Patrzę za okno dziś, gdy styczniowe ciemne chmury niosą zapowiedź nowego śniegu. Z tego, który spadł ostatnio sterczą jeszcze patyki po fajerwerkach, a puste butelki po szampanie wyglądają szyjkami w niebo, jakby chciały jeszcze raz posłać tam barwne światła. Spoglądam na nieruchome drzewa po wietrznej nocy. Cisza. Czy coś niesie? Coś wróży? Błoto pośniegowe, rozdeptane na ścieżkach, takie samo jak w ostatni wieczór starego roku. Mewy wypatrują parapetów zdobnych w kawałki chleba, w resztki mięsne ze stołu ludzkiego, kołują przy tym przyczajone w locie, zawisają na chwilę, żeby zdobyć kąsek wypełniający brzuch, one też jak w starym roku. Dla nich to ciągle ta sama, uciążliwa, zima. Taka sama jak dla wiecznie ruchliwych i ciekawych srok, nad którymi stoicko nieruchome gawrony siedzą na drzewach. I tylko gołębie w swoim rytmie odważnie drepczą chodnikiem w oczekiwaniu na dar ludzkiego serca, którego posiadacz rozsypie pod krzaki trochę ziaren i okruchów.
Po co o tym piszę? Bo jakiś świeży ten rok i jednocześnie znany. Z jednej strony niesie ciekawość nowego, innego, może lepszego czasu. Z drugiej? Czai się ta sama myśl, że niewiele nas zaskoczy. Galop dni jest tak poukładany pośród rodzin, domów, pracy, tych samych znajomych, że rewolucji nie będzie i może nawet lepiej, żeby jej nie było. Wielu z nas doskonale wie, że nie warto postanawiać zbyt wiele, bo te postanowienia już miały swój czas i spełzły na niczym. Łatwiej mówimy sobie: nie zapiszę się na kurs angielskiego, bo już mi się nie chce. I znowu nie pójdę na siłownię, choć przydałoby się zrzucić dziesięć kilo, ale zdrowsze samopoczucie to za mała motywacja. Zapewne nie zmienię pracy, bo kryzys na rynku ma się dobrze i niczego nie znajdę. Pewnie nie wyjadę na Maderę i inną Ibizę, bo kredyty znowu przewyższą marzenia, a ceny pójdą w górę i jeszcze ten wyższy VAT! Nie wydam książki, bo już tyle ludzi pisze, co czyta, więc nie ma dla kogo i z kim zabijać się o jej wydanie. Nie namaluję obrazów, których nikt nie ogląda, nie skomponuję ambitnego utworu, bo to czas Dody i Lady Gagi, nie pojadę na narty, bo nie dadzą mi urlopu zimą, nie kupię nowego samochodu, bo trzeba oszczędzać na emeryturę. I tak moglibyśmy w każdym domu, przy każdym pubowym stoliku, przy wielu rodzinnych obiadach, a i w gronie przyjaciół na spacerze wymieniać wszelkie prawdopodobne postanowienia „na nie”, których z różnych powodów nie da się zrealizować. Więc co pozostaje w noworocznych życzeniach? Obyśmy tylko zdrowi byli, a ten nowy niech przynajmniej gorszy nie będzie od starego.
Można się zżymać, że to polskie marudzenie, skrajny minimalizm nastawiony na przetrwanie, że brak entuzjazmu i wiary w przyszłość, że narzekanie i brak radości życia. Można też się cieszyć, że jednak mądry mamy naród, rozsądny, który umie liczyć na siebie, nie popada w hurraoptymizm i skrajności, bo mierzy zamiar podług sił, czyta prawidłowo znaki czasu w życiu społecznych, politycznym i gospodarczym i nie daje się zwariować modom i reklamie bardziej niż to koniecznie. Można też powiedzieć, że skoro od lat postanawiamy to, z czego realizacją mamy kłopot, to może postanowienia dotyczą spraw nieistotnych? Ponieważ mowa o rzeczach i sprawach drugoplanowych, życie weryfikuje postanowienia, stawiając przed nami wybór naprawdę ważnych aspektów.
Czego dziś zatem życzę swoim bliskim, krewnym sąsiadom, Polakom, czytelnikom tego bloga (mniej lub bardziej znajomym)? W dobrze rozpoczętym 2011 roku życzę przede wszystkim pokoju i względnego spokoju. Bezpieczeństwa i wolności od wszelkich kataklizmów, które niesie przyroda, polityka i gospodarka. Byśmy potrafili odróżniać pożytki od ułudy. Byśmy nie tyle budowali teoretyczne piramidy życzeń i marzeń, co umieli spontanicznie tworzyć i odkrywać niespodzianki codzienności, które cieszą i pozostają w pamięci na długo. By było nas stać na nagłe i niezaplanowane przyjemności spotkań z naturą i drugim człowiekiem. Abyśmy potrafili nie tyle liczyć się z czasem, co z pożytkiem go wypełniać. Byśmy umieli ze sobą rozmawiać, nawet gdy pojawiają się różnice zdań, poglądów i przekonań, a po odrzuceniu emocji, byśmy z każdego spotkania z bliźnim wychodzili mądrzejsi, bogatsi i lepsi. Oby nie zabrakło w tym roku ciekawych społecznych tematów, ponadczasowych, które ten blog pomieści nie po to by dzielić i jątrzyć, ale po to, by prowokacją zachęcać do przemyślenia spraw ważnych i zdawałoby by się od dawna ułożonych. Byśmy umieli budować w sobie ciekawość nowego człowieka, uciekającego rutynie i stereotypom.
Wszystkim którzy regularnie tu wpadają i przez przypadek zajrzą, życzę tak jak sobie samemu: samodzielności w myśleniu i patrzeniu na świat, ale przede wszystkim bogatego życia wewnętrznego, gdy nie zawsze i nie do końca zdołamy podołać zewnętrznemu. Życzę także – i to na każdy dzień nowego roku – sukcesów w najtrudniejszej ze sztuk: codziennego kochania bliźniego, szczególnie tego, który wcale nie rwie się z miłością do nas.
Piękne życzenia noworoczne. Takie szczere, z głębi serca i przemyślane. Aż chce się zanotować :) Piękny tekst, jak zawsze prawdziwy i obiektywny. Ode mnie również życzenia codziennego spokoju i bez rozczarowań. Roku przeżytego w obustronnym zrozumieniu bliźnich.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam