i filmów dostępnych w sieci, że publikują wbrew wczoraj drukowanym gazetom, które dziś są już tylko makulaturą.

2 komentarze:

  1. Dla mnie słowo to część składowa człowieka. Kiedy zobaczę kogoś najpierw spostrzegam jego wygląd, powierzchowność, ale zaraz potem słowo. To słowo decyduje jak ocenię danego człowieka, co o nim pomyślę, czy go polubię... To słowo daje podwalinę wzajemnego związku...
    Racja - zalewa nas potok słów. Ci którzy parają się słowem wytwarzają go jeszcze i jeszcze. Ale każde to słowo, choć czasem oceniane przez innych jako głupie, bezużyteczne i bez sensu - ma swojego odbiorcę. Ilu ludzi tyle poszukiwań słów, które będą im opowiadały - poprzez książki, encyklopedie, poradniki, muzykę, film, na rozmowach kończąc...
    Wydaje mi się, że to, iż słowo jest nadal bardzo ważne, podkreśla fakt, że ludzie prześcigają się w pomysłach jak szybciej, lepiej i dyskretniej przekazywać słowa. Kiedyś listy, telegramy, dziś syntezatory mowy, maile, sms to cały czas "fabryka słowa".

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdy głęboko zastanawiam się na tym jak cywilizacja i media niszczą język, sprawiając ze posługujemy się językiem coraz uboższym, który ma coraz mniej słów i pojęc to czuje lęk i zaniepokojenie.A jest ono tym większe im dociera do mnie swiadomośc jak wielu ludzi jest zaangażowanych w to niszczycielskie przedsięwzięcie.Ludzi podobno wykształconych i co najgorsze świadomych swoich działań.Ale cóż pewnie wyznają prawdę, którą już w 1994 roku wyśpiewał Adam Nowak z zespołu" Raz Dwa Trzy"
    "żyjemy w kraju cudownych metafor w czasach początków złudzeń i zmian i jeśli przyjdzie zapłacić nam za to
    dawno nie będzie nas"
    Ta więc dla jak to się określają np: "twórców reklamy" bo pod takim sztandarem się ukrywają np. psychologowie, i specjaliści od marketingu, zarządzania,serialowi aktorzy i im podobni.Ludzie przemożnego biznesu nastawieni na zysk nie baczący na koszty.Piszą specjalistyczne książki np." Techniki manipulacji i sztuka pisania perswazyjnych tekstów", organizują kursy pt." Poznaj sekrety manipulacji ludźmi" itp. Jest tego mnóstwo.Robią wszystko aby specjalistów w tej dziedzinie życia było jak najwięcej.
    Tak więc nie dajmy się oszołomom zakrzycz i nie wpadajmy w ich sidła po prostu róbmy swoje to chyba jedyne co możemy zrobi.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF