środa, 13 lutego 2013

W służbie komercji

Skłamałbym, gdybym napisał, że idąc na Drogówkę Smarzowskiego nie byłem ciekaw efektów przeniesienia zainteresowań autora z obrzeży kraju do współczesnej stolicy. Reżyser przyzwyczaił widza, że wszelkie przejawy naszej małości tropi na marginesie głównego nurtu życia społecznego, na prowincji. To, co najcelniej ilustruje hipokryzję, pazerność, prymitywizm intelektualny i moralny oraz kilka innych cech polactwa, które nie przynoszą bynajmniej powodów do dumy, widzieliśmy na wsi lat dziewięćdziesiątych, w rzeczywistości popegeerowskiej czy powojennych Mazur. Wielu przeciwnikom i jawnym wrogom Smarzowskiego taka postawa artystyczna dawała argument do ataku. Tu i ówdzie pojawiały się głosy, że pokazuje polskość pożałowania godną, brudną i spleśniałą, że jest wrogiem narodu i kraju, który dał mu wykształcenie, zawód i szanse na rozwój artystyczny. Zatem pozostaje Smarzowski niewdzięcznym synem swojej ojczyzny, raczej małostkowym w poetyce pokazywania spraw marginalnych i lokalnych, pozbawionym ambicji tworzenia projektów uniwersalnych.

    Być może autor usłyszał tylko częściowo skrajne zarzuty, bo w Drogówce mamy tym razem co prawda duże miasto, ale też tezę wpisaną wielkimi literami w zamysł autorski. Niestety, nie pomaga to filmowi, razi widza i męczy równie mocno jak nadmiar podskakujących ujęć z rozedrganych kamer filmowych, przemysłowych i kamerek telefonu. Twórca Wesela tym razem znalazł prostą receptę na mocny film komercyjny: ostro zaiskrzyć na styku policja-obywatel-władza. Ale jak zaiskrzyć z dużym powodzeniem i gwarancją medialnego sukcesu? Nie wystarczy pokazać, że policjanci dzielą się na mądrych i głupich, uczciwych i krętaczy, trzeba pojechać po bandzie i wskazać, że wszyscy są pokręceni, patologiczni, aspołeczni i jeśli coś ich różni, to jedynie strefa popieprzenia, rodzaj zaburzenia emocjonalnego, opcja patologii albo nałogu do wyboru. Zatem policjanci Smarzowskiego są jednoznacznie nędzni i słabi, pokopani przez życie w stresie i okaleczeni wobec systemu już na starcie. Ci zaś, co jeszcze nie są, jeszcze mają jakiś strzępek zasad za lizakiem i suszarką, na pewno za chwilę zostaną zrównani z ziemią przez bandydów, polityków albo własnych przełożonych.

    Funkcjonariusze drogówki u Smarzowskiego nie mają szans na normalne życie po służbie, na normalne hobby, na czas z rodziną, spełnienie w pasji dalekiej od pracy, bo zwyczajnie nie mają wyjścia. Praca piętnuje wszystkich, gniecie z siłą walca drogowego, więc muszą być alkoholikami, szantażystami, rasistami, erotomanami, wulgarnymi palantami, których nie stać na wystarczająco stabilne uczucie wobec własnej żony, by ta nie musiała organizować sobie modelu egzystencji z ducha „żyć jakby męża nie było”.

    Po drugiej stronie suszarki oczywiście musi być wyłącznie chore społeczeństwo. Polityk, lekarz, ksiądz, pani prokurator, prostak czy inteligent, wszyscy jadą po pijanemu, tylko nie wszystkich udaje się zatrzymać. Podobnie jak wszyscy są agresywni i chamscy wobec zatrzymującego patologicznego osobnika w białej czapeczce. Aż dziw, że jeszcze tylu policjantów drogówki w tym kraju młodo dożywa emerytury. Dziwić też może, że nie wszyscy, spośród tych co przeżywają bitwę o mandat, mieszkają w szklanych domach, pałacach i stuhektarowych posesjach, otoczonych drutem, skoro tyle łapówek wymuszają podczas każdej służby i tyle kasy z szantaży kryją pod podłogą.

    W zasadzie – na wzór innych Polaków – policjanci drogówki powinni chyba pozwać artystę do sądu, z zarzutem o zniesławienie. Jak znam życie, są mądrzejsi niż jego obraz z tezą i wzruszą ramionami, że chłop za dużo filmów Pasikowskiego oglądał i nie ma wielkiego pojęcia o bardziej biurokratycznych niż sensacyjnych realiach polskiej policji.

    Społeczeństwo w Drogówce, to także śmietanka najbardziej banalnego stereotypu. Polityk, to tylko pazerna świnia, pijany ment zasłonięty immunitetem, nie ma szans na spotkanie w szeregach posłów choćby odklejonych od rzeczywistości idealistów, ideologów i różnej maści fundamentalnych obrońców jedynie słusznej sprawy. Dziewczyna z agencji musi po godzinach samotnie wychowywać dziecko i choć nierzadko jest inteligentna, jej praca to wyraz wyłącznie podłości losu, jeśli nie czasów. Żona, pogodzona z faktem poślubienia policjanta, może co najwyżej wyrazić zdziwienie, gdy od męża po służbie nie jedzie wódą. Ksiądz musi dawać w łapę i chodzić na dziwki, bo przecież wiadomo, że duchowni żyjący podług Ewangelii są tylko na kiczowatych obrazkach, rozdawanych w czasie kolędy.

    Zwolennicy tego obrazu powiedzą – nie bez pewnej racji – że w ten sposób Smarzowski chciał pokazać życie w kraju postawionym na głowie. Bardzo to odkrywcze. Nie wiem tylko, czy potrzeba do tego kolejnego filmu wyważającego dawno wykopane drzwi, łopatologicznie konstruowanego, o mocy wymowy brukowca. Może zatem autor chciał dowalić do pieca nie tyle drogówce, co pokazać bezradność funkcjonariuszy wobec władzy i miernotę społeczeństwa, które ma w poważaniu prawa moralne i wszelkie inne powinności, poza własnym wygodnictwem, cwaniactwem i bezczelnością, sięgającą od chłopa, przez wójta po plebana? Pytanie tylko: czy wymaga to aż tak banalnej formy epatowania? Zwłaszcza, że nawet biel głównej postaci – Króla znika pod naporem wulgaryzmu, agresji, prostactwa seksualnego i pijaństwa. Zachodzę w głowę, po co Smarzowski idzie aż tak daleko w stronę komercji? W przeciwieństwie do poprzednich obrazów Drogówka jest boleśnie jednoznaczna, kwestionuje inteligencję widza, bo nie daje żadnych pozorów dwuznaczności, nawet namiastki złożoności świata przedstawionego, ani za pomocą fabuły, ani świetnych kreacji, choć ten zespół uznanych aktorów nie zawodzi w żadnej fabule.

    Równo rok temu pisałem na tych łamach o Róży, pisałem z wyrazami uznania, dziś piszę z poczuciem rozczarowania, że autor tej klasy musi iść na skróty. Rozumiem, że bardzo chce zostać na fali i to jak najdłużej, bo tu jest szansa otrzymania pieniędzy na następne produkcje. Próbuje ugrać jak najwięcej, ile się da, bo jego pięć minut być może dobiega końca. I to jest smutne, gdy twórcy dotąd cenieni i uznani ulegają presji producentów, dystrybutorów, stacji radiowych i telewizyjnych, właścicieli mediów i bulwarowej prasy, a potem świadomie idą w uproszczenia fabularne. Przechodzą z kina autorskiego w wygrane schematy i wytarte do białości klisze kina, przyprawiając je nowymi gagami i grepsami współczesnego podwórka. Byle opowiadać dynamicznie, odpowiednio wulgarnie, bo to lubi zjadacz kukurydzy, gdy przychodzi rozerwać się do multipleksu. Będzie więcej kasy z biletu i coli, a tego nie gwarantuje film, który zada pytania i nie podsunie gotowych odpowiedzi. Tyle że to strategia doraźna, szybki bieg na krótki dystans i zaraz zgasną jupitery historii kolejnego twórcy

1 komentarz:

  1. Uważam, że film jest dobry. Bez względu na opinię autora tego bloga wartość film obejrzeć. Samemu można ocenić jego wartości. Chciałbym zwrócić uwagę, że rolą kina, satyry i ogólnie sztuki jest zwracać uwagę na rzeczy chore. Skoro nie da się demokratycznymi metodami wytępić bezczelności pijaków z Wiejskiej, skoro policjanci szukają „łatwych” ofiar, itd., to nic innego tylko pokazywać to w kinie. Nie ważne, że przerysowanym, inaczej nie osiągnie się efektu. Wczoraj w TV widziałem reportaż jako to policjanci zaczęli ścigać pieszych za przechodzenie n czerwonym świetle. Oczywiście, że źle, ale czy te światła i znaki są rzeczywiście tak perfekcyjnie ustawione. Mamy całą masę przykładów na bezsensy w oznakowaniu. Dlaczego w innych krajach nie ma żadnych mandatów na czerwone światło. Czy kiedykolwiek za wykroczenie otrzymaliście pouczenie? W moim przypadku zawsze kończyło się mandatem. Do władzy trzeba dorosnąć, a przede wszystkim być wstanie ważyć wykroczenia.
    Krytyka zachowań policji w filmie jest potrzebna, bo służy poprawieniu złych zwyczajów a może i prawa.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF