Ale nie łudźmy się, pewnie nie dotyczy to mężów wszystkich żon-nauczycielek, choćby i z powołaniem. Edukacja zna przedmioty nauczania, które nie wymagają tak wielkiego poświęcenia.
Wcale nie zamierzam być obiektywny, skoro temat szkoły dotyczy mnie bezpośrednio. Zwłaszcza, że zbyt często czytam w internecie wypowiedzi kompletnych ignorantów, którzy potrzebują zamknąć zawód nauczyciela w dwóch szkodliwych mitach: „nauczyciel pracuje 18 godzin i nauczyciel ma wakacje i ferie”. Pierwszy mit szkodzi, bo wciska w umysły naszego społeczeństwa informację, że etat nauczyciela ma 18 godzin. Tyle, że do tak rozumianego etatu godzin dydaktycznych spędzonych z uczniami w klasie, na zajęciach przewidzianych programem, mit nie dodaje dziewiętnastej wprowadzonej godziny zwanej potocznie hallówką. Ponadto ta paranoja pomija wszystko, co nauczyciel robi w domu, rezygnując z własnego życia, jeśli robi uczciwie, czego się od niego wymaga, a za co nikt mu dodatkowo nie zapłaci. Potoczne przekonanie pomija uczestnictwo w zebraniach, szkoleniach, radach pedagogicznych, pomija czas trwoniony na rozmowach wychowawczych z rodzicami, często telefonicznych, na własny koszt, którego nikt nie zwraca. Zapewniam wszystkich pieniaczy, że tych godzin domowych wyjdzie dużo więcej niż klasyczny czterdziestogodzinny etat.
Mit drugi – wakacji i ferii – też całkowicie mnie rozluźnia. Żadnemu bowiem krzykaczowi nie przychodzi do głowy, że to uczeń ma dwa miesiące wakacji, nauczyciel później wakacje zaczyna i wcześniej kończy. Przynajmniej nauczyciel średniej szkoły. Zawsze są jakieś egzaminy poprawkowe, komisyjne, rady programowe, układanie planów zajęć, obowiązkowe choć nie zawsze sensowne szkolenia, dyżury. Od połowy sierpnia nauczyciel pozostaje w gotowości do działania. Ale kto by się w to wgłębiał? Lepiej popluć jadem na anonimowym forum. Mit wakacji ma jeszcze skutek, który zapewne nigdy nie przyjdzie do głowy atakującym przywileje zawodu. Mówiąc obrazowo: nauczyciel nie pojedzie na urlop w góry w październiku, nie wybierze się na narty w marcu, nie pospaceruje majowym gajem. Zawsze ma jeden termin urlopu w przeciwieństwie do innych zawodów. Czy lubi lato czy nie musi się dostosować, a wraz z nim dostosuje się cała rodzina. Jeżeli chcą wypoczywać razem, zawsze muszą to robić w najdroższym okresie urlopowym, najbardziej zatłoczonym, a upodobania wypoczynkowe trzeba ograniczyć.
Skoro już się wypowiadam bardzo subiektywnie o szkolnictwie, pójdę dalej. Agresorzy na forach i w komentarzach równie chętnie co nauczycieli, atakują też szkołę jako instytucję. Wiecie co łączy ich wszystkich? Zakładają, że system szkolnictwa musi posiąść moc magicznej skrzynki. Z góry wciskamy nieokrzesane dziecko, przykryjemy, poklepiemy dekielek, fokus pokus, a dołem wyskoczy dojrzały, ukształtowany młody człowiek, najlepiej bez jego przeciążania w procesie edukacji. Człowiek ów wyjdzie wyedukowany i wychowany. Mądry, szlachetny, dobry, społecznie użyteczny, uduchowiony i wartościowy, prawie bez zaangażowania ze strony rodziców. Oni, w międzyczasie, zabiegani za kaską, wymęczeni przez kredyty i życie, poczekają z piwkiem w garści, w fintesie albo z pilotem przed telewizorem.
Co zrobi sfrustrowany rodzic, gdy młodzieniec wytrzęsiony z magicznej skrzynki z napisem „szkoła” okaże się nieokrzesanym dzieckiem, z kiepskimi ocenami, pustką we łbie i sprawiającym kłopoty? Ano z bezradności rodzic opluje szkołę i nauczycieli, poleci do dyrektora, do kuratorium, postraszy ministrem, nakrzyczy na forum, bo szkoła jest be, skoro nie umie wyręczyć z funkcji i obowiązków rodzicielskich. Tak to u nas działa, bo miło szuka się drzazgi w oku nauczyciela w wadliwym systemie, a z belką we własnym oku żyje się prawie jak bez niej.
Czy taki rodzic zastanowił się chociaż raz, jakim kilofem nauczyciel musiałby wbić wiedzę do głowy ucznia, który ignoruje jego i przedmiot nauczania ile wlezie? Czy zastanowił się, jakie narzędzia ma dziś nauczyciel wobec klasy pełnej uczniów? Jeśli ma ich w jednej 20-35, a są to jednostki o różnym stopniu zdolności, potencjale intelektualnym, kulturalnym, a przede wszystkim o różnym stopniu zaangażowania w naukę? Pamiętać trzeba, że nauczyciel w bezradności swojej zawsze tkwi między młotem a kowadłem. Przynajmniej w szkołach cieszących się renomą. Zawsze jest między ignorancją ucznia, naciskiem rodziców, a wytycznymi urzędników. I nauczycielowi nie udzieli wsparcia ani roszczeniowy rodzic, który chętniej atakuje niż współpracuje, ani dyrektor, dla którego walka o ucznia w czasie niżu demograficznego, to walka o byt szkoły, ani kuratorium, które co najwyżej zasypie stosem bzdurnych poleceń dotyczących „przygotowania programów naprawczych”, odstających od życia jak średnia płaca nauczyciela od realnej. Dlatego z pewnością będziemy mieli coraz więcej nauczycieli frustratów. Dowalą uczniom, którzy z pewnością na to nie zasługują, zatrują życie prymusom, odreagowując belferskie wypalenie i w najgłupszy sposób, w ramach festiwalu bezradności i niemocy, pokażą prawemu rodzicowi, kto tu rządzi.
Taka ciekawostka zamiast happy endu. Kiedyś rodzic, dowiadujący się na wywiadówce o złych wynikach swojego dziecka, zaczynał program naprawczy od niego samego. Przyszedł do domu, czasem ze złości, czasem z bezradności, czasem ze wstydu, jakiego najadł się za dzieciaka, przełożył go przez kolano, wlał, opuścił szlaban na kino i kieszonkowe, a potem pogonił do nauki. Współczesny rodzic coraz chętniej atakuje cały świat za porażki edukacyjne i wychowawcze, bo oskarżenie dziecka o niewłaściwe postawy jest dla niego zbyt bolesnym uderzeniem we własne zaniedbania i bezradność.
Nie czytam blogów, ale ten temat mnie zainteresował. Tekst jest rewelacyjny. Trzeba go wrzucić wszędzie gdzie tylko się da jak jest poruszany temat nauczycieli. Wydaje mi się, że jest bardzo obiektywny, mimo że autor uważa, że jest subiektywny. Niestety chwytliwe hasła "18 godzin" i "wakacje" zawsze wygrywają z takimi tekstami.
OdpowiedzUsuńMimo iż jestem już po szkole to zgadzam się z faktem iż nauczyciel nie ma tak dobrze jak się innym wydaje tymbardziej jak trafi na kogoś kto chodzi do szkoły bo ma dwie lewe ręce do innych rzeczy i uważa że ten ogólniak czy inna średnia pozwoli im siedzieć w domu na garnuszku rodziców którzy nie widzą swojego błędu wychowawczego tylko myślą że wszystko się zrobi za nich. A szkoła to nie nauka tylko matka zastępcza dla głąbów całkiem podobnych do rodziców z ich podejściem do obowiązku.
OdpowiedzUsuńSuper tekst, bardzo mi się podoba, ponieważ rodzicom się wydaje że szkoła za nich wszystko zrobi. Mam córkę, której poświęcam wiele czasu a rozmowy z nią nie ograniczają się tylko do tego: co dostałaś w szkole... lub jadłaś już obiad. Uważam ze współcześni rodzice nie mają kompletnego pojęcia o wychowaniu dzieci, brakuje książki: "Instrukcja obsługi dziecka od 0 do 18 lat", którą każdy by dostawał zaraz po jego narodzinach. Zrobić dziecko to nie sztuka, ale je mądrze wychować to jest osiągnięcie!!!
OdpowiedzUsuńDlaczego nauczyciele są poszkodowani?
OdpowiedzUsuńKażdy zwykły robol pracuje za mniej, tyra więcej(za darmowe nadgodziny) będąc zdany tylko na łaskę bądź jej brak od wrzechwładnego pracodawcy.
Nauczyciele do niedawna mogli przechodzić na emeryturę po 25 latach, a i pewnie wyższą od tych co pracowali 40.
Dlaczego nauczyciel ma być lepiej traktowany od innych zawodów?
Dawno się tak nie ubawiłam, jak usłyszałam od mojego ojca historię z pracy. Jeden z uczniów miał na półrocze oceny pozytywne tylko z wf i religii, a matka wydarła się na dyrektorkę, że się na szkole zawiodła. Ludzie oczekują specjalnego nauczania w stanie hipnozy czy co?
OdpowiedzUsuńPoruszył mnie ten tekst. Subiektywnie. Tak cierpię czytając jadowite teksty o nauczycielach...Tracę wtedy wiarę w człowieka i chęć do pracy. Zastanawiam się, czyim jestem wrogiem, komu zagrażam, wyrządzam krzywdę, co złego robię, za co ta nienawiść? Gdzie znaleźć siły, żeby pójść do szkoły, uśmiechać się i porządnie robić swoje?
OdpowiedzUsuńA tu proszę... Ktoś widzi to cierpienie i upokorzenie?
Dziękuję za te słowa. Bo to ważniejsze niż rada mojego męża - odejdź, dam ci na chleb i buty.
Żałuję tylko, że ich społeczny oddźwięk będzie zerowy, albo wywoła kolejną falę agresji.
Pozdrawiam
Bardzo dziękuję za fantastyczny tekst. Jestem nauczycielką z 30- letnim stażem, od roku na emeryturze. Mimo że kocham ten zawód, dłużej już w szkole nie wytrzymałam. I to nie z powodu nadmiaru pracy (tak jak Pan pisze: 18+ co najmniej 30 godzin), ale z powodu rodziców, którym wolno wszystko, łącznie z obrażaniem nauczyciela, a nauczycielowi nie wolno nic.Osobiście byłam też świadkiem rozmowy matki z synem po wywiadówce, kiedy to nauczycielka zwróciła uwagę na niewłaściwe podejście dziecka do nauki, matka powiedziała: "nie przejmuj się. ona jest głupia". Nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńciekawy i trafny kawałek tekstu :-)
OdpowiedzUsuńChociaż jak każdy kij i tu są dwa końce...
Był kiedyś pomysł aby każdy nauczyciel miał 40-sto godzinny tydzień pracy, jak każdy. Niestety zakrzyczany przez środowisko nauczycielskie...
Czyż nie byłoby tak lepiej dla wszystkich?
18 - 21 godzin dydaktycznych na lekcje a reszta na owe nieszczęsne poprawianie klasówek, spotkania z rodzicami, doszkalanie i/lub przygotowywanie się do następnej lekcji...
Unormowany czas pracy od 8:00 do 16:00, i powiedzmy raz w tygodniu od 12:00 do 20:00 aby dać możliwość spotkania się z rodzicami...
Potem to już święty spokój i rodziną można się zająć :-)
Pozdrawiam miło :-)
Dziękuję i gratuluję.
OdpowiedzUsuńdziękuję za świetny tekst, bardzo dobry merytorycznie i literacko. Myślę (chyba podobnie jak Autor), że chciałoby się, żeby był subiektywny. Niestety, zawiera samą prawdę. Jestem mężem nauczycielki nauczania wczesnoszkolnego. Znam chyba wszystkie dzieci w Jej klasie. Oczywiście z opowieści. Znam też przygotowania do lekcji. Często pomagam, bo inaczej nie miałbym żony dla rodziny i siebie. Rodzice, rzeczywiście, chcieliby się wyłączyć z procesu wychowania i edukacji. Z różnych powodów. Niestety, skutki są opłakane, a winę trzeba przecież przerzucić na kogoś. No bo jakże to? Przyznać się do błędów?
Oczywiście nauczyciele są różni, tak samo jak uczniowie. Są wśród nich ludzie przygotowani i zaangażowani, a także "jadący sztancą" Z punktu widzenia małżonka, lepiej być w stadle z osobą mniej zaangażowaną w pracę. Chyba, że rzeczywiście, ma się swój świat. No i życie rodzinne rodziny nauczycielskiej biegnie zgodnie z kalendarzem roku szkolnego. Nie ma wyjścia.
Pozdrawiam Autora. Mam w końcu bloga do poczytania.
Nauczycieli z powołania jest niewielu. Czy bierze ktoś pod uwagę rażąco niesprawiedliwą kartę nauczyciela ? Pracowałam w szkole i nikt mi nie powie, że to nie jest zawód uprzywilejowany. Kto ma prawo do rocznego, płatnego urlopu "dla poratowania zdrowia" co kilka lat ? Kto na normalnym, pełnym etacie ma szansę na prowadzenie własnej działalności gospodarczej (albo chociaż dawania korepetycji, na których przecież też się zarabia) ? Każdy wybierając zawód decyduje sie też na konsekwencję jakie za sobą niesie. W tym wypadku pracę z coraz trudniejszą młodzieżą - TO JEST WYBÓR, nie pasuje, niech nauczyciele zmienią zawód
OdpowiedzUsuńBardzo dobry teks i nie można się nie zgodzić, ale...
OdpowiedzUsuńPracuje przy bardzo dużym projekcie edukacyjnym. Mam 32 nauczycieli z którymi współpracuje. Jak wszyscy ludzie także i oni są różni, nie można generalizować. Zauważyłam, że są tacy "z powołania", którzy młodzież nie tylko uczą, ale też są chętni na inne formy współpracy i integracji. Są też tacy, którzy "odbębniają" swoje godziny i mają wszystko gdzieś. Niestety tych pierwszych mogę policzyć na palcach. U mnie, na szczęście nie było problemu ze znalezieniem nauczycieli, którzy realizują zajęcia wyrównawcze (płatne 70 zł za godzinę), ale inne osoby z projektu usłyszały, że za "takie grosze" oni pracować nie będą. Chcieliśmy wysłać nauczycieli na kursy (darmowe) po pierwsze mieli się uczyć innych sposobów przekazywania wiedzy, motywowania uczniów, no ale także wiadomości typowo z ich przedmiotów. Nie chciał jechać żaden. Dyrektorzy szkół sami mówią, że wysłać nauczyciela na szkolenie jest trudniejsze niż lot na księżyc. Oni nie chcą się już uczyć i rozwijać. To mnie przygnębia. Ja nie dostaje 70 zł za godzinę, pracuję bardzo intensywnie żeby wszystko działało tak jak trzeba, biorę pracę do domu, pracuję w weekendy, próbuję poszerzać nasze działania, aktywizowac młodzież. Nikt mi za to nie płaci, ale to robię, a nauczyciele? Nie chcą nawet jechać z nimi na wycieczkę, jeżeli dodatkowo im nie zapłacę. Nikt mi nie powie, że to jest ok.
Dziękuję za obiektywne spojrzenie . Nareszcie ktoś nas nie opluwa i nie zazdrości. Ciesze się , warto być nauczycielem i wykonywać ten zawód z pasją
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst. Ci którzy wiecznie traktują nauczycieli jako uprzywilejowana kaste powinni sami popracować w zawodzie w typowej rejonowej szkole bez wybranej elity uczniów. Życzenie "Obyś cudze dzieci uczył" nigdy nie zaliczało sie do życzliwych.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst. W przyszłości chciałabym zostać nauczycielką. Wiem, w naszych czasach to praca bez perspektyw itd., itp., ale co ja poradzę na to, że mnie do tego już ponad połowę życia ciągnie? A jestem dopiero w liceum. w szkole mam kilku nauczycieli "z powołania", na szczęście z przedmiotów wiodących. Widzę, jak bardzo się starają nam - uczniom pomóc i bardzo ich za to cenię. Mam nauczycielkę, która prowadzi zajęcia ze swojego przedmiotu tylko dla mnie i kolegi. Poświęca swój czas i przynajmniej godzinę dodatkowego snu ;)
OdpowiedzUsuńByć nauczycielem to zaszczyT, szkoda że nie wszyscy rodzice i uczniowie potrafią to docenić. Ja zdecydowanie to doceniam. Pozdrawiam wszystkich psorów, którzy się tu wypowiedzieli i tych, którzy to przeczytają :D
Witam, dziękuję za ten tekst napisany z wyczuciem i świetną nutką ironii. Może tylko dodam, że obecnie to nauczycielki i nauczyciele opócz 18 godzin mają 2 dodatkowe, a nie 1 godzinę do "zagospodarowania". Nasz dyrektor ponadto cały czas na przypomina na naradach, że mam 40-goszinny dzień pracy.
OdpowiedzUsuńChciałabym się jeszcze odnieść do wypowiedzi pani Eugenii piszącej o nauczycielach, którzy nie chcą podnosić swoich kwalifikacji. Zdziwiłam się czytając o tym, mieszkam w małej miejscowości,moje koleżanki i koledzy kończą (za własne pieniądze) podyplomówki, ja też, poza tym jeżdżę na szkolenia i nikt mi nie płaci za koszty transportu (około 80 zł,(bo szkoły na to nie stać).
Ponadto,żeby sobie dorobić dojeżdżam do dużego miasta i chce mi się pracować za 35 zł za godzinę (odliczyć jeszcze trzeba transport). Wypowiedź pani Eugenii uznaję więc za odbiegającą od polskich realiów. Pozdrawiam wszystkich ciężko pracujących nauczycieli i nauczycielki:)
BRAWO,BRAWO,BRAWO!!!!!Jestem nauczycielem, mój mąż także.Wszystko potwierdzam- nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńWreszcie tekst o nauczycielach, który można przeczytać nie widząc w każdym zdaniu błędów ortograficznych i agresji. Na szczęście nie jestem nauczycielką! Moja sąsiadka uczy w szkole i widzę ile czasu poświęca pracy oraz kiedy ma urlop - nie zazdroszczę jej tych "18-tu godzin i wakacji"
OdpowiedzUsuńNic dodać i nic ująć.. Zwłaszcza w wymowie ostatniego akapitu!
OdpowiedzUsuńOd siebie dodam, że brak szacunku uczniów do nauczycieli wynika z tego, że nie są tego uczni w domu. Ale czego wymagać od wyuczonych, ale niewykształconych rodziców? Sam papierek zwany dyplomem jest tylko papierkiem. Papierkiem, który jest tylko dowodem na ukończenie określonej szkoły, ale nie dowodem na posiadanie wiedzy...
Nawiązując do wypowiedzi Belferki z powołania.
OdpowiedzUsuńNie miałam absolutnie na myśli wszystkich polskich nauczycieli. Nie wiem jak jest w innych województwach niż Małopolskie, bo tutaj pracuję i o tych nauczycielach wiem. Być może (i to całkiem prawdopodobne), że w Śląskim jest zupełnie inaczej.
My mamy właśnie takie problemy, takie doświadczenia. Ja naprawdę bardzo bym chciała, żeby takie sytuacje były jednostkowe i skończyły się wraz z granicą województwa. :)
Tekst napisany bardzo fajnie, ale raczej mało obiektywnie. Jestem osobą pracującą w szkole /nie nauczycielką/ale także mamą dwóch nastolatków. Jakoś nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy za szkolne niepowodzenia moich dzieci winić nauczycieli. Być może wina niepowodzeń leży po dwóch stronach. Była kiedyś taka sytuacja, że na jednym z przedmiotów pani nauczycielka obraziła się na uczniów, a uczniowie na nią. Z tym, że nauczyciel to jednak osoba dorosła i mądrzejsza od nich przynajmniej teoretycznie, powinna raczej dążyć do tego aby sprawę wyjaśnić,a jeżeli nie radzi sobie z sytuacją poprosić o pomoc, mediację. Ta sprawa zakończyła się happy endem, ale dopiero po interwencji rodziców. Proszę was, nie wkładajcie wszystkich do jednego worka. I nauczycieli i rodziców.
OdpowiedzUsuńPowiem tak - miałam szczęście, bo w szkole podstawowej i LO miałam do czynienia z nauczycielami z powołaniem. Pewnie to, jaka teraz jestem w dużej części jest ich zasługą. Zamiłowanie do teatru (najbliższy 60 km od domu)to nie owoc pracy mojej rodziny, która nie miała czasu ani możliwości żeby mi ten teatr pokazać - ale wspaniałej nauczycielki, która po godzinach ciągała nas pociągami na premiery i tworzyła własny teatr...
OdpowiedzUsuńMoja córka niestety już takiego szczęścia nie ma. Ma bardzo młodą wychowawczynię, u której zebrania trwają 10 - 15 minut, bo pani nie ma o czym z rodzicami rozmawiać!!! Z tego co mówi córka na lekcjach odbiera sms, pisze sms, na przerwach spaceruje ze słuchawkami w uszach...Na pytanie o klasową wycieczkę pani zaproponowała taką, która zmieści się w wymiarze godzin lekcyjnych (tak jak 6 lekcji - do 13:30).
Pani od matematyki program realizuje z prędkością światła, za to za dodatkową, całkiem sporą opłatą proponuje popołudniami prywatne korki - tam uczy dzieci tego czego nie nauczy na lekcji...
I takie zjawiska mnie przerażają!!!
Jedyna nauczycielka z prawdziwego zdarzenia z jaką miałam doczynienia była rozwiedziona... A czas z uczniami i uczennicami byłymi obecnymi i przyszłymi spędzała o każdej porze niemalże... Nauczycielką była (i jest) najwspanialszą na świecie, może faktycznie jako żona mogła być uciążliwa, co nie zmienia faktu, że gdyby eks podłożył jej świnię dowolnego kalibru miałby na karku pół miasta... Powodzenia!
OdpowiedzUsuńA ja tylko powiem, że nie udało mi się jeszcze nigdy zatrudnic nauczyciela w nieedukacji, bo 8 h na dobę przekracza ich "możliwość zniesienia". Zgadzam się natomiast, że trudno z nauczycielem dojść do porozumienia, że powtarzają dwa razy używając głównie rozkaźników i stwierdzeń "zakupy robi się tam", "butów nie kupuje się tam", "ciasta nie robi się z tego" - jakby ze słownika zniknęły zwroty "uważam", "moim zdaniem" itp.
OdpowiedzUsuń