- Pan zaszczepił? Szczepiony był?
Pytanie dobiegło z bocznego korytarza. Zamarłem i omal nie upuściłem siatki z korniszonem. To nie mógł być duch, żadna zmora, upiór sąsiada od czterech dekad szukającego kartek na cukier w piwnicznych katakumbach. Powoli odzyskiwałem równowagę, odruchowo chwytając się za gębę. Nie z powodu tłumionego krzyku bynajmniej. Zwyczajnie, sprawdziłem, czy maseczka na swoim miejscu, ale poczułem tylko chłód własnych palców. Jakoś nie przyszło mi do głowy przywdziać szmatkę w drodze po słoiki. Odwróciłem się w stronę głosu i odetchnąłem z ulgą. Z półmroku wyłonił się gospodarz domu. W garści trzymał worek z trutką na szczury.
- Pan zaszczepiony? – Powtórzył – Dzień dobry.
- Tak, pierwszą dawką – zapewniłem dumnie, klepnąwszy odruchowo w ramię, jakby od tego zależała premia kwartalna albo kupon na dodatkowy zestaw happy meal.
Lokalny Anioł zbliżył się konspiracyjnie, przełamał dystans. Czyli o to szło? Chciał mieć pewność, że nie zionę wirusem? Na wszelki wypadek wyznałem:
- Jestem też ozdrowieńcem, ale nie wiem, jak długo te antyciała... szczepionka, to w zasadzie dodatek – jakbym tłumaczył się ze zbyt głośnego seksu, ale bardziej niepokoiła mnie trucizna, którą dysponował. – Pan rozumie, ważne, żeby nikomu nie zagrażać.
Pytanie dobiegło z bocznego korytarza. Zamarłem i omal nie upuściłem siatki z korniszonem. To nie mógł być duch, żadna zmora, upiór sąsiada od czterech dekad szukającego kartek na cukier w piwnicznych katakumbach. Powoli odzyskiwałem równowagę, odruchowo chwytając się za gębę. Nie z powodu tłumionego krzyku bynajmniej. Zwyczajnie, sprawdziłem, czy maseczka na swoim miejscu, ale poczułem tylko chłód własnych palców. Jakoś nie przyszło mi do głowy przywdziać szmatkę w drodze po słoiki. Odwróciłem się w stronę głosu i odetchnąłem z ulgą. Z półmroku wyłonił się gospodarz domu. W garści trzymał worek z trutką na szczury.
- Pan zaszczepiony? – Powtórzył – Dzień dobry.
- Tak, pierwszą dawką – zapewniłem dumnie, klepnąwszy odruchowo w ramię, jakby od tego zależała premia kwartalna albo kupon na dodatkowy zestaw happy meal.
Lokalny Anioł zbliżył się konspiracyjnie, przełamał dystans. Czyli o to szło? Chciał mieć pewność, że nie zionę wirusem? Na wszelki wypadek wyznałem:
- Jestem też ozdrowieńcem, ale nie wiem, jak długo te antyciała... szczepionka, to w zasadzie dodatek – jakbym tłumaczył się ze zbyt głośnego seksu, ale bardziej niepokoiła mnie trucizna, którą dysponował. – Pan rozumie, ważne, żeby nikomu nie zagrażać.
Raczej nie słuchał obywatelskiego orędzia, pochylony nad kolejną tacką z kolorowymi chrupkami, zwiastującymi śmierć gryzoniom. Wróciłem do kłódki. Z tego wszystkiego zapomniałem o dżemie truskawkowym. Mężczyzna bezszelestnie wyrósł za moimi plecami:
- Wie pan, ja się nie szczepię, ale najgorsze, to te maszty 5G. Wszystko zło idzie od promieniowania. Prześwietla głowę, krew, organy, siły odbiera, chęć pracy, nawet apetyt. Najważniejsze zabezpieczyć się, reszta to głupota. Jest na to rada, panie, odpromienniki. Sprzedają za bezcen, można kupić w internecie. I jak najwięcej, panie, na telewizor, radio, telefon. To ja pokażę!
Zanurzył dłoń w kieszeni kurtki nagłym ruchem, jakby sięgał po kosę, ale wydobył smartfon i odwrócił. Zobaczyłem okrągłą miedzianą naklejkę. Coś wielkości reklamowej etykiety Sekretu Mnicha z przepisem na pyszny ser pleśniowy na gorąco. Znowu odwrócił się bez zbytecznych komentarzy. Teraz majstrował przy zamku schowka ze szczotkami i z szuflami do odśnieżania. Siła niewiadomego kazała mi dłużej przeszukiwać półki z przetworami. Czułem jak dotyka mnie rzeczywistość alternatywna, mroczna i fascynująca, zwłaszcza, że nigdy z gościem nie rozmawiałem. Jeszcze godzinę temu dałbym głowę, że tacy istnieją w memach!
Szanowałem człowieka, codziennie mu się kłaniałem. Od dawna byłem pod wrażeniem jego trudu i perfekcjonizmu, choć bez wątpienia dobiegał siedemdziesiątki. Kartony po pizzy, walające się po chodnikach, papiery po kebabach, puszki lecące z okien, śmieci po weekendzie, wszystko ogarnięte do czysta. Przesypujące się kontenery upchane tak, że nic nie znajdziesz na ziemi w zabudowie śmietnika, a w poniedziałki graniczy to z cudem. Gdy tylko spadnie śnieg o świcie odgarnięty, zamiecione schody, klatek tu niemało, a okna umyte. No i dbałość o piwnice do tego. To wymaga nie tylko trudu, ale i bolesnej rzetelności, pomyślałem, ale znowu miał fazę:
- Ten wirus, wie pan, nie ma o czym gadać – machnął ręką – wystarczy soda. Taka zwykła, co to ją w samie pan kupi, na kamień dobra w czajniku. Trzeba tylko rozpuścić w ciepłej wodzie, namoczyć dobrze ręcznik, założyć na głowę, na pół godziny i po sprawie. Nie ma takiego covidu, co to przetrzyma. Dla pewności można powtórzyć, jutro, znaczy po dobie i pozajutro. Ale oni dawno to obmyślili, żadna tam nowina, od roku niby. Durnia z nas robią i tyle.
- Oni? – Podjąłem zaciekawiony, co też kryje się za następnymi drzwiami jego Narnii.
- W Dawos, w 2004 roku. Doliczyli się, że za dużo ludzi jest na świecie. Planeta tego nie przetrzyma. Teraz, wiadomo, wszyscy za wygodni są na wojny. Popatrz pan na tych leni dookoła, pasożytów! Nie w głowie im zniszczenie, ruina, odbudowa. To jak pozbyć się zbytecznych milionów? Każdemu szkoda willi, samochodów, telewizorów, a jakoś trzeba to wszystko wykarmić. Gleby wyjałowione, powietrze brudne, smog, promieniowanie. Wymyślili 5G i wirusa opracowali, żeby powoli wybić kawał ludzkości. Mafia świata, znaczy, troszczy się o siebie. Bez litości. Na szczęście są przecieki, jak kto chce w internecie wszystko znajdzie i się uratuje. Te szczepionki, wie pan, one też, żeby planecie ulżyć, ale chyba panu za późno o tym myśleć, co? Pana już oszukali.
Wskazał na moje ramię, nad którym zawisłem wylęknionym wzrokiem. Na ratunek mózg niepodziewanie zawezwał aktora. Ze stojącej flaszki po ginie jakby wyskoczył Andrzej Grabowski, w genialnej scenie na schodach: … albo Wietnamczycy, patrz pan, co te żółtki. Patrz pan, jaka perfidia. Zalewają nasz rynek skarpetkami z gumką, specjalnie to robią… skarpetkami chcą nas powyzabijać. Od razu poczułem się lepiej i nieśmiały uśmiech wylazł mi usta. Anioł Alternatywy był czujny, natychmiast się połapał:
- Pan ze mnie kpi. Wykształcony niby, ale wy za bardzo wierzycie tym swoim specjalistom, profesorom, lekarzom. Oni też są w tej mafii świata. Powiązani biznesem z fabrykantami od leków, z politykami. Ta jedna zgraja myśli wyjść cało.
- Może tak być. Ja tam nie wiem, prosty urzędnik jestem.
- Pan ze mnie kpi. Wykształcony niby, ale wy za bardzo wierzycie tym swoim specjalistom, profesorom, lekarzom. Oni też są w tej mafii świata. Powiązani biznesem z fabrykantami od leków, z politykami. Ta jedna zgraja myśli wyjść cało.
- Może tak być. Ja tam nie wiem, prosty urzędnik jestem.
Spaprałem człowiekowi kawał humanitarnej misji, więc próbowałem złagodzić skutek własnej ignorancji. Pewnie na dobre był gotów zamknąć wrota swojej krainy. Ratowałem sytuację jak umiałem:
- Człowiek jest bezradny wobec cywilizacji, taki pojedynczy nie pokona chorób, musi jakoś szukać nadziei. Próbuje wierzyć, że ich wiedza...
- Wiedza? Nie potrafią korzystać z mądrości pokoleń, panie. Nikt nie wymyślił nic lepszego na choroby jak olej. Tak! Tylko musi być rzepakowy, koniecznie, polski najlepiej, z naszych pól, choć już takich nie ma, te koncerny, korporacje, wykupują. Już nic nie ma bez tego GMO. Trzeba kupić litr i wcierać w chore miejsca, dwa, trzy razy w tygodniu. Na zdrowe też przecież nie zaszkodzi.
- Pół litra nie wystarczy? – Podtrzymałem temat w uczciwej intencji.
- A pół ciała chce pan w zdrowiu zachować? – Błysnął czujnie – Znowu pan się ze mnie nabija, a to działa, masz pan przykład przed sobą. Zima nie zima, przeziębienia nie zaznałem od lat. W chłodzie i upale sprzątam te pety wyrzucane z okna, te kubły ogarniam i nic. No i te odpromienniki, panie! Konieczne! To jest najważniejsze, o tym pan pamięta, łatwo kupić, poprzyklejać na monitor, toster. Nawet na lodówkę, zamiast tych durnych magnesów z wycieczek, może nie będzie lepiej, ale przetrwamy… no, abyśmy!
- Wiedza? Nie potrafią korzystać z mądrości pokoleń, panie. Nikt nie wymyślił nic lepszego na choroby jak olej. Tak! Tylko musi być rzepakowy, koniecznie, polski najlepiej, z naszych pól, choć już takich nie ma, te koncerny, korporacje, wykupują. Już nic nie ma bez tego GMO. Trzeba kupić litr i wcierać w chore miejsca, dwa, trzy razy w tygodniu. Na zdrowe też przecież nie zaszkodzi.
- Pół litra nie wystarczy? – Podtrzymałem temat w uczciwej intencji.
- A pół ciała chce pan w zdrowiu zachować? – Błysnął czujnie – Znowu pan się ze mnie nabija, a to działa, masz pan przykład przed sobą. Zima nie zima, przeziębienia nie zaznałem od lat. W chłodzie i upale sprzątam te pety wyrzucane z okna, te kubły ogarniam i nic. No i te odpromienniki, panie! Konieczne! To jest najważniejsze, o tym pan pamięta, łatwo kupić, poprzyklejać na monitor, toster. Nawet na lodówkę, zamiast tych durnych magnesów z wycieczek, może nie będzie lepiej, ale przetrwamy… no, abyśmy!
Już nie oglądał się za siebie, wspiął się po dziewięciu stopniach na wysokość ziemi, mocnej i bezwzględnej wobec jego rzeczywistości. Zgasił światło, choć pozostałem w piwnicy. Wyizolowany. Błądziłem po omacku, z trującym płynem w żyłach, w kompletnej ciemności. Zupełnie jak przedtem zresztą, ale już świadomy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz