czwartek, 23 września 2021

Smoothie

Zdążyłem przeczytać kilka felietonów i wypić piwo, zanim się pojawił. Frilanserzy najwyraźniej nie doceniają ulicznych korków. Przejrzał kartę i zaczął od espresso. Piał nad Lemon Sodą w menu, nad rodzajami i nowościami, przekomarzając się z kelnerką w kwestii  trudnego wyboru. Po chwili uparł się, żeby znalazła koniecznie dobrze schłodzoną puszkę. Wyczuła sztuczność umizgów i w nagrodę dostał kielich z lodem, a napój w temperaturze pokojowej. Ujęła mnie dziewczęcą bystrością.

- No to mów, co tam u ciebie. - Zaczął tradycyjnie.

- Co ma być, normalnie, przecież… 

- A wiesz, pracuję teraz dla takiej firmy, składa maszynki do zabijania kurczaków w fermach, to ci chyba mówiłem? One jadą, ona ścina im łebki. Nie że na etacie, ale dwa razy w tygodniu muszę być, wspomagam dział HR. Teraz to pół biedy, ale to dwie i pół godziny w samochodzie, w jedną stronę, zimą sobie nie wyobrażam. Ale mów, co u Ciebie. 

- U mnie bez większych zmian, w sumie… 

- Ty wiesz, jakie tam są kłopoty ze spawaczami? Nawet na kurs nie ma kogo zapisać, brak chętnych. Śmieciowe umowy wokół, tu nieźle płacą, a ogłoszenia bez reakcji. 

- Jakoś mnie to nie szokuje. Dziś każdy chce stukać w smartfonik, a u spawacza grube rękawice i ciężki hełm z ciemną szybką. Ekraniku nie widać… – Sączyłem drugie piwo, gdy kelnerka życzyła „smacznego”, a rozmówca zagłębił się w półmisku.

- Dobra ta sałatka, rzeczywiście! We Włoszech byłem w te wakacje. Uwielbiam Włochy, mógłbym tam mieszkać na emeryturze! Ale co się tam teraz dzieje! Nawet w ogródku kawy nie wypijesz bez kodu szczepienia. O zakupach zapomnij, a w niektórych miejscach ludzie mogą nie wejść do pracy. Kumasz? Przychodzisz do roboty rano, a tam mówią: nie przyjąłeś strzykawy, wypad do domu, zamrożona pensja i nawet nie masz dokąd iść na skargę. Zasiłku nie dadzą, boś zatrudniony. Jak nie sraj dupa z tyłu, antyszczepem nie zostaniesz.

- Naszych leni i przygłupów nic nie przekona, najwyżej powieszą psy na… 

- A twoje wakacje, udane? 

- W zasadzie tak, tyle że upały rozwaliły część planów. Dzień w dzień od trzydziestu dwóch do trzydziestu sześciu stopni. Tylko roje gzów jakieś apokaliptyczne. Wychodzisz z wody… 

- Albo taki Frankfurt, stary, też sobie pojechałem. Powspominać. W latach dziewięćdziesiątych to było moje ukochane miasto. Wiesz, że tam mieszkałem? Miałem swoje skwery, place. Siadałeś na trawce, z koszyczkiem, sałateczka, białe winko, żyć się chciało. A teraz? Gdzie się nie ruszysz – syf, brud, szarość i śmieci miotane przez wiatr. Pełno Irakijczyków, Kurdów, Czeczenów do spóły z Afganami, wymieszane to jak w piekielnym kociołku. Dzielnice podzielone, terror. Angela tak dogodziła poprawnością polityczną, że szwabiska boją się wyjść na ulicę, we własnym kraju. Czaisz? Cały ordung poszedł się jebać. Naszym trzeba oddać rację, jedynie w tym. Zasieki nie są takie głupie. Nie ma co łomotać w humanitarny bębenek. Oni naprawdę zrobią niezły dżihad w słowiańskim burdelu. Jesień mudżahedina, normalnie, i to zanim sięgniesz po deser.

- Za słabi jesteśmy. Zasiłku nie dostaną na miarę Szwecji. Tu w ogóle… 

- A Dania się postawiła. Zobaczyli, co kolorowi robią ze Szwedami, położyli szlaban i mają czysto. Takie nacje pracą gardzą. Robiłem kiedyś z Irańczykiem, miał swoje lata, ale porządny gość, wykształcony. Od Chomeiniego spierdolił, zdaje się, czy innego ajatollaha. Przez pustynię, kumasz? Ale docenił komfort świętego spokoju, choć syf miał na chacie z wysypiska, a zapieprzał jak mały traktor. A ta reszta? Oni nas, pracujących uczciwie, mieli za… ja wiem za co? Gorzej niż za bezpańskie psy, bo garowaliśmy na zmywaku. Całe to oliwkowe towarzystwo miało nas normalnie za coś gorzej niż cweli w pierdlu! Przecież u nich facet walczy, nie pracuje! Może kozy rżnąć, handlować dywanami, ja wiem? Narkotykami może, żywym towarem, ale tak normalnie, dzień w dzień, do roboty? 

- Podać panom coś jeszcze? – Bystra zaszła mnie z tyłu, gdy dopijałem drugie piwo. Aż uniósł się z krzesła na jej widok. 

- Może jakiś deser pani poleci? Co macie dziś dobrego? 

- Tylko sernik z koziego sera, z malinami. W tygodniu nie ma większego wyboru, niestety. 

- No nie wierzę pani! Z koziego? To się tak da? W sumie poproszę, nigdy nie jadłem, a z malinami, to już w ogóle. Jadłeś? 

- Nie, ale podziękuję. Poprawność polityczna ci siadła? – Sprowadziłem go na krzesło.

- No przecież lubiłem tego gościa z Iranu. Serio. A mówiłem ci jak rok temu wynajmowałem mieszkanie jakimś takim Pakistańczykom chyba? Nie wiem, bo to przez firmę było. Stary, co oni mi zrobili w pół roku z lokalem?! Po remoncie dałem, a załatwili tak, że wymagało kolejnego. Od podstaw! No w pale się nie mieści! Grzyb pod kaloryferem, na parapetach błoto, smród jak w kontenerze z odpadem bio. Ściany zamazane, pleśń w prysznicu, w kuchni jakby granat pierdolnął przed premierą MasterChefa! O kiblu zapomnij, że biały. Co rozlane, zostało. Zero sprzątania, padło, niech leży. 

- Ale to jakaś patola z farbiarni chyba…

- Skąd! Pracowali w korpo, ściągnięci do IT, ale kultura u nich taka, nic nie zrobisz. Facet nie sprząta albo nie potrafi. Różnice nie do przejścia. Jeszcze oczekiwali zwrotu kaucji. I wytłumacz, że zafundowali ci sracz z centralnego, za ciut więcej niż półtora tysiąca. 

- A ta firma wynajmująca?

- Powiem ci, dobry wybór. Super jest ten serniczek. Naprawdę godny polecenia. Będziemy lecieć, co? Zaraz mam trening. Dajemy napiwek? Fajna ta dziewczyna, gdzie ona jest? Teraz ją wcięło, a cały czas się kręciła. 

- Jest koleżanka, bez obaw, rachunek... 

- Tej drugiej mam dać napiwek, jak tamta była fajna? 

- Straszna różnica, przecież i tak do wspólnej puli zbierają. 

- Ale tamta młodsza była! 

- No! O rok! 

- … bardzo panu dziękuję! Koleżanka poszła do domu, ale przekażę. 

- No i zachwyt zabieramy ze sobą, a ty pieszo jesteś?

- Tak, w trosce o ekologię…

- Pokazywałem ci nowy samochód? Chodź, podrzucę cię do domu, mam po drodze.

- Jak znam życie, kolejny Jaguar, drewniana kierownica, biała skóra i te sprawy?

- Skąd wiesz?

- Trochę się znamy. A smrodu snoba łatwo nie wywietrzysz. O! Kolor inny.

- No weź powiedz, że super, zachwyć się trochę.

- Samochodem? Ostatni raz zachwycałem się w piaskownicy, pod koniec lat siedemdziesiątych. Kolega resoraki dostał od cioci, z Niemiec. Ale pewności nie mam. Chyba bardziej zachwycała Nutella pachnąca z jego kromek.

- No nie mów, że ci się nie podoba.

- Za stary jestem, żeby tak nisko wsiadać, kolana już nie te, kręgosłup trzeszczy…

- A ty jeździsz tym samym?

- … autobus jest wyżej, wygodniej się wchodzi i ludzi widać.

- Za dużo czasu spędzam w trasie, musi być wygodnie. Bez przesady z tym snobem. Przecież nie kupuję Bentleya jakiegoś czy innego Maserati, to Jaguar tylko… i mam różnych kolegów, takich bez samochodu też. Mój trener boksu na przykład. Kasy nie brakuje, a tramwajami popyla albo pieszo. Dziwny świat, ale wolność rządzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF