środa, 25 kwietnia 2018

Syrena i schody

❖Kliknij, żeby posłuchać tekstu w interpretacji autora❖

    Zewnętrzne schody prowadziły na wysokość pierwszego piętra, zupełnie jak dawniej. Tu kupowałem pierwsze miniaturki zwierząt do kolekcji. Teraz szukałem aniołów, jak najbardziej pospolitych, doświadczonych, podstarzałych, noszących kurz w zmarszczkach twarzy i trud codzienności w chropowatych dłoniach. Aniołów gipsowych, ubranych w przenoszone sweterki, rozciągnięte dresy, w domowe fartuszki i kapcie. Ciągnęło mnie do tych siedzących, z nogami skrzyżowanymi w kostkach, zwieszonymi z półek. Gdzieś już takie widziałem.

    Gdy znalazłem się w głównej sali sklepu, coś jak kościelny pulpit do czytań niespodziewanie wyrosło na środku. Stała za nim znudzona dziewczyna, wspierająca dłonią podbródek. Drugie jej ramię spoczywało na blacie, po którym bębniła palcami. Obserwowała mnie, gotowa w każdym momencie wyskoczyć z makabrycznym: „w czym mogę pomóc?”. Chciałem ją ominąć, ale odezwała się zupełnie inaczej:
- I tak nic nie kupisz.  – Teraz spojrzała ironicznie albo z politowaniem. Wydęła usta jak obrażona nastolatka, którą ktoś przymusił do bycia ekspedientką, choć wolałaby rolki albo snapchata. Wywróciła oczy z westchnieniem. – Ale nie krępuj się, udawaj. Wyjdziesz z niczym, wrócisz po to samo. Tak już z wami jest.
- Z wami?

    Próbowałem podchwycić, ale już układała przed sobą pudełka zapałek, zupełnie na mnie nie patrząc. Kto używa jeszcze zapałek? To musiał być jakiś gadżet powiązany ze sprzedażą aniołków. Zamiast nich na półce ujrzałem jednak Calineczkę pośród gipsowych płatków kwiatu, obok ołowianego żołnierzyka i wygięte kaczątko, było naprawdę brzydkie. Dalej mini stos poduszek z księżniczką, prawdopodobnie na ziarnku grochu, a na najwyższej półce gościła kryształowa królowa śniegu. To nie był ten sklep. 
      
pijana syrena
Stąpając na palcach minąłem dziewczynę, teraz wypuszczającą balona z gumy do żucia, rosnącego ponad stosem zapałek. Skierowałem się do wyjścia, ale i schody były już inne. Drewniane, stare i kręte, skrzypiące jak w wiekowym domu moich dziadków. Na środkowych stopniach, tuż przy poręczy, siedziała kobieta. Zobaczyłem coś jak rybi ogon ze zmatowiałą łuską, zakończony płetwą. Postać o rudych, skołtunionych i dosyć rzadkich włosach bez blasku nie ruszyła się. Twarz miała miękką i podkrążone oczy z wyraźnymi zmarszczkami i ze śladami przebrzmiałej piękności.

- I co się tak dziwisz, misiu? Ani aniołków, ani komputerka do strzelanek tam nie było? Nie dało się też pobzykać z tą – wskazała głową w górę – siarczaną dziewczynką? Sam widzisz, tylko stara kargulena na schodach za całe towarzystwo.
- Anioły chciałem kupić, dwa.  – Nie wiem czemu, ale tłumaczyłem się. 
- Jasne! Księciunio, wyrwał się od żonusi? Kolekcjoner, esteta czy fantasta? A żyćko obok przepływa! Potem żonusia zajmie się wnusiami i zasilisz klub zamkniętej wieży. Skończysz żywotek śmierdzący starą pizzą i niepranym dresem, z tłustymi łapami nad zasyfioną klawiaturą i ani żyli długo, ani szczęśliwie… misiu… 
- Jak ci na imię? – Skorzystałem z jej zacięcia czkawką, nie chciałem iść za tym monologiem.
- Helena, a co?
- Helena?
- A jak powiem, że Arielka, uwierzysz?

    Parsknąłem na wspomnienie małej syrenki, zwinnej i pięknej, przybywającej z głębin wyczarowanych w fabryce Disneya:
- A jak uwierzę, powiesz, co tu robisz?
- A na cholerę ci wiedzieć? Zresztą, skocz do młodej po pięćset plus, to się zobaczy.
- Przykro mi – rozłożyłem bezradnie dłonie  nie mam dzieci, nie wypłaci.
- Za to pięćset ty płacisz, misiu, więc rusz łaskawie zapasione dupsko, nie zaszkodzi.

    Rozkazujący ton wołał raczej o litość niż groził, więc wkrótce Młoda uśmiechnęła się zjadliwie na mój widok:
 – Mówiłam? Helena nie odpuszcza. Jeszcze nie było takiego, który nie zawrócił… i tak już czwarty tydzień.
    Pokręciła głową i zniknęła pod pulpitem. Po chwili jej dłoń wystawiała na blat małe figlarne buteleczki Gorzkiej Żołądkowej. Pięć.
- Co jest? Nie prosiłem o wódkę?
- A ty myślałeś, że ja tu żyję z zapałek czy z Calineczki? Nie kazała ci przyjść po pięćset plus?
- Prosiła… a ten plus?
- Najpierw stówa za wódę. Płacisz? 
Sięgnąłem do tylnej kieszeni, rzuciłem na blat banknot złożony na pół. 
- No, a teraz ten plus. Browar dla ciebie i pamiątkowe zapałeczki od dziewczynki. 

    Gdy znalazłem się przy Helenie, wykazała więcej żywotności. Wyjmowałem małe piersiówki ze wszystkich kieszeni bojówek i podawałem. Pierwszą otworzyła od razu. Po chwili słyszałem głuchy łomot szkła o drewno. Pusta butelka wylądowała na dole, gdy Helena przyglądała się kolejnej i przemówiła nieco uspokojonym, choć skrzekliwym głosem:
- Za wszystkich księciuniów świata! A wiesz? Ostatnio widziałam taki nagłówek. W gazecie: „Gdybym był młodą kobietą, to wolałbym być lesbijką. Mógłbym wtedy mieć mądrą, piękną partnerkę, zamiast bezużytecznego faceta.”. Syndrom czasów, nie?
- Coś w tym jest. Choć może nie stali się bezużyteczni, tylko mogą już być wygodni? Bezkarnie. Chrzanią sprawdzanie się w rolach: męża, ojca, szefa, głowy rodziny, mogą nie wyrastać z chłopca, żyć dla przyjemności. Kto zabroni? Demokracja… 
-  … taaa i pomyśleć, że mogłam być dawno morską pianą, bo taki los syreny, ale zachciało się księcia, nóg za cenę głosu, miłości za cenę wolności.
- Żałujesz? 

    Otworzyła flaszkę i ściągnęła jej zawartość sprawniej niż kolarz bidon po górskiej premii. Trzymałem ciągle zamkniętą puszkę ciepłego piwa, gdy oglądała pod światło trzecią setkę, jakby liczyła, że tym razem to eliksir, który ją wyzwoli. 
- Wieczna pułapka, ale teraz to już po mnie. Wiedźma wymyśliła taki myk, że zostanę tu na wieki, nie zdejmę czaru. Ludzkość spsiała, a zostać tu trzeba... kisić się w niej na wieki.

    Czekałem cierpliwie, dawna Arielka otwierała się bez mojej pomocy. Odstawiłem zamknięte piwo na stopień schodów. „Przyda się jej na kaca", pomyślałem. Zabrałem się za wolną setkę Żołądkowej, zanim syrenka po nią sięgnie i zważy pięknie rozpoczętą, choć nienajlepszą z bajek. Nie chciałem być gorszy, pociągnąłem mocno z gwinta, na jednym wdechu, gdy ponownie przemówiła:
- Wiedźma mi go wskazała i wszystko wyglądało tak prosto. Wystarczyło wskoczyć, zrobić swoje i zostawić. Upokorzenie i zdrada wystarczały, nie wiem, co ona ma do chłopów. Gdy żona poszła w macierzyństwo, koleżanki, wstążki, piaskownice było po nim. Niby mąż i ojciec, córeczki śliczne, zdrowe, prawie spełniony, ale swoje zrobił i sio. W pokoju obok jadł i spał, siedział markotny w kompie, był prawie mój, bo w odstawce. Trzepał się przy pornolach, joystickiem mieszał w gierkach, jakieś mangi oglądał i tylko wtedy się uśmiechał. Cuda na kiju dla półgłówków, a ja tuż tuż, gotowa odzyskać wolność. 
- Wiedźma obiecała zdjąć czar? Jak go przelecisz? – Wódka zmieniała mnie w macho.
- Rozkochasz, pętaku, rozkochasz przede wszystkim. Młody był, a oni lubią starsze, nie?
- Nie… znaczy nie wszyscy. – Znowu poniosło mnie, choć próbowałem sojuszu. 
    Spojrzała zmętniałym wzrokiem i odkręcała ostatnią buteleczkę. Milczała przez chwilę, spokojna, patrzyła w ścianę i oczy jej zaszkliły się łzawo, gdy przemówiła:
- A on, rozumiesz, przynosi silikonową lalkę. Kobietę. Naturalnej wielkości, Azjatkę. Jak żywa: oczy, usta, makijaż! Nie żadna tam z rozdziawioną gębą, w stylu „do pełna proszę”. Następnego dnia przyjeżdża kurier z paczkami. I on wyjmuje kolorowe sukienki, w kwiatki, spodnie białe, seksownie opinające biodra, uda i ubiera ją, przebiera i jeszcze raz, a szczęśliwy jakby skwarkę lizał. Bielizny takiej fikuśnej, eleganckiej, bajecznej, to jego stara nie widziała nawet na wystawie… a te staniczki… 
- A żona, córki? Coś z tym robiły?
- Uśmiechały się do niego, a między sobą, w kuchni, pukały się w czoło. Przez tydzień robiły sobie jaja z tatusia. Uznały, że to chwilowe. Chce zwrócić na siebie uwagę. Potem zajęły się swoim życiem, wiadomo. Kasę przynosił, złagodniał, uśmiechnięty był, opłaty robił, zakupy, o co miały walczyć? I jak mam przy nim zyskać znowu ogon? – Ze złością rzuciła kolejną pustą butelką o schody.
- Jak ogon? Masz ogon, przecież… – spojrzałem tam, gdzie były łuski i płetwa, ale zobaczyłem brudne stopy z haluksami i szare paznokcie, kończące dosyć koślawe palce.
- Ten ogon to trick wiedźmy, widzą go przechodzący, przez moment. Muszę jakoś skupiać wzrok, nie? Jaki facet zatrzyma się przy przepitej babie z krzywymi girami? Skąd wezmę pięćset plus?

    Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć, sączyłem resztki wódki. Ewolucja rzeczywiście szła na eliminację męskości:
- Ale to z lalką chcesz przegrać? Znudzi się, zapragnie żywej kobiety przecież.
- Popatrz na mnie, dupku! Zastanów się! Silikonowa czy nie, ale ma nienaganną figurę! Gładka cera, śliczne oczy, zadbane dłonie, głowa nie boli, zero okresu! Nie wymaga, nie zrzędzi, nie chrapie w nocy! Bąków nie puszcza w słońcu poranka i teściowej nie zaprosi na obiad, a nie wiadomo z czego większy smród. I pazury jej nie rosną! Silikon może nie jest przyjemniejszy w dotyku niż skóra, ale bez starczych plam.
- No przecież nie pójdzie z nią do kina, na spacer, nie zachwycą się nią na zewnątrz.
- Co ty tam wiesz, misiu! Już z nią chodzi. Kupił wózek i jeździ z nią po skwerach, parkach, plaży… ludzie jak ludzie: jedni oniemieli, inni zachwyceni, nawet nie pukają się w czoło, bo myślą, że to performans jakiś i nie chcą wyjść na głupka.
- Coś w tym jest, konkurować ciężko, fakt. Nawet bezpieczna jest, dzieci mu nie urodzi, nie oleje, chłopa nie znajdzie. Ideał prawie… – wódka nasączyła mnie melancholią, zazdrością nawet i chyba głośno westchnąłem, o czym wymownie przekonał mnie wzrok Heleny, syczącej jadowite: „... spierdalaj!” 

... wyłączałem budzik… posłusznie, choć kwadrans przed czasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF