W trakcie ostatniej wizyty w bibliotece odbierałem tytuły zamówione w trosce o dobrostan czytelniczy zabieganej żony. Przy okazji pofolgowałem pokusie, by połazić pośród regałów z nieukrywaną nadzieją, że rzuci się w oczy pozycja, której nie planowałem, ale z pewnością nie zdołam oprzeć się jej urokowi. To taka odwieczna gra maniaka druku. Choć ostatnimi czasy coraz trudniej idzie mi doczytanie do końca zdobytych w ten sposób książek. Jakoś za szybko mnie nudzą, męczą, rozczarowują, sam nie wiem, czego spodziewać się po kolejnych. Czasem po trzydziestu, a czasem po stu stronach, zyskuję pewność, że to nie dla mnie. Może za dużo już przeczytałem? Może siedzi we mnie ignorant, który i tak treści nie zapamiętuje, bynajmniej na dłużej niż trwa lektura. A może zwyczajnie sam nie wiem, czego chcę i daję się porywać własnemu malkontenctwu lub słomianemu zapałowi? Przecież nie jest tak, że chodząc pomiędzy półkami szukam pilnie, bo nie mam aktualnie nic do przeczytania. Chwilami mam wrażenie, że cofnąłem się w czasie do upodobań ze szkoły podstawowej. Wówczas też uwielbiałem chodzić do biblioteki, otwierać książki, czytać po kilka akapitów z początku, środka, wąchać papier, odkładać, a wypożyczone leżały w domu po przeczytaniu 30 stron, aż przyszedł termin zwrotu. Tak potraktowałem pierwsze wypożyczenie, czyli Psa, który jeździł koleją, a potem metoda przeniosła się na niemal wszystkie tomy Pana Samochodzika.
Rozmyślając o niechlubnej przeszłości bibliofila, niespodziewanie zagarnąłem z półki różową książkę z działu „szkice, listy, eseje”. Autor znany, filozof, eseista, redaktor radiowy, Tomasz Stawiszyński, którego felietony stale poddaję próbie lektury w „Tygodniku Powszechnym”. Przyznam, że są w różnym stopniu zajmujące. Czasem chwytają wzrok i przytrzymują do końca, innym razem tenże ledwie prześlizguje się po wersach, w zmaganiu o uwagę, niewiele pozostawiając pamięci. Teraz uwagę przyciągnął tytuł Reguły na czas chaosu. Prawda, jak porywająco brzmi? Otworzyłem spis rzeczy i mniej więcej mogłem spodziewać się, co w treści niosą te z rodzaju: „ogranicz używanie mediów społecznościowych”, „nie ulegaj polaryzacji”, „żyj w niezgodzie ze sobą” (reguła samym tytułem zachwycająca przekorą wobec tyleż modnych, co idiotycznych poradników jak osiągnąć szczęście), czy reguła „przedkładaj myślenia nad działanie”. Wszystkie one zachęcały do płynięcia pod prąd tytułowego chaosu, w jakim świat równie ochoczo, co bezrefleksyjnie nurza się ignorując katastrofę wiszącą nad przyszłością planety. Ale jedna z reguł szczególnie zachęciła mnie do spontanicznego wypożyczenia książki. Jakoś nie pasowała do pozostałych, a brzmiała: „czytaj książki”. Niby trochę taka „oczywista oczywistość”, trącająca przykurzonym truizmem, ale… weź i przemów do serca współczesnego analfabety, zadowolonego z siebie i kubła popcornu przed Netlixem. Uzasadnij, że warto czytać, szczególnie w dobie kultury obrazkowej i na wskroś pragmatycznej, gdzie każde działanie podporządkowuje się określonemu celowi, osiągalnemu z prędkością pendolino, inaczej się nie liczy. Gdzie robi się tylko to, co ma mierzalny i wymierny rezultat, widoczny tu i teraz, bo inne pokusy czekają w kolejce. Po co tracić czas na rzeczy abstrakcyjne? Jakich argumentów użyć, że warto czytać? I tu Stawiszyński podsuwa pod nos niekwestionowane i tak precyzyjnie ujęte tezy, że pozostałą część tekstu wypełnię wyłącznie cytatami z książki.
S. 184-185. Czytanie zaś, czyli obcowanie ze słowami, znaczeniami oraz strukturami myślowymi i narracyjnymi, jest najprostszą metodą rozbudowania naszych językowych zasobów. W akcie lektury rozwijają się możliwości percepcji oraz umiejętności abstrahowania i uogólniania. Kontakt z literaturą uruchamia i ćwiczy zdolność do współczucia, a nade wszystko wyrabia nawyk syntezy, która jest sprawnością wyjątkowo pożądaną zwłaszcza dzisiaj, gdy zewsząd zalewają nas (często niepełne lub mylące) informacje. […] Dodajmy do tego jeszcze – wciąż pozostając po pragmatycznej stronie – lepsze funkcjonowanie pamięci (a zatem mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia demencji), obniżony poziom stresu, lepszą zdolność koncentracji, a nawet zwiększenie liczby połączeń neuronalnych w mózgu. Kto zatem czyta – takie wnioski płyną z rozpoznań dzisiejszej psychologii i neuronauk – ten dla swoich zdolności poznawczych robi to, co człowiek regularnie uprawiający sport robi dla układu krążenia czy systemu nerwowego.
S. 191-192. Czytając książki, wkraczając w skomplikowane, polifoniczne, wielowymiarowe wszechświaty ludzkich spraw, tragedii, splątań i dramatów, obcujemy bowiem w istocie z realiami życia, nie zaś z jego hologramami, skrojonymi przez politycznych ideologów albo speców od marketingu skwapliwie realizujących zapotrzebowania większych czy mniejszych korporacji. Zagłębiając się w lekturze, uzyskujemy dostęp do rzeczywistości takiej, jaką – wedle rozmaitych mniej lub bardziej arbitralnych założeń – być powinna. Uzyskujemy wgląd w najintymniejsze rejony cudzych myśli, towarzyszymy innym w najwstydliwszych momentach, śledzimy ich porażki, zdrady, oszustwa, melancholię, hipokryzję, dziwaczne fantazje, irracjonalne lęki, przesądy, okrucieństwa i decyzje prowadzące do sytuacji bez wyjścia. […] Wymyślone światy mogą bowiem ukazywać o wiele uczciwszy obraz ludzkich losów niż ten, z którym niejednokrotnie spotykamy się w mediach – czy to tradycyjnych, czy też społecznościowych. Zbyt często dajemy się nabrać na opowieści (i zbyt często sami je powtarzamy), że u innych wszystko wygląda niczym na obrazku, u nas zaś niepodzielnie panuje chaos. Literatura pozwala dostrzec, że chaos nikogo nie omija, niektórzy tylko znajdują nieco bardziej wyrafinowane metody, żeby go przed całą resztą ukryć.
I tak to jest, gdy trafi się na lekturę do pochłonięcia w trzy, może cztery kawy, gdy ktoś skutecznie wyważa drzwi niby dawno otwarte. Może więc warto pić te kawy do lektury niespiesznie, ale ze smakiem, w różnych odstępach czasowych, żeby serce to zniosło. Nie warto jednak nadmiernie przerw wydłużać, bo ta pozycja, pisana potoczyście i zrozumiale, nie odpuszcza. Zatem należy brnąć i brać radość z lektury pełnymi garściami, choćby za cenę zaniedbań wielu czynności powtarzalnych, wynikających z krzątactwa naszego powszedniego. Tomasz Stawiszyński potrafi zatrzymać uwagę, zachęcić do przemyślenia spraw niby oczywistych, ale jakby rozświetlanych na nowo. Skutecznie upewnia przy tym, że warto być mniej zadaniowym, czasem mniej pragmatycznym, a bardziej otwartym na sprawy życia rozumnego, z nadzieją, że chaos da się jakoś ogarnąć. Z pożytkiem nie tylko dla własnego komfortu psychicznego, ale też dla poprawy relacji z żyjącymi obok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz