poniedziałek, 23 października 2023

Telefon od pisarza

- Wiem. Dziesiąta, niedziela. Nie obudziłem?

- Nie. Wstałem tak dawno, że rozważam już powrót do łóżka. Stało się coś?

- Chodzą za mną twoje słowa. 

- Wiadomo! Co powiem, same sentencje! Która ruszyła cię do żywego?

- No… myślę nad tym ciągle. Powiedziałeś, że ego mam wybujałe albo jestem jebnięty… no z tym pisaniem.

- Czyli diagnoza, nie sentencja?

- Ani jedno ani drugie w zasadzie. Choć skłaniam się do jebnięcia bardziej, ale może ego?

- I chcesz mi powiedzieć, co wiemy przynajmniej od czwartku, choć jest niedziela? Solidne jebnięcie.

- Stary, ja muszę to robić nieustannie! Zwyczajnie tak mam i nawet nie poddaję refleksji. Pisanie daje daje takiego kopa, że ja pierdolę! Więcej jak z picia, żarcia i seksu naraz wziętych!

- Naraz? To niebezpieczne akurat. Grozi dylematem zawałowca w tym wieku: nigdy nie wiesz, co ci pierwsze stanie.

- Ale przy tym wszystko inne siada, teraz zrozumiałem! Nie potrafię przestać, bo to jakbym amputował lepszą część siebie! Czyli są dwie możliwości: albo jestem pisarzem albo grafomanem z pewnego rodzaju… 

- … pierdolcem? Zwanym przez niektórych: natręctwem. Tylko sama czynność klepania w klawisze tobie akurat nie wystarcza. Z nadmiaru samozajebistości masz chorobliwe ciśnienie, żeby pakować się w okładki i zawracać światu dupę zbytkiem narracji. W dodatku trwasz w przekonaniu, że masz coś do powiedzenia, gdy wszystko już powiedziano bez ciebie, w dodatku bez skutku. To jest naprawdę godne podziwu! A przynajmniej popukania w daszek pod napisem New York.

- Ale co ty gadasz? Jak nie mam do powiedzenia?! Poprzednia książka była genialna, wiesz, że każdy wydawca, każdy kto czytał maszynopis, mówił, że to jest jakiś przewrót, że to zupełnie inna perspektywa, że ona jest tak dobra…

- … że aż za dobra, żeby ją wydać? Wiem. To się nazywa makiaweliczna metoda pozbycia się narcyza. Zatkać zawór nadymanemu Zbysiowi i dalej go zlewać. Genialna i przełomowa książka czeka na druk czwarty rok, o ile dobrze pamiętam? 

- Ta, którą teraz kończę, szaleństwo! Jest o niebo lepsza! Ale takie społeczeństwo, co zrobisz? Wiadomo, nie pozna się na geniuszu. Kto widział wielkość w takim Schulzu na początku, co pisał o uliczce, łopianach, krzaczorach i sklepach? Ale wielkość przetrwa, czysty przypadek wyciągnie ją na światło, mówię ci. A ja zawsze pod prąd. Reszta mnie nie obchodzi. Mam płakać w mankiet, że zero zainteresowania kulturą, nowatorstwem? Że krytyka literacka zdechła na prawach ewolucji i wracamy w chabazie, bo świat opanowały festiwale i blogerki Zuzanki?

- A po największym salonie książki i prasy przestrzeń wypełnił ciucholand. Amen. Może jednak bezpieczniej uzasadnić twój geniusz świrem czystej postaci?

- Bo ja zawsze byłem optymistą. Opowiadałeś do pizzy ten sen, pamiętasz? Że jak w horrorze wstępował w ciebie demon i to przez przełyk. Jaka była twoja pierwsza myśl? Że może to zapowiedź choroby albo dramatu. A ja rzucam, że może wydarzy się coś fantastycznego, napiszesz zajebistą prozę! Czujesz? 

- Ale wiesz, że pesymista, to tylko dobrze poinformowany optymista? A ty informacje traktujesz nadto wybiórczo. Możesz nieustannie łomotać swoim „ja” w grodzone osiedle dzisiejszego kmiota! Tylko po co? Choć masz historyczne prawo. W latach 90. byłeś odkryciem! Ogierem ze stajni guru krytyki literackiej! Takie znieczulenie działa na każdą zmianę, aż po kres rumakowania. Wtedy literatura była nośnikiem treści, a laski szło rwać na publikacje, a dziś? Powiedz komuś, że piszesz, to zapyta: po co? Lepiej pójść na żeberko do Whiskey in the Jar, przeturlać kulki w kręgielni i zamówić chińczyka pod nowszy sezon „Gdy o tron”.

- O! Chłopie i to jakie laski się rwało! Nic nie trzeba było robić. Po wieczorze autorskim to mogłem przebierać, z którą zjem kolację, a z którą ze śniadaniem. Co tam wieczory?! Na polonistyce byłem, to na przerwach między wykładami przysiadały się i oczy maślane, że wow, ja pierdolę, ciebie to drukują w „Twórczości”! Najpoważniejszy wydawca cię wydaje. A teraz? „Twórczość”? To jakiś kanał na tiktoku?

- Coś tam jednak do ciebie dociera. I weź pod uwagę, że z drugą, piątą, siódmą książką stałeś w Empiku na półce z napisem „proza polska”. A dziś? Staniesz tam, między orzechowymi Michałkami, kubeczkiem z serduszkiem i workiem pierzgi pszczelej albo pochłaniaczem wilgoci. Ostatni się przyda, gdy już zapłaczesz nad utratą nagrody za geniusz!

- Ale ja sram na wszelkie nagrody! To jak zawody sportowe, dziś wygrywasz, jutro przesrasz, pojutrze znowu podium, choć najmniej od ciebie zależy. Stary, to są jakieś sitwy, tu nie wartość artystyczna decyduje bynajmniej. Lans, wyrywanie sobie wiaderka w piaskownicy i bęc plastikową łopatką po łebkach. Jakby mi dawali jakieś tam Nike czy Nobla, to ja bym tego nie odebrał, bo to kpina. Pamiętasz, kto dostał Nobla rok temu? Ja też nie! Para wodna, rozejdzie się w powietrzu. Oni tego nie dają za wartość literacką, tylko w ramach promocji tej czy innej ideologii, modnej tego lata jak wycięty trójkącik i sznurek w dupie. 

- A ty jesteś jak ten baca, co partii wszystko oddawał. 

- Baca? Nie znam. 

- Taki stary dowcip z komuny. Badali oddanie bacy partii komunistycznej. A ten deklarował kolejno, że odda partii chałupę, pole, owce, wszystko prócz roweru… bo go ma. W sumie też mogę zadeklarować, że nie odbiorę Nobla, podobnie jak Legii Honorowej i Krzyża Orderu Orła Białego, bez względu na to, jakiej maści prezydent będzie mi go chciał wieszać. Z całą mocą mogę odrzucić wszystko, bo mi to nie grozi. 

- Może i racja, ale jeszcze ci nie powiedziałem, że ta nowa książka, to jest stary czysta metafizyka, jestem z niej dumny. Ona normalnie przewraca świat, obnaża wszystkie mechanizmy rządzące współczesnością, kiedyś rzuci cię na kolana.

- Zapewne zachwyci jak wszystkich, którzy jej nie wydadzą. Ale teraz muszę kończyć. Czuję jak dopada mnie mięso egzystencji, przetrawione! Ciągnie ostro bobem z kociej kuwety, trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Się trzymaj klawiszy, a ja do łopatki, znaczy do prozy... życia! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF