poniedziałek, 17 września 2007

Kawa Saki

Saki jest piękną blondyną, podobno. Podobno regionalnym kierownikiem sprzedaży znaczącej na rynku firmy. Saki ma na pewno bardzo jedwabny, powabny i dziewczęcy głos, telefony od niej bynajmniej to potwierdzają. Saki podobno ma jeszcze narzeczonego, którego kocha ilekroć pozwoli jej na to wywindowany plan sprzedaży. Saki ma podobno piękne, zielone, oczy, jest dowcipna, inteligentna i wykształcona, zatem skutecznie kruszy stereotyp blondzi. Nie oszukujmy się, Saki ma wszystko, czego może szukać żonaty facet, któremu nie w głowie romanse, a który lubi czasem wypić kawę na mieście, niekoniecznie sam, ani tym bardziej z chłopem jakim, żeby nie wyjść na tzw. geja. Bo w naszych realiach geopolitycznych bynajmniej na sucho to nie uchodzi, nawet w fazie idei. A że z żoną najczęściej facet mija się w drzwiach, z konieczności zarabiania na życie rodziny, może chciałby czasem zasmakować szaleństwa i poznać jakiś nowy - kobiecy - punkt widzenia. Posłuchać kobiecych żalów na beznadzieję raczkującej demokracji.

   Teraz rozjaśnijmy jednak to „podobno”, pełgające ciągle przy Saki, które może być odebrane jako nieporęczność językowa. Saki trafnie charakteryzuje „podobno”, bowiem sedno jej istnienia tkwi głównie na pograniczu rzeczywistości i świata wirtualnego. Jako dziecko epoki ogromnych prędkości w biznesie, zaistniała pierwotnie jako głos w słuchawce. Głos ciepły i przyjazny, ale też interesowny. Zaistniała z bardzo atrakcyjną ofertą sprzedaży w tle. Ponieważ produkt był rzeczywiście interesujący i w dobrej cenie, Saki, zaczęła pojawiać się w moim komputerze w postaci kolejnych mejli albo sączyła się przyjaznym głosem z telefonów, nawet wieczorem, choć głównie przelewała uzgodnienia terminów, cen, rabatów, form dostawy produktu i kontroli jego jakości. Brzmi to enigmatycznie, wiem, ale jak ma brzmieć, skoro dziś wbrew słownikowej definicji języka polskiego „produktem” jest wszystko! Może być nim samochód w leasingu, pakiet rozmów za darmo, miejsce pod ogłoszenie w gazecie, może być również kredyt, jak i pani do towarzystwa oraz wkładka do butów. Ponieważ produkt oferowany przez Saki był w całości wirtualny, nie było potrzeby urealnienia jej osoby w bezpośrednim kontakcie, nawet w trakcie demonstracji oferty i całego jej spektrum. Gdyby... no właśnie, chyba jakoś nasze głosy i literki na ekranie, pomiędzy zdaniami natury handlowej, nieuchronnie dziergały przyzwoitą makatkę z mocnej i barwnej nici pokrewieństwa duchowego, a może i intelektualnego?

   Na dobrą sprawę, pożałowałem, że stary i zgorzkniały ze mnie cynik, że nawet romansów mi się nie chce, bom dodatkowo cynik znacznie posunięty w zaniżaniu samooceny i samczej wartości. Gdybyż nie to, Saki z pewnością stałaby się obiektem westchnień i przyczyną poszukiwań zacisznej kawiarni. Ale, ku zdumieniu własnych kompleksów, pewnego dnia usłyszałem zaproszenie na kawę od... Saki właśnie, zaproszenie całkiem prywatne bo, rzecz jasna, w służbowym kontakcie brakuje czasu na luz i zawsze wokół są jakieś gumowe uszy.

   Co może myśleć o tym facet pod czterdziestkę? Gdy rzecz proponuje dziewczyna przynajmniej o 8-10 lat młodsza? Przecież jedno tylko pomyśli: „zbyt łatwo jej ze mną poszło, za krótko negocjowałem ofertę i mam za swoje, teraz podchodzi, żeby wyciągnąć więcej”. W odruchu obronnym zaparłem się we framugi bramki internetowej i ratowałem się brakiem czasu na spotkania poza miejscem pracy. Trwałem w zaparciu jakieś dwa tygodnie, ale wówczas Saki wytoczyła ogromne działo zachęty: „... no nie wygłupiaj się, musisz przyjechać na kawę, przecież już za dwa dni przywożą mi nową kanapę do pokoju negocjacji... musimy ją przetestować... przy kawie”. Co w takiej sytuacji robi facet przed czterdziestką? Jedno tylko przychodzi mu do głowy: „podkręcili dziewczynie plan sprzedaży kwartalnej i czuje, że może mi pociągnąć... sporo kasy”. I tu w porę przychodzi ratunek - zaplanowany urlop w Zakopanem. Przecież wyjeżdżam za trzy dni, z rodziną. Nie będzie mnie dwa tygodnie, zatem Saki odpuści, znajdzie inną firmę z pierwszym naiwnym z dziale logistyki! I już niemal odpocząłem od pokusy, gdy gdzieś w środku mały czerw męskości podniósł łeb i podpowiada: „e tam, daj się namówić na tę kawę... jak ty, stary capie, możesz inaczej poznać nowych ludzi, jeśli nie przez kontakty służbowe? Na wypady po klubach za stary jesteś, na golfa cię nie stać, na basenie wągrów nie pokazujesz, fitnesy łukiem omijasz, nie jeździsz na konie i w dodatku nie chodzisz na kurs francuskiego i yogi”. Niewiele brakowało i cholera wie, w co ów czerw męskości zdołałby się przepoczwarzyć, gdyby nie rodzinny urlop w Zakopanem.

   I gdy przyszedł wreszcie ten ostatni dzień pracy, tuż przed wyjazdem, wśród tradycyjnej setki spamów, w outlooku pojawiła się wiadomość z „saki” w adresie. Oczywiście zupełnie nie mając pojęcia czemu to robię, otworzyłem natychmiast przesyłkę. A tam całkiem lakoniczne zdanie, skierowane do ogółu: „Szanowni Państwo, serdecznie dziękuję wszystkim za współpracę, kontakt i owocne transakcje. Od jutra nie pracuję dla firmy, którą miałam przyjemność reprezentować. Od przyszłego tygodnia trwałe relacje z państwem budować będzie Emilia Jakaśtam. Pozdrawiam i dziękuję. SAKI”.

Ech, pomyślałem, tak to jest, gdy w firmie najważniejsi ludzie są na piątym miejscu, bo na czwartym są ich biurka. W końcu nie wytrzymała dziewczyna i odeszła, ale przecież w sprzedaży nie ma lekko. Wyłączyłem komputer, odetchnąłem z ulgą i ruszyłem do drzwi. W kieszeni rozległ się dzwonek wchodzącego sms-a. Otworzyłem wiadomość: „jak wrócisz z urlopu, wszystko ci opowiem... przy kawie. Saki”.

   Co mogłem na to poradzić? Przystałem na kawę! W końcu to miłe, jeśli ktoś poza służbowym kontaktem szuka mojego towarzystwa. Wróciłem z urlopu, oznajmiłem Saki gotowość do wypicia wspólnej kawy. Po trzech dniach przełożyła ją o trzy dni kolejne, z uwagi na przyjazd mamy. Potem przełożyła z powodu wyjazdu do siostry, bardzo przepraszając za niesłowność. Do następnego przekładania terminów zmusiły ją rozmowy kwalifikacyjne w sprawie nowej pracy. Ależ ona umie przepraszać! A dziś? Dziś mówi, że spotkamy się za tydzień, a ja już za cholerę nie wiem po co.

3 komentarze:

  1. Bardzo dobry post!!! Dla takich kobiet jak dla mnie, które mają problem że zrozumieniem, dlaczego facet (mąż, chłopak)umawia sie na kawkę z obcą babką. Instrumentalnie mi to wytłumaczyłeś autorze i myślę, że mam szansę byc bardziej wyrozumiała w tych kwestiach...
    Czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo ciekawe, naprawde bardzo...kogoś mi ona przypomina, nawet bardzo...

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno pięknej Saki przyszło egzystować w prawie dżungli, w erze coraz większych osiągów.
    Gdzie nie liczy się człowiek tylko plan a jak on ten plan wykona to już nikogo nie interesuje.
    Ciekawe czy Saki zada sobie pytanie: Czy warto było?
    W dobie rosnącej sprzedaży wirtualnej a malejącej fizycznej większość sprzedawców ( i nie tylko ) woli pozostać tylko w sieci bojąc się realnego świata. Wirtualnie są ładniejsi, bardziej wykształceni, inteligentniejsi itp.Taki zwykły strach przed rzeczywistością.
    Także Kawa Saki przeszła Ci koło nosa.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF