wtorek, 25 września 2007

PodPiSz albo giń

Telewizor jest bo być musi. Kablówka jest raczej na wszelki wypadek, całkiem jak gosposia u proboszcza. Mieszkając w akademiku odkryłem, że odbiornik włączony w małym mieszkaniu daje złudzenie przestrzeni i tak zostało. Włączam gdy tylko wchodzę do domu i zajmuję się innymi sprawami. Lubię też po obiedzie przeczytać opisy filmów emitowanych danego dnia, ale nie pamiętam kiedy zdarzyło mi się usiąść przed telewizorem i obejrzeć cokolwiek uczciwie, od początku do końca. Nawet jeśli próbuję, muszę podjąć jakieś działania, żeby nie zasnąć.

   Obecnie, czasowo na szczęście, włączanie telewizora przestało mieć jakikolwiek sens. Oto nadszedł zły czas, gdy większość kanałów transmituje jedynie zawody w pluciu jadem. A to zawęża przestrzeń nawet w gomułkowskim M3. Tak zwani politycy, charkający w siebie z zaangażowaniem godnym reformy finansów publicznych, z dnia na dzień dodają coraz więcej żółci do plwociny, przez co widać coraz mniej na ekranie. Stężona żółć przeżarła całkiem wszelki sens i ledwie spłynie obraz Muchomorka zwalczającego czarownice, zaraz pojawia się jakaś banda załatwiająca jedynego sprawiedliwego szeryfa, ukrytego pod chłopięcą buźką. Nic z tego nie rozumiem, a najmniej to, że podobno jeszcze płacę za to słono w abonamencie.

   Dziś smak obiadu odebrał mi ostatecznie tekst niewielkiego pana o wielkiej miłości do władzy, co straszył stanem wojennym, gdy tylko nastanie PO z LiDem. Orator nie wyglądał na szczęście na proroka, jednak zaskoczyć potrafił. Wydawało mi się, że nasi politycy już dawno wykazali nadmiar ignorancji wobec inteligencji widza. Tymczasem jak widać granica absurdu pozostaje niewyznaczona. Ale nie wątpię, że ten pan znajdzie elektorat całkiem liczny, zważywszy, że ... no właśnie skoro ostatnio mu się udało...

   Wyłączyłem telewizor, włożyłem buty i ruszyłem nad morze. Usiadłem na tarasie i cieszyłem się ciepłem pierwszych jesiennych promieni słońca. Z kolejnym łykiem zimnego piwa i poszumem morskiej fali napływała pozytywna energia. Widziałem już Magdę, zbliżała się dosyć energicznie, zatem rzeczywiście była to pilna sprawa, co oznajmiła telefonicznie, godzinę wcześniej. Nawet pozwoliła wybrać miejsce spotkania, co zapowiadało nie lada przysługę, którą z pewnością miałem jej wyświadczyć. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek zadzwoniła z tęsknoty.

„Widzisz – zaczęła – nie wiem jak ci to powiedzieć, więc powiem jak w tej audycji, zadzwoniłam do ciebie w dosyć nietypowej sprawie. Chciałabym, żebyś wyświadczył mi tym razem małą przysługę”.

„To raczej typowa sprawa”, mruknąłem zamawiając małą colę dla Magdy, gdyż nie miała czasu i za chwilę leciała na spotkanie z Gosią.

   Powstrzymałem złośliwość, bo kobieta nawet jej nie zauważyła, taka była zajęta myślami i torebką. Wyjęła nerwowo folię A4 z teczki, a z niej wydobyła luźne kartki z odręcznymi zawijasami w tabeli. Jakaś lista podpisów pod czymś, jak się domyśliłem. Apel, protest lub inicjatywa społeczna. Trochę mnie to zdziwiło, przecież wszystkiego mogłem się po Magdzie spodziewać, nawet tego, że podejmie pracę, ale żeby zaraz pchała się do inicjatyw obywatelskich?

   Spojrzała na mnie ponad kartkami i wyrysowała na buźce swój barbiowaty uśmiech: „Słuchaj, to taka nietypowa sprawa i dla ciebie bezbolesna, zapewniam. Wiesz, mam okazję posiedzieć w wyborczej komisji obwodowej, tylko muszę za to zebrać trochę podpisów na jednego kandydata. Rozumiesz, taka przysługa za przysługę. Ja dla niego kilkadziesiąt podpisów, a on dla mnie dzionek za 150zł. Mam nadzieję, że poratujesz bezrobotną przyjaciółkę?”.

   Szczena ma sięgnęła polbruku. W życiu nie słyszałem takiej propozycji, ale albo krótko żyję, albo nic nie powinno mnie dziwić w kraju sprawiedliwością i prawem płynącym. Jeśli za cały mój koszt ma robić odrobina jej tuszu, to czemu nie pomóc zarobić te niewielkie pieniądze. Chwyciłem już pisak i zapytałem o miejsce w kolumnie. I ku zdumieniu własnemu zauważyłem, że kandydat jest z partii, na którą nie zagłosowałbym nawet w obliczu utraty porcji lodów sułtańskich.

Odłożyłem cienkopis i spojrzałem jej w oczy. „Przecież wiesz, że nie podpiszę się pod partią, która obraża zdrowy rozsądek, daj spokój”. Magda wywróciła oczy do góry i z nutą lekceważenia dodała coś o tym, że nigdy nie byłem ideowcem, dlatego do mnie przyszła, a teraz niby poglądy polityczne mi się ujawniły. Po czym przypomniała, że wszyscy politycy to jedna banda szmaciarzy, a tu chodzi o jej miejsce w komisji i te 150zł za dzień. Rozkazała nie ściemniać i pokazała podpisy kilku znajomych, którzy, jak wszystkim wiadomo, nie pójdą na wybory, a podpisali, bo rozumieją jej trudną sytuację. Nawet jeśli wydarzy się cud i pójdą do urny i tak zagłosują na inną partię, bo tu chodzi o podpis, a nie o poglądy.

   Szczena sięgała polbruku raz wtóry, gdy zwróciłem się do niej: „Jak to? To poglądy i podpis naprawdę nie mają dla ciebie związku ze sobą? Wierzysz w to co mówisz? Mam podpisać własnym nazwiskiem listę jakiegoś szmaciarza albo oszołoma i udawać, że to nie mój podpis i nie moje poglądy? Zastanowiłaś się nad tym? To jakaś schiza totalna”. Magda jednak kręciła głową i parzyła w niebo, po czym wyrzuciła z siebie wypracowaną tyradę o tym, że nie obchodzą jej moje poglądy, liczyła na moją przyjaźń i chęć pomocy. Wierzyła, że zawsze ją rozumiałem i byłem po jej stronie. Liczyła, że i tym razem jej nie zawiodę i będę lojalny, ale widać ludzi poznaje się w biedzie. Wystarczy sytuacja podbramkowa i natychmiast człowiek przekonuje się, że jest sam na sam z życiem, nie ma znikąd wsparcia i pomocy. Po czym dodała, że w zasadzie to się nie dziwi, skoro rodzony brat jej odmówił podpisu z tego samego powodu. „Gdzie wy żyjecie! Chyba w innych realiach niż ja! Idealiści pieprzeni! Tylko jak pomóc trzeba samotnej kobiecie bez pracy, to nie ma chętnych!”. Nijak nie zadziałały tłumaczenia o uczciwości, o tym, że jakiś gnój znalazł sobie tanią siłę roboczą popycha ją na ulicę jak dziwkę, żeby dopchać się koryta.

   Żegnaj rozum jeśliś był i już rozżalona Magda, jechała po bandzie, wczoraj zerwała wszelkie kontakty z bratem, siostrą i jej mężem, teraz zrywała kontakt ze mną. Ubolewała, że obcy szybciej jej pomogą niż ci, których miała za najbliższych... za nic nie pamiętała, że dwa razy znaleźliśmy jej pracę, że zajmowaliśmy się często jej dziećmi i zabieraliśmy ją na zakupu do hipermarketu, gdy nie wiedziała jak zrobić dziecku wyprawkę do szkoły. Teraz byliśmy straceni w jej oczach, zakopani po pachy w pustym idealizmie i pogrążeni w egoizmie brzmiącym w podpisach, których nie przystawiliśmy na jej zszarganych kartkach.

   Wstała z chusteczką przy oczach, dopiła colę i spojrzała na mnie zjadliwie z gorącą prośbą, żebym nie zapraszał jej na urodziny już nigdy więcej. Obiecała nie dzwonić i ... zagroziła, że nie pozwoli więcej zabrać swoich dzieci na basen.

   Pozbierałem szczenę z polbruku i ruszyłem do domu...zostawiłem za sobą czerwone od słońca niebo i spokój wody, której zazdrościłem, że wodą jest tylko.

3 komentarze:

  1. Hmmm, idealisto, gdyby wiecej było na świecie ludzi takich jak ty, rzeczywistosć mogłaby wygladać całkiem znosnie... Przemyślane wybory, dojrzałe decyzje, mogłoby być nawet fajnie...
    Ale ja nie o tym.
    Okazałeś sie Łosiem wykorzystanym na maksa i odrzuconym. Łoś sie postawił i nie będzie zabierał dzieci na basen... Kara musi być!
    Ale jesteś superłosiem! Nie zawahałeś się być sobą i za to cie cenię!Bardzo dobrze zrobiłeś!
    I nie martw się - biedna bezrobotna matka znajdzie napewno kogoś, kto bezinteresownie jej pomoże i zsajmie się dziećmi w trudnych chwilach. Kogoś, na kogo zawsze można liczyć i kto podpisze pińcet takich list!
    Tylko jak ty zniesiesz te urodziny bez tej politycznej kurtyzany?

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, myślę ze wiele wokół nas takich "Mart", bardziej rozumiejących świat wokół siebie a coraz mniej samych siebie. Wyjątkowo naiwna o zawężonej i zniekształconej tożsamości nie posiadająca większych aspiracji, która staje się narzędziem w perwersyjnej manipulacji.
    Ona nie kierowała się obiektywnymi faktami lecz subiektywnym przekonaniem, że robi to dla dobra własnych dzieci,no bo przecież jest osobą bezrobotną ( raczej z wyboru ).Wytłumaczyła sobie wszytko doskonale.
    A na koniec próbuje wzbudzić poczucie winy i przerzuca odpowiedzialność za swój los na Ciebie.
    Konsekwencje są opłakane ale czy Marta jest w stanie je dostrzec tkwiąc w nałogu oszukiwania samej siebie.
    Czeka ją ciężka praca nad sobą a czy ją podejmie skoro od dłuższego czasu jest kobietą bezrobotną?

    OdpowiedzUsuń
  3. www.stegna.za.pl20 marca 2009 01:48

    www.stegna.za.pl

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF