czwartek, 9 lutego 2012

W dzień pogrzebu

W dzień ostatni musi być głośno o damie poezji, przynajmniej zanim ucichną wszystkie serwisy radiowe i telewizyjne rozpoczętej doby. Potem przyjdzie cisza, aż do kolejnej okrągłej rocznicy nic się nie wydarzy i nikt nie będzie wołał o pamięć. Dziś zebrał się tłum znanych i uznanych, każdy przemówił swoje jak należy, jak wypada i powinno się: patetycznie, melancholijnie, podniośle albo z zachowaniem umiaru i powagi. A gdy ostatni nadymany, znany i uznany polityk, artysta, gwiazdor sceny czy inny minister zakończył pożegnalne wystąpienie i ostatni gość wyszedł za bramę cmentarza, być może nad tym wszystkim jeszcze raz pojawił się niewidzialny choć szczery i dobry uśmiech noblistki.

    Już dziś, w dniu jej pogrzebu, niewiele osób sięgnie po jej wiersze i pisma, skoro nawet teraz nie wszyscy podają informacje o przebiegu uroczystości pożegnalnej. Tu nie ma o czym, bo nie ma sensacji, protestów, bicia piany podziału na lepszych i gorszych patriotów, na prawdziwych i malowanych Polaków. Odeszła indywidualność, a nie żywy pomnik walki o coś tam. Odeszła jak żyła i tworzyła, nie szukając poklasku, w ciszy własnego świata i z dystansem wobec tego za oknem, trwającego po sąsiedzku w hałasie nieustannych przemian i braku pewności, za to z pędem na miarę wieku puszczanego w światłowody. W jej przypadku nie wybuchnie nawet narodowy spór o miejsce pochówku, bo tak niewielu ją znało, a jeszcze mniej w skali kraju czytało. Nie dało się manipulować jej tekstem na potrzeby dzielenia ludzi, na potrzebę doraźnej polityki i nagrodą za to jest spokój wieczny. Tumult powstał ledwie na chwilę, wraz z przyznaniem nagrody, którą poetka nazwała „tragedią sztokholmską”. Zawrzało, zahuczało, przeleciało wiatrem po prasie, po księgarniach, w których pokazały się od nowa tomiki jej wierszy i ucichło, aż po dzień śmierci.

    Jeśli coś wprowadziło zamęt w życie, to z pewnością uciążliwy świat, który nagle zaczął łomotać do jej drzwi i domagać się obecności. Najlepiej uświetniającej uroczystość ku czci albo z okazji, bo nalepka „noblistka” nobilituje każdy chocholi bal. Gdy czytamy wspomnienia najbliższych jej osób, widać w nich, ile wysiłku kosztowało ją to, żeby często odmawiać spotkań, by chronić prywatność i niezmienność swojej metody czy pasji życia. Czytam o tym w różnych tekstach, na chwilę zatrzymuję się nad zdaniami, które nieuchronnie budzą refleksje. Ileż musiała mieć w sobie wyciszenia, pokoju, ile życiowej mądrości i swoistego stoicyzmu, żeby nie ulec medialnej presji. Ile pewności, że cały ten hałas wokół jej osoby jest czymś zupełnie przeciw jej naturze, bo nie ma w niej za grosz tęsknoty do bycia wielbioną przez tłum. I to zdaje się cecha najlepszych poetów, pisarzy, twórców pracujących w materii słowa. Potrzeba zachowania intymności w relacji nadawca-obiorca powoduje, że tak ciężko wyjść i stanąć twarzą w twarz z grupą, z bezimienną masą. Wiersz potrzebuje ciszy, podobnie jak felieton, proza, gdy rodzą się w głowie autora wchodzącego w świat nieistniejący, a domagający się powołania do życia. Ta cisza z czasem widocznie doprasza się coraz większej roli w życiu tworzącego, wymusza obserwację z boku i pozostanie z dala, poza trendami, modami i powinnościami wobec epoki i społeczeństwa.

    Druga rzecz to kwestia skromności poetki. Z wspomnień wyłania się obraz osoby poruszającej się pewnie w gronie znacznej przecież liczby znajomych i przyjaciół, a więc nie sposób mówić o samotnicy. Ale każdy z nas do tego dąży. Do obcowania z grupą sprawdzonych i wiernych, cennych i lubianych ludzi i to całkiem szczerze, bez pretensji do miłości płynącej z całego świata. To takie naturalne i chyba tylko można zapytać, czy pani Wisława miała taką cechę charakteru, która umożliwiła jej pozostanie sobą po wielkiej nagrodzie i światowym rozgłosie, czy też rzeczywiście nagroda tak dalece była dla niej nie do pomyślenia, że całkiem serio nie umiała zawrócić nią sobie głowy? Ale może właśnie dlatego zostanie w nas, ponieważ…?

    No właśnie, to pytanie ciśnie się nieustannie na myśl. Co pozostanie po poetce w nas i wokół nas? Nikt przecież nie wierzy, że hurmą rzucimy się do okolicznych księgarń i od teraz już zawsze będziemy czytać do snu jej wiersze. Że powoli i ze zrozumieniem wnikniemy w ich głębię tuż po paciorku albo zamiast modlitwy i już będziemy lepsi od jutra. Nikt nie uwierzy, że zatrzymamy się w biegu i zrezygnujemy z pogoni za nowymi błyskotkami, które świat nam podsunie, że znajdziemy więcej czasu na dystans i ciszę, że zmienimy styl życia pod wpływem jej słów. Ale przecież wiemy też, że nie całkiem odejdzie. Można mieć nadzieję, że jeden z wesołych limeryków, zacytowany na łamach prasy, powróci wraz z jej życzliwym i nieco ironicznym uśmiechem, choćby na laurce okolicznościowej. Z pewnością na niejednej aukcji charytatywnej pojawi się jakiś jej kolaż, wyklejony na kartce kierowanej do kogoś ważnego i ciekawego. I tylko na pióro, którym pisała wiersze, nie będzie można liczyć, jeśli lubiła tanie długopisy, piszące na czarno. Właśnie. Może jeszcze zarazi nas choć trochę jej umiłowanie harmonii w łączeniu tego co wysokie z tym co niskie i przyziemne. Wierzę, że z ziaren zasianych jej dłonią między wersami wykiełkuje umiejętność dzielenia uwagi pomiędzy twórczość głęboko i mądrze wnikającą w kulturę, filozofię, socjologię i poświęcania czasu na to, co kiczowate i zwykłe. Skoro taką samą radość dawało jej pisanie mądrych i przenikliwych wierszy jak umiłowanie dla postaci Andrzeja Gołoty, oglądanie seriali czy gromadzenie bibelotów i drobiazgów masowej produkcji. A jeśli przy okazji wpadnie nam w dłonie jej wiersz, jeśli nauczymy się je czytać choćby od święta, to też nie zaszkodzi. Jeszcze raz uznamy, że nie całkiem umarła i jest dla nas czymś więcej niż jej życzliwy uśmiech. Czymś ponad pogodną twarz człowieka przekonanego, że nie pozostawia tu nic, o co warto szczególnie zabiegać… nic, czego należy żałować odchodząc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF