sobota, 27 listopada 2021

Córa narodu i dezerter

❖Posłuchaj w interpretacji autora❖ 

„Jak ci się wydaje? Co mógłbyś zrobić, jeśli Twój kraj byłby zagrożony? Spieprzyć do innego czy walczyć? Zakładam, że nie wiemy, co rzeczywiście bylibyśmy w stanie począć, tego nie wie nikt, ale tak hipotetycznie?” 

    Gdyby nie słownictwo, uznałbym, że to ankieta telewizji Trwam i tylko czysty przypadek sprawił, że wbiła w messendżera. Skąd tak dziwne pytanie? Akurat teraz, gdy na białoruskiej granicy pojawiło się światełko. Klikamy do porannej kawy, więc co chodzi po głowie Izy w środku nocy? Zagrożony? Kraj? Pewnie robiłbym swoje, ignorując kolejne rewelacje medialne. Co mógłbym robić? Napiąć harcerską pierś jak żona Stuhra i gnać z batonikami do słabszych? Wiąchy puszczać w sieć jak Kurdej-Szatan, nie ryzykując nic, bom nie celebryta? Nie, nie dam się sprowokować. Nie komentuję. Poprzewracam się z boku na bok, gniotąc w zarodku kwestię walecznych postaw.

- Mógłbyś odpowiedzieć na moje pytanie? - Powróciła uporem z rana.

- Raczej uciekałbym, tylko nie wiem dokąd? W coraz głębszym poważaniu mając kraj podziałów, nieodpowiedzialnych wyborców i kolejnych idiotów u steru, zamienianych przez bezczelnych cyników, klasycznych skurwysynów albo wszystkich w jednym. – Uznałem, że to zamyka temat.

- I tak byłoby naprawdę najlepiej? Uciec? Dałbyś radę spojrzeć w lustro przy goleniu? Żaden rząd, ani ludzie nie mają dla mnie większego znaczenia. Może z wyjątkiem najbliższych i tych, których szanuję, bo znam od lat. Bynajmniej nie za nich szłabym walczyć, ale musiałabym coś zrobić. W takiej okoliczności jest w człowieku potrzeba czynu. A ja szybko i w nadmiarze kumuluję wtedy energię, najmocniej złą, musiałabym ją spożytkować, wyrzucić z siebie, a nic prostszego niż zewnętrzny wróg. Dlatego podziwiam żołnierzy i policjantów na granicy, tych opanowanych. Gdyby moja koleżanka lub kolega został ranny, uderzony, z pewnością wyplułabym sporo rozumu, robiąc miejsce na jad.

- I czego chciałabyś bronić, poza skórą kolegi? 

- Pewnie cierpię na jakąś odmianę ksenofobii. Broniłabym tradycji, języka, nawet stanowiska kierowniczego, żeby jakaś obca baba mną nie rządziła. Mam lęk przed tym, że stanę się mniejszością we własnym kraju, będę musiała tyrać na obcego. Umiesz to sobie wyobrazić?

- Tak... a ten, na którego tyrasz? Niby taki swój? Burak i cham, skupiony na własnej piwnicy. Tępy odwrotnie proporcjonalnie do poziomu pazerności i chciwości. Odziedziczył po tatusiu majątek i pogardę, płynące pewnie jeszcze z paktu czarnych, czerwonych i innych ubeków. To jest ten patriotyzm? Z niego potrzeba obrony?

- Może poczytaj o chinolach i koreanach, tych, co w tutejszych fabrykach stoją z batem nad słowiańskim karkiem. Na pana i władcę Amazona, gotowego wciskać pieluchę w robociarskie majty, żeby podkręcić wydajność za głodową pensję. Obcy niewiele wnoszą do poprawy warunków i kultury pracy. 

- Zgoda. Dlatego gubię się i nie wiem, czy jest o co walczyć. Język? Jakiego chciałabyś bronić? Kto go dziś szanuje i gdzie? Rozejrzyj się: skróty, emoty, beknięcia monosylab. Wtykanie angielskich protez, wszelkie te potworki rodzaju „w kontakcie” rzucane do telefonu na pożegnanie albo wulgaryzmy w miejsce przecinka, bez żenady wypluwane publicznie. To jest troska o język? Ludzi serdecznie wali używanie polskich znaków w sieci, sadzą ortografy, uznając, że odbiorca i tak rozumie... zanik czytelnictwa, królestwo dysleksji i dysgrafii, wtórny analfabetyzm z mgr przed nazwiskiem. I ta wszechogarniająca niezdolność do czytania ze zrozumieniem! Nawet instrukcje obsługi dają w obrazkach, żeby patriota nie zgubił się z suszarką w wannie! Naprawdę narażałabyś życie za język?

- A ty chciałbyś, żeby obcy wszedł i tobą poniewierał, twoją żoną, dziećmi? Chciałbyś poczuć się obco u siebie? Żeby wdeptał w glebę tradycję, zwyczaje?

- Po jakiej tradycji biega twoja myśl? Chodzenie do kościoła? Ludyczne terkotki różańca, które nie wpływają na zachowania poza kruchtą i zaprawiają ślinę toksyną do plucia w każdego, kto tkwi poza „naszym radyjem”? Oblechy w sukienkach na straży wiary ojców? W imię dziedzictwa molestujące dzieci, pod przykrywką innych oblechów, wyżej postawionych w hierarchii? Choinki w sklepie tuż po zebraniu zniczy listopadowych? Czy ucieczka do kurortu i spa w ramach obchodów Bożego Narodzenia, bo dłuższy weekend? Może jednak dzieciaki latające z rzeźbioną dynią na amerykańską modłę?

- Jak ci tak źle, mogłeś dawno stąd wypierniczać, bez zagrożenia, a jakoś zostałeś? 

- Trzeba jeszcze wierzyć, że gdzieś będzie lepiej. Mam z tym problem. Ucieczka za kasą? To dezercja czystszej postaci, nie stać mnie na to. Tu się urodziłem, ten kraj mnie wykształcił i ukształtował, jestem mu winny codzienny wysiłek, uczciwość, lojalność, tu, nie za granicą. W jego kulturze spotkałem mądrzejszych od siebie, którzy ciągnęli mnie w górę. Jaki by nie był, wyrosłem z jego korzeni, wierzę, że coś go w końcu przemaluje. Choćby na gruzach dzisiejszych absurdów miał stawać od nowa, kocham go i nienawidzę tak samo.

- No i tej pięknej gadki nie chciałbyś przełożyć na czyny, szczególnie w czasie zagrożenia? Trochę to pokręcone, co?

- W czasie zagrożenia zgniłbym w pierdlu, a może rozwalony przez prawdziwych Polaków. Za pacyfizm i emigrację wewnętrzną, za minimalną strefę komfortu i wygodnictwo, do którego wszyscy dążą. Co można w starciu z systemem? Nie mam złudzeń. Spójrz dookoła. Hurma sfrustrowanych jednostek, szarpiących – co najwyżej – powstańczy beret we wszystkie strony. Zbyt ubogich i pazernych, żeby tworzyć społeczeństwo. Reszta to mity desperacji, ciągnące się od walki z zaborcą przez wszystkie fronty podziemne i naziemne, wzmocnione krzyki rozpaczy z powodu położenia geopolitycznego. Odwieczne trwanie między wódą a zagrychą siedzących przy stole niedźwiedzi ma swoje skutki. Gdy spojrzysz wstecz, historia nikogo i niczego nie uczy. To nie naród już, a jedynie zbiorowość pogubionych nomadów, w pogodni za zyskiem, okradających się wzajem z kasy i godności.

- Ale czy po to nasi przodkowie walczyli o niepodległość, żeby weszło tu multi kulti? Mnie już dziś wkurzają ci, co za mocno się zadomowili i próbują narzucać swoją wolę. Ty nie widzisz w nas narodu, a niektórzy Ukraińcy i Białorusini potrafią zawalczyć o  swoje odrębności, choć nawet między sobą porozumiewają się po rosyjsku. Mamy się cofać przed ich naporem? Oddać się byle komu? 

- Jak widzisz ze średnim skutkiem, skoro siedzą pod butem starego kołchoźnika. Może jednak chronią nas przed klęską? Ciągną wózki, których nie tkną krajanie. Pracują tam, gdzie rodzimy pracodawca nie myśli godnie płacić swoim i o to masz pretensje? Ukrainka sprząta sracz w centrum handlowym, bo Polka najwyżej nie spuści po sobie wody, to do kogo ten żal? 

- Jestem Polką z dziada pradziada, a może i dalej i jestem z tego dumna, z ludzi strzegących naszych granic, a to oznacza, że naród jeszcze jest.

- I byłaś dumna z tego, jak nasi dzielni żołnierze przerzucają głodne dzieci zziębniętym i niewiele rozumiejącym matkom?

- Każdy widzi co chce zobaczyć. Nie my jesteśmy odpowiedzialni za to, co dzieje się z kobietami i dziećmi. Ruszyli tu na własne życzenie. Nie sądzę, żeby nie otrzymali żadnej pomocy, jeśli faktycznie jej potrzebują. A odpowiedzialność powinni ponieść akurat ci, którzy zgotowali tym ludziom ten los. Nikomu w życie nie wchodzimy z butami.

- Widzisz, sami jesteśmy podzieleni jak większość rodaków. Pozostaje napić się kawy i cieszyć, że jeszcze umiemy rozmawiać bez rozdrapywania ekranów.

- Masz rację, kawa łagodzi obyczaje. A jak przyjdzie zagrożenie, ciebie wcielą siłą do armii, a ja i tak wojnę przesiedzę na wsi.

- Obawiam się, że nie ma większego zagrożenia dla tego kraju niż arogancja władzy i ignorancja jego obywateli, ale to przynajmniej znamy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF