Panny młode mają parcie na ten park odkąd pamiętam. Obawiam się, że coraz większe, ale za nic nie mogę dojść dlaczego akurat te okoliczności przyrody tak działają? Czyż nie wszystko jedno, jakie mchy i porosty znaczą im suknię, gdy buźka razi obiektyw nieco zbolałym uśmiechem? Czy ma znaczenie, że wtulają się w szorstkie pnie akurat tutaj, gdy wszystkie konary świata pozostają jednakowo nieczułe na jędrną pierś i twardy pośladek jak na dziewiczą choć wielokrotnie przechodzoną biel sukni? I jak na pniaki przystało, wszędzie są tak samo nieprzygotowane do roli oblubieńca ze ślubnej fotografii. Czy nie wszystko jedno, z jakim śmietnikiem i kwietnikiem w tle, pan młody rozciągnie boleśnie usta, świadomy nie tylko bezwzględności obiektywu, ale politowania spacerujących ziomali, którzy mało wybrednie wyrażą uwagi o jego związkach z kozą i miotłą, cokolwiek to znaczy?
Czym w dobie fotoszopa różni się urok asfaltu parkowego, ściemniającego przebrzmiałą biel koronek, od siły asfaltu na drodze Gdańsk – Kartuzy? Pewnie jestem profanem, może ignorantem, ale z pewnością romantyzm wyparował ze mnie na chwilę przed dniem, gdy podjąłem małżeński trud całkowicie zapomniawszy oświadczyć się i prosić o rękę. A jednak ta refleksja za nic nie daje mi spokoju i powraca, ilekroć widzę w Parku Oliwskim kolejny opięty kadłub panny młodej, z gorsetem wrzynającym się tak boleśnie, choć bez wyroku. Jaka siła goni je tu niczym muchy ku lepkim taśmom pod kloszem? Nim jednak przyjdzie mi do głowy zapytać, czemu znudzony fotograf robi krzywdę kolejnej, ustawiając biedaczkę z poczerwieniałą twarzą w pozycji sznurowanej szynki babuni, zawsze jakiś złośliwy demon pokrzykuje we mnie: a dobrze jej tak, musi mieć co drzeć, nim minie kolejne pięć lat!
I tak potykają się sierotki o płotki, treny, koronki, korzenie i kamienie, byle świetnie wypaść przed szklanym i bezwzględnym świadkiem małżeńskiej historii. Pozują, wykręcają nóżki i rączki, dwoją się i troją, niepomne, że wypadną mało subtelnie, wplecione w tutejszy krajobraz niczym bidet w fontannę z amorkiem. Dobrze, że przy okazji poprawią humor przechodniom, gdy skupione na lepszym profilu, rozłożą balerony ud, mocno znaczonych celulitem i zniosą wszystko cierpliwie na ołtarz niepowtarzalnego zdarzenia i ku radości spacerujących małżonków, którym ostatnie dekady skutecznie pomogły nabierać dystansu do miodowego cyrku. Dziś mogą całkiem bezpiecznie litować się z uśmiechem, gdy podwórkowy scenograf przedłuża moment ostatecznego ujęcia. Tymczasem bidulki napinają klaty i prężą pośladki z ogromem nadziei, że właśnie to jedno ujęcie zbliży je chociaż do Scarlett Johansson, do Salmy Hayek może, i nic to, że większości z nich bliżej do Fiony niż do Kasi Glinki (zdecydowanie wolę pierwszą w każdej postaci).
Jeśli tylko o to chodzi, rozumiem wysiłek nowych żon. Każda z tych biedaczek chce być wyjątkowa choćby na moment. Każdy zaś z ich mężów składa pewnie największą ofiarę miłości wobec świeżo poślubionej kobiety. Bez słowa skargi sztywnieją w markowych garniakach, jakich nigdy w życiu sobie nie kupią, pąsowieją w wypożyczonych frakach, których nigdy na siebie nie włożą i jest wielce prawdopodobne, że nigdy więcej nie zdobędą się na podobny szoł. Jeśli przetrwają z wybrankami kolejne lata, czego z serca im życzę, w najlepszym razie będą się uśmiechać, gdy w trakcie kolejnej przeprowadzki, może wreszcie na swoje, niechcący otwarty album przypomni pamiątkowe ujęcia z parku. Dziś nie chcemy wiedzieć, ilu z nich wypowie magiczne: jakiego kretyna dałem z siebie robić i co ja dziś z tego mam?! Żonę fleję! Tyram ciężko na kredyty, potem idę w nocy odlać się do zlewu, a tam dalej brudne naczynia stoją! I ja się z taką żeniłem!
Dziś żadna parkowa bogini nie zaprząta sobie głowy przyszłością związku. Podobnie jak żadna z nich nie myśli o setkach i tysiącach zapomnianych wczorajszych gości weselnych i panien młodych, które w ostatnim dziesięcioleciu tak samo szlifowały parkowe alejki i pucowały welonem korę drzew, a potem płakały cicho w kuchni, bo ten pijak, tamten dziwkarz, inny psychopata, a w najlepszym razie piwosz milczący w kapcie i dres.
Strach myśleć, ile tak samo oryginalnych ujęć, w jakich szczerzyły się tu poprzedniczki w biegu do zatrzymania szczęścia, padło ostatniej niedzieli na jałową glebę zapomnienia i posłuży za jakiś czas rozdzieraniu wiary w rodzinne szczęście. Gdyby parkowe obiektywy mogły zaklinać jasną przyszłość, nie czepiałbym się stadnego odruchu, który wpisuje sztampę w pragnienie inności. Może nawet pisałbym hasła nawołujące do ślubnych ujęć w Parku Oliwskim, zwłaszcza teraz, gdy statystyki rozwodów rosną z roku na rok.
Oj, zgadzam się w zupełności. We wrześniu nad morzem nasunęła mi się podobna refleksja... chociaż tam dodałabym fotografa sadystę trzymającego młodych w lodowatej wodzie przez godzinę albo lepiej... ale scena identyczna: woda, parka ub kilka, fotografowie "zawodowcy" do tego i pełne rozbawienie obserwujących przedstawienie turystów... Dlatego My nie zamierzamy robić żadnej imprezy, sesji foto i innych bajerów, że o bieli sukni nie wspomnę.. a za 15 lat powiem Ci jakie po czymś takim są wspomnienia...
OdpowiedzUsuńtreść życia dusi się i ginie zamknieta w pseudo atrakcyjną formę. nikt już nie pamięta, że może być coś ważniejszego niż chwila blichtru, moment udawanego szczęścia, sekunda upozorowanego piękna.
OdpowiedzUsuńOj prawda, prawda "żadna parkowa bogini nie zaprząta sobie głowy przyszłością związku", bo z całości, to najważniejsza jest biała sukienka i weselicho w myśl zasady "zastaw się, a postaw się", a potem płacz i zgrzytanie zębami.
OdpowiedzUsuńZnam takie przypadki.
Przerost formy nad treścią, ale czego chcieć, jeśli ktoś chce swe życie wzorować na telenoweli.
A nie można by tak mniej hałaśliwie lecz bardziej treściwie..? Mi ta opcja bardziej odpowiada. Szkoda tylko, że niektórzy zapominają, że to treść, a nie forma się liczy.
Więcej tolerancji dla potrzeb młodych ludzi. Autor zapewne również ulegał modom kiedy był młody (jak sie domyślam dawno temu :) ). Każdy ma prawo to tego co lubi, ograniczanie czy wymawianie młodym pannom takiego zachowania przypomina krytykę typową dla liderów niektórych partii politycznych. Młodość ma swoje prawa i koniec. Autorowi proponuję aby zajął się problemai ludzi starszych.
OdpowiedzUsuńA tak w zasadzie to o co chodzi? O to, że panny mało urodziwe, że zbyt tłuste, czy o instytucję malżeństwa w ogole, czy też może o ten cyrk z przebierankami w białe suknie? Ja w tym niczego zlego ani żalosnego ani śmiesznego nie widzę. W Oliwie i słynnym parku bywam często. Bardziej interesują mnie jednak wiewiórki i karpie niż czyjś wyjątkowy dzień z marzeniemi na całe życie :) Życie i tak pokaże swoje. Anka
OdpowiedzUsuń