- Ryczkowska mnie dopadła, o trzeciej chyba.
- Ale jak? Po co? – Zapytałem zdumiony, bo dzień wcześniej sąsiadka była tu osobiście.
- Telefonem. Przypomnieć, że ksiądz chodzi od siedemnastej.
- Przecież wczoraj napieprzała w drzwi jak gestapo! Drzemałem pod kocem, w bokserkach, zanim wróciłaś. Nie chciało mi się ubierać, kwadrans do wyjazdu. Olałem łomot, ale młody nie wytrzymał. Hałas silniejszy niż strzelanki w konsoli. Myślał, że pożar! Ale był wściekły, że babsko oznajmiło tylko wizytę katabasa, a podniecona, jakby jej osobista komża płonęła.
- Nic nie rozumiem. Jesienią proboszcz ogłaszał, że wzorem ubiegłego roku, kolęda na zaproszenie. Ludzie mieli zgłosić chęć pisemnie, w zakrystii albo przez stronę parafii, do końca listopada. Czemu ona tak lata po mieszkaniach jak kot z pęcherzem?
- Może nas zapisałaś i zapomniałaś?
- Zwariowałeś? Przecież wiesz, do której pracuję, a ty zwykle na taksówce od piątej. Kto miałby go przyjmować?
- Pewnie obiecał jej prowizję. Procent od ilości przyjmujących.
- Coś ty, ona ma misję. Wstążki chorągwi nosi w każdej procesji, dookoła poucza, że prawdziwie modlić się można jedynie z radyjem, a teraz znalazła nowe powołanie. Dba o jasny wizerunek naszej klatki.
- No tak. Jest radyjo, musi być frekwencyja, bo jakże to? Nie godzi się! I tym sposobem piąta kolumna proboszcza wyrabia sto procent przyjmujących, ale cienko ją widzę. Połowa mieszkań to wynajem studentom.
- No… a do tego garstka oportunistów, trochę antyklerykałów i domieszka abnegatów. Najgorzej, że mnie widzieli. Teraz, jak szłam z pracy. Na schodach stał Ryczkowski z milicjantem, zdziwieni, że dopiero idę, zamiast z chlebem i solą wypatrywać sutanny od południa .
- To się porobiło! A jak Ryczkowska napuści na nas batmana? Stary na pewno jej doniósł, że wróciłaś.
- No patrz! I dzwoni!! Co teraz?!
- I jeszcze pięścią się dobija! Jak co teraz? Przecież nie polecę do drzwi prosto od obiadu! Jak? Z kartoflem w pysku, z jajkiem na zębach?! No i znowu w bokserkach siedzę, żeby spodni barszczem nie zachlapać! Nawet nie wiem, gdzie krzyżyk ze świecami! Obrus na stole kraciasty, na nim laptop do spóły z zaspanym kotem, to co teraz?
- Jurek, a co nam grozi za nieprzyjęcie kolędy?
- A co to za kolęda?! Weź przestań, Anuś! Katabas wpadnie jak bomba, odpali zdrowaśkę i ojczenasza, w dowolnej kolejności, machnie kropidłem po gałach, zapyta czy pracujecie, nawet nie spojrzy w oczy i God bless you, Michałowo, give me your koperta and siema nara pa! Serio potrzebujesz takiego kabaretu? Poza tym, nigdzie nie stoi, że masz obowiązek przyjmować kolędę! To księża mają obowiązek chodzić po chałupach. A z tego, co czytałem, wcale za tym nie przepadają. Muszą się nasłuchać o traktowaniu wolnych związków, o religii w szkole i elgiebetach, średnia przyjemność. Potem i tak mają nakaz wywalić część plonu na tucz biskupa, część na narybek w seminarium, a resztę jak proboszcz uzna za stosowne, choć zwykle sam nie pcha się w błotko. Cwaniak wikarych na rzeź posyła.
- W sumie chore to jak cholera, Jurek, ale jak nas nie pochowa? Przecież odnotuje, a potem nie odkręcisz.
- Szczerze? Ryra mnie to! Słońce ty moje, jak kopnę w kalendarz zawiśnie mi to kalafiorem, pochowa albo nie, z kropidłem czy bez. Jeśli całym życiem nie zapracowałem na zbawienie, to kropidło jakiegoś pijaka, pazerniaka, zarozumialca, przygłupa, pedofila czy innego opasa z pewnością mi nie pomoże. A tu, na ziemi? Mogą mnie wyrzucić na śmietnik historii, pod płot i niech mnie dziki rozciągną do spóły z lisami. Nie pochowa, księżulo, to weźmie na własne sumienie odmowę. Ale nie bój, zedrze z ciebie skórę za całe lata bez kolędy, tylko przyjdź pojęczeć o pochówek męża, a rachunek wystawi. Na to liczą, bo chrzcin coraz mniej, ślubów tyle, co kot napłakał, a do wygody przyzwyczajeni.
- W sumie to głupie. Człowiek całe życie porządnie przejdzie, muchy nie skrzywdzi, przepracuje w służbie ludziom dziesiątki lat, co niedziela wymodlony, spowiedź regularna, komunia, codzienna modlitwa, a taki pochówku odmówi i jak przed Bogiem stanąć?
- Podobnie jak żołnierz na froncie. Jaka to różnica? Jedni gniją martwi w okopie, inni w zbiorowej mogile, bez trumny i krzyża przecież. To uważasz, że Pan Bóg ich nie przyjmie, bo czarny paciorka nie zmówił? Anuś, ty święta kobieta jesteś, wykształcona, mądra i dobra, ale czasem gadasz jak wiejska baba w chuścinie, wgapiona w profil Maryjki na bankowej szybie.
Odechciało mi się jeść. Każdy kolejny kęs z trudem przeciskał się przez przełyk. W końcu odszedłem od stołu. Zabrałem dżinsy z krzesła i zapinałem powoli, zerkając przez okno na chodnik w ciemności. Nie chciałem schodzić do pracy, zanim nie zobaczę, że ksiądz już sobie poszedł. Wkurzył mnie tym namolnym dzwonieniem i łomotem do drzwi, nawet jeśli nie osobiście, a jedynie posłał ministrantów. Jest! Wiatr rozwiewał mu płaszcz i stułę na boki, gdy oddalał się w pośpiechu, z pochyloną głową, w asyście dwóch chłopców. Dopinałem koszulę w przedpokoju, ściągnąłem kurtkę z wieszaka, gdy na nowo odezwał się dzwonek u drzwi. Zesztywniałem na jego brzmienie, ale teraz ciekawość była silniejsza. Wyjrzałem przez judasza. Stała tam najwyraźniej Ryczkowska. Czego chciało jeszcze to babsko? Wygłosić drętwą gadkę do naszego sumienia? Otworzyłem. Cofnęła się, jakby brała rozbieg do karnego, wzniosła w górę dłoń i wbiegła mi do przedpokoju. Odruchowo odsunąłem się na bok, gdy ruszyła z impetem w stronę kuchni, z której wychynęła zdumiona żona. Stara wyraźnie wzięła ją na cel, wykopując w biegu stojącego sztybleta na lewe skrzydło, choć nie było tam gracza. Dopadła czoła małżonki kreśląc na nim znak krzyża z okrzykiem: z błogosławieństwem od księdza! Z błogosławieństwem! Dokonała regulaminowego zwrotu przez lewe ramię i nadal nie opuszczając ręki księżowskiej mocy, z takim samym znakiem wbiła mi kciuk w czoło z błogosławieństwem od księdza… z błogosławieństwem, aż poczułem się jak lepszy łotr obok Jezusa obiecującego raj. Teraz noc mi nie straszna, pomyślałem, w jednym sztyblecie i w jednej skarpecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz