Przez jakiś czas jechałem w ciszy eteru, rwanej szumem klimatyzacji. Breja pryskała spod kół, gęsty śnieg zdawał się przyciskać sylwetki do chodnika, a myśli opierały się czarnowidztwu. Ironizowały obronnie, podsuwając powody do radości! Mniej reklam robiących z nas debili konsumpcji, mniej stacji z sieczką szukającego rolnika i pieczenia kuraka. Zniknie kilka jałowych tytułów? Ustąpią fale sensacji? Na rynku i tak zostaną najsilniejsi, wspierani przez fundacje i Zachód. Jeszcze jeden powód, żeby odciąć telewizje, zabrać się za zgromadzone książki i nie dzielić uwagi przez pięć. Koniec z multitaskingiem, a odbiornik posłuży za ekran Netflixa na czas posiłku. Nie ucierpię przecież bez jednego porannego serwisu w radiu. A redakcje gazet, tygodników? Ostanie dwie sensowne dadzą sobie radę w okrojonym składzie i z wolnym najmitą albo pozostaną w sieci. Zawód dziennikarza i tak sprowadza się do kopiowania doniesień agencji prasowych. Najlepsi wygospodarują sobie miejsce, choćby w sieciowych podcastach, vlogach czy blogach.
Jednego nie sposób odmówić uzurpatorowi: konsekwencji w destrukcji kraju, do którego miłość głosi wszem i wobec, a który ciągle nie dorasta do chorej jego ambicji. Uparcie trwa niewystarczająco posłuszny, więc lepiej niszczyć, niż pozostawić obywatela z dostępem do różnorodności i prawem wyboru. Ale szacun za pomysł i ideę osłabienia krnąbrnych mediów. Gładko i cynicznie, pod pretekstem ściepy z reklam, na solidarną walkę z Covid-19 i jego skutkami, a jakże! Usiecze oponentów bez szabelki, a przy okazji namiesza w głowie suwerenowi, niezdolnemu do ujrzenia drugiego dna. Pomysł równie podły, co machiaweliczny i stosownie zanurzony w pogardzie. Jeśli komercyjne media nie wyskoczą z kasy, są wrogami narodu, jak się zrzucą, zeżre ich bilans zysku i strat. Jak mawiał wójt Kozioł w serialowych Wilkowyjach: „Intryga elegancka, w białych rękawiczkach. Krew wypije, dziury nie zrobi.”. I tylko biel palczatek utytłana.
Mijał tydzień od spektakularnej akcji mediów, gdy w aucie włączyłem płytę i usłyszałem dobrze znane słowa Roberta Gawlińskiego: Nie wołaj o pomoc, nie nadejdzie. Nie próbuj się bronić, szkoda sił… co prawda ich kontekst pierwotnie był inny, nawet przeciwstawny w zderzeniu ze środowym widowiskiem destrukcji. Niemniej przyszła i taka myśl: ciekawe, czemu społeczeństwo nie ruszyło na ulice? Gdzie liczne tłumy broniące kochanych gazet, niepokornych wobec rządu? Gdzie wielbiciele telewizji i stacji radiowych? A kartony z twórczością zbuntowanych gdzie? Zaraz, ale kto miałby tam iść? Kobiety, zmęczone bezskutecznym waleniem głową w mur pogardy dla ich ciał i osoby? Młodzież licealna? Studenci? Sami sobie wystarczą w tłitach, postach, komentarzach, memach i zdjęciach. Pracownicy uczelni? Tkwią z czytnikiem, pozamykani w wirtualnych i realnych kampusach. Zapewne umilają sobie śniadanie wybiórczą lekturą „Wyborczej”, „Polityki”, ale żeby zaraz o nie walczyć? Zmęczona część inteligencji pracującej, ostatni bastion wolności ducha i zawodu? Też jakoś nie stanęła tyralierą. Skupiona na zmaganiu o przetrwanie, spinając koniec z końcem w labiryncie lokdałnu. Nie dla niej szaniec i strzały z tektury. Wybrała eskapizm, zamknięta się w dominium czterech ścian, kilku zainteresowań i garstki znajomych na messendżerze, oczywiście z czasem na naukę online pociech i z lekturą w toalecie, wyrywaną fragmentami z ciągle przykrótkiej doby. Ale oddam sprawiedliwość, a co! W środowych „Faktach” TVN kamera zarejestrowała kilkanaście niezadowolonych osób z bębenkiem w Krakowie. I po obronie wolnych mediów. Póki są, dobrze się z nich korzysta, jak zabraknie przyjdzie alternatywa. Natura nie znosi próżni, ta społeczna także. Tydzień temu przeszedł szum po korytarzach biurowych, między sklepowymi regałami, nad stołem z obiadem: „a widziałeś dziś gazetę? Słyszałeś w radio? Przebrzmiało i cisza jak po śmierci organisty. Pewnie szum podniesie się w lipcu, gdy rządowy haracz wejdzie w życie.
Z takiego ciągu myśli prosta już droga do pytania: kto właściwie potrzebuje wolnych mediów? Niby brzmi retorycznie, ale wkrótce znowu ogłoszą badania czytelnictwa, a wraz z nimi jasny komunikat: „60% społeczeństwa nie ma ani jednej książki w domu”. Jakoś średnio wierzę, by w tych domach były czytniki z gazetą i tygodnikiem. Bóg jeden wie jak bardzo chciałbym się mylić. A tak trudno oprzeć się pytaniu: czy tak pięknie zbuntowani redaktorzy i dziennikarze, aby nie grają larum dla podratowania ego i utrzymania rozchwianego prestiżu zawodu? Czy w znaczącej większości nie walczą o siebie i dla siebie, podsypując nas ziarnem haseł o znaczącej roli mediów? Przecież gros swoich łamów i antenowego czasu poświęcają politycznym brudom i partyjnemu darciu łacha, najmniej troszcząc się o poziom intelektualny społeczeństwa i misję, dawno wyparte przez siłę gównianego niusa.Ilu tytułów i telewizji potrzebuje dziś społeczeństwo, zasypane stekiem reklam? Lud, który nie znosi wysiłku zdobywania wiedzy, szukania argumentów, myślenia na własną rękę? Czy media deklarujące obronę wolności, obiektywizm głoszonych treści, rzekomo wspierające kulturę, a niezbędne, musiałyby naprawdę żywić się reklamą tak dalece, że odstąpienie od jej części zagraża ich istnieniu? Może to one nie mają wyboru, ale nam pozostaje spory obszar decydowania o tym, gdzie skierujemy uwagę?
Długo zastanawiałem się jak zakończyć ten tekst i nie znalazłem pomysłu. Przypadkiem trafiłem na słowa reżysera serialu „Ranczo”, Wojciecha Adamczyka: ludzie nie chcą myśleć, nie chcą się zastanawiać. Chcą, żeby ktoś im powiedział, że coś załatwi. Zostawiają to jemu, bo są skupieni na własnym kręgu – swoim życiu, swojej rodzinie. A zastanawiać się nad obietnicami? To wymaga uwagi i zaangażowania. Nasza postawa obywatelska jest bardzo wątła. Oczywiście, po obydwu stronach mamy marsze i spotkania, ale, mam wrażenie, że to nieduża grupa ludzi. Większość jest pogrążona w letargu. W punkt, prawda? Czy lunatycy mogą przebudzić się i zatroszczyć o wolność mediów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz