sobota, 1 czerwca 2024

Pozostawiony pasterz

Bywam tu średnio raz w roku. Nie umiem jednoznacznie powiedzieć, co lubię najbardziej podczas tych wizyt. Miesza się tu wszystko: wiara i podejrzliwość, pokora i nieufność, pycha i zapach kadzidła unoszącego się ze zbiorową modlitwą. I to poczucie fasady, za którą ma się dobrze pobożność ludyczna, oparta na recytacji, śpiewach, litaniach i nabożeństwach, za którymi codzienne życie zwykle nie nadąża. Nigdy nie nadążało. Dwadzieścia, pięćdziesiąt i sto lat temu paliło Panu świece i diabłu ogarek, taki to porządek - ludzki, ze znacznym dodatkiem miłosierdzia Bożego. Może nawet chciałoby lepiej, pobożniej odnaleźć się w swoim jestestwie, ale tuż po rozgrzeszeniu wydobywa przyjemne słabości, przyzwyczajenia i nie lubi myśleć o potrzebie pracy nad sobą. A może nie potrafi? Jest tu jakaś przaśność połączona z metafizyką, równowaga między znojną pracą i pragnieniem raju. Podłość i świętość w rytmie egzystencji przetaczanej przez większość gminnych wspólnot i wiejskich kościółków tego kraju. A w przestrzeni nawy unosi się magiczne połączenie dymu z trybularza, tanich wód toaletowych i mopa, szorującego regularnie drewno leciwych podłóg. 
    I tym razem refleksja niespiesznie podążała za wzrokiem, sunącym po świeżych bukietach okalających ołtarz, a ciszę oczekiwania rozrywało głośne pukanie w ściankę konfesjonału, umieszczonego gdzieś pod chórem. W końcu ustało i zwalista postać proboszcza w białej albie przesuwała się pod ścianą w stronę ołtarza. Po drodze zaczepił poczciwego chłopa, siedzącego na brzegu ławki. Ten zerwał się niemal na baczność i chwilę wsłuchiwał w głos kapłana. Kiedy ksiądz wkroczył do prezbiterium, zobaczyłem słuchawkę przytwierdzoną do jego ucha i mikrofon na delikatnym pałąku. Za sznurem podtrzymującym albę tkwił ciemny mikroport. Diabeł ironii szepnął mi do ucha: “wieś, ale XXI wiek i stary spowiada wirtualnie. Czasem pierdyknie kułakiem w ściankę konfesjonału, dla podtrzymania tradycji i nadania mocy pokucie”. Uśmiechnąłem się do szatańskiego podszeptu nic sobie z niego nie robiąc. Tymczasem kapłan wyszedł już w ornacie za ołtarz i a cappella zaintonował pieśń. Brak organisty, milczący instrument ponad nami i zawodzenie wiernych nie tłumaczyło jeszcze w pełni elektroniki, którą obwiesił się celebrant. 

Rozjaśnienie przyszło dopiero po mszy. Gdy proboszcz wystawił monstrancję z Najświętszym Sakramentem, zszedł do wiernych, ukląkł w pierwszej ławce między nimi i do gadżetów dołączył skrzynkę, umożliwiającą zmianę tekstu na rozświetlonym ekranie obok prezbiterium. Stało się jasne. Musiał mieć wolne ręce, żeby w pełni oddać się nabożeństwu i dyscyplinować parafian do pełnego uczestnictwa. Zrobił wszystko samodzielnie, skutecznie, żeby jednym głosem wznieść modlitwę ponad niedogodnością i wszelkimi podziałami. 

Nie wiem, jakim człowiekiem jest ten ksiądz. Może świętym, a może podłym? Ocenę zostawię Bogu. Może swoją postawą zasłużył na nieobecność choćby małego ministranta, lektora, seniora wspierającego zbiórką tacy, a ostatni organista zwiał z niesmakiem do większej parafii, bo znowu nie dostał pensji? A może zbiera owoce niegodziwości innych duchownych. Albo zwyczajnie owieczki opuściły pasterza pod presją laicyzacji, która wielką falą zalała kraj, w czym pomogły zmiecione pod dywan pedofilskie afery, pazerność purpuratów i buta arcypasterzy, którzy równie dobrze mają się w samouwielbieniu i pysze, jak w odklejeniu od rzeczywistości. Ale skoro od tylu lat jest tu proboszczem i parafianie go nie zlinczowali, nie sądzę, żeby miał zbyt wiele na sumieniu. Robi co do niego należy, radzi sobie jak umie, nie ustaje w służbie i gorliwości wobec tego, który rzekł mu kiedyś swoje “pójdź za mną”. 

Patrzyłem na jego spraną i pożółkłą albę wiejskiego proboszcza i przypomniał mi się reportaż o uposażeniu biskupów seniorów odsuniętych od stołeczka. Czytałem go kilka tygodni temu, a dziś powrócił echem: Emeryci mają normalną pensję z kurii, co najmniej 10-15 tys. zł na rękę. Dostają takie pieniądze, jak ich ostatnia pensja biskupa czynnego plus waloryzacja. Do tego dochodzi emerytura z ZUS, około 10 tys. na rękę. Łącznie co najmniej 20 tys. Plus to, co kuria daje im na służącą, jedzenie, utrzymanie ogrodu, ogrzewanie, leki, rehabilitację. Powiedzmy to sobie wprost: Nawet były prezydent nie ma takich warunków na emeryturze jak biskupi emeryci!”.

Jak to się ma do księdza z mikroportem u sznura? On też ma w obowiązku utrzymać kurię, gdy ta wyciąga rękę po ofiarę i nie pyta skąd. Także tu, gdzie dziś zebrał ją pan klepnięty w ramię przez swojego proboszcza. Pokornie poszedł po koszyczek do zakrystii i nawet nie wdziewając spranej komży przeszedł wśród nielicznie wyciągniętych dłoni. Na ilu wiejskich rubieżach katolicyzmu żerują dziś polskie kurie? Nadziewają swoich wikarych i ich szefów na rożen łaski zgorszonych wiernych, którzy z dnia na dzień coraz mniej będą kwapić się do wypełnienia tacy, gdy coraz silniej narasta społeczne ciśnienie na zasznurowanie duchownych w jednym worku z napisem “pedofil”. Nie ma tak silnych mediów, które odsłonią światu powołanie, dobro, oddanie 
Ewangelii do końca, realizowane wbrew spadającej liczbie wyświęcanych księży, wbrew modzie na osądzanie, poniżanie i potępianie, którą podsycają swoim postępkiem także czarni, ale z charakteru. A powołani nie stają na świeczniku, oni rzeźbią codzienność w ciszy, posłuszni nakazom Jezusa i często ich ręka lewa nie wie, co czyni prawa. Nie bywają na konferencjach episkopatu, nie ośmieszają odklejeniem albo przepychem rezydencji tego, który ich posyła w jednym płaszczu każdego dnia, wbrew odstręczającej rzeczywistości. I tym naprawdę nie zazdroszczę. 

    Snuje mi się ta myśl na klęczkach, i nikogo nie gloryfikuje, nikogo nie potępia. Niesie zadziwienie przyprawione niesmakiem, podziw ze wstrętem, lęk z przeczuciem końca ładu. To tylko kilka myśli z wiejskiego kościółka, może nawet jakoś zapomnianego przez Boga i kraj, bo nie ma po co o nim pamiętać. Trwa w swoim niezmiennie i daje namiastkę pewności, także niespokojnej głowie i pogubionemu sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF