niedziela, 16 stycznia 2011

Czas wypalania

Mam wrażenie, że wypalenie zawodowe staje się równie uciążliwym problemem naszej demokracji, co znalezienie satysfakcjonującej pracy. Czym jest? Każdy z nas, mniej więcej, wie. Część populacji miała okazję dotkliwie poczuć to na własnej skórze. Socjologowie, terapeuci, psychologowie zajmują się zjawiskiem na tyle szeroko, że nie zamierzam wchodzić z nimi w dyskusję, ani wyważać otwartych drzwi. Wszak nie definicja zjawiska mnie zajmuje, raczej ciekawość, która stawia pytania: jak ustrzec się przed tą przypadłością cywilizacyjną?

    Przekora podsuwa skojarzenia: czy garncarz kilkaset lat temu miał prawo do wypalenia zawodowego, czy tylko do wypalania naczyń? Albo robotnik w cegielni? Myślał o wypaleniu zawodowym, czy raczej o wypaleniu wielkiej ilości dobrych cegieł? Żeby je dobrze sprzedać i powiększyć grono zadowolonych klientów. A taki rolnik karmiący swoje krowy przez czterdzieści lat? Albo dyrektor fabryki, żołnierz zawodowy, księgowa w PRL-u? Kierowca poczciwego stara? Pani w okienku na kolei? A choćby szewc latami gapiący się w zelówki? Też miał prawo do długoterminowej formy wypalenia, ale demonstrował to chwilowo, co najwyżej klnąc jak szewc w szewski poniedziałek. Wszystko to, co przeżywali do niedawna utrudzeni codzienną pracą dałoby się podłączyć pod czasową niemoc. Tymczasem nasza cywilizacja często serwuje przypadłość wypalenia jako stan przeciągającej się boleśnie niedyspozycji, która potrafi zniszczyć nie tylko to, co obecne, ale również porządek tego, co osiągnięte mozolnym wysiłkiem przez całe lata budowania kariery. Dlaczego ludzie dziś bardziej się wypalają i dlaczego częściej o tym mówią?

    Powtarzalność, utrata wiary w sens tego, co się robi, monotonia zarobkowania i utrzymania nie odbiegają przecież od monotonii fizjologii. Każdy organizm jest skazany na powtarzalne odżywianie, oddychanie, spalanie, wydalanie, odpoczynek i tak w kółko. Człowiek, przynajmniej od momentu opuszczenia raju, w ten sam sposób jest przygotowany raczej na ból pracy niż na jakąkolwiek przyjemność z niej płynącą. Zdawałoby się zatem, że praca jako coś nieuchronnego, jest logicznym ciągiem czegoś koniecznego, a jednocześnie nierównoznacznego z radością spełnienia. Czemu zatem możemy się wypalać?

    Jak każda choroba cywilizacyjna, także i ta ma być może silny związek z czasem. A nasz czas z jakiegoś powodu gna znacznie szybciej niż dawniej. Wraz z darem demokracji przyszedł do nas wątpliwy dar przemieszania czasu. Może jednak należy powrócić do mądrości minionych pokoleń, że nie na darmo doba została podzielona na równe części? Prawdopodobnie jej trzy razy po osiem godzin ma silne uzasadnienie i da się odczuć. Klasyczny podział na osiem pracy, osiem snu i osiem odpoczynku (przyjemności), dawał ludziom szanse na jedną istotną rzecz – odbudowanie energii do nowego wysiłku poprzez radość korzystania z owoców trudu po pracy. Z naciskiem na „po”. Dziś bardzo byśmy chcieli, żeby praca dawała jednocześnie środki do życia, samorealizację, spełnienie, radość zabawy i rozwoju. Tymczasem okazało się, że nie wystarczy pracować szesnaście godzin zamiast ośmiu, żeby to osiągnąć.

    W naszych warunkach już na starcie okazało się to iluzorycznym założeniem. Wystarczy spojrzeć jak niewiele mamy kierunków kształcenia, które umożliwiają znalezienie pracy w swoim zawodzie. A nawet szczęśliwcy pracujący zgodnie z dyplomem, podręcznikowo przygotowani do pewnych zadań, nie są wyedukowani na tyle socjologicznie czy społecznie, by bez ryzyka wypalenia ukoronować codzienny trud poczuciem spełnienia. Każdy z nas podejmując pracę wchodzi w relacje międzyludzkie, społeczne, wpasowuje się w kulturę danej organizacji. To wszystko razem wzięte okazuje się sporym stosem kłód pod nogi.

    I tak, być może, lekarz chce rzetelnie służyć innym, ale ogranicza go budżet szpitala i zawiść przełożonych albo kolegów. Sędzia chce lepiej, ale ogranicza go machina biurokracji, zawiłość przepisów i układy zawodowe. Pracownik korporacji widzi, że nawet największe oddanie firmie nie chroni przed bezrobociem. Nauczyciel chce zarażać pasją, ale ciąży mu opór uczniów odpornych na rozwój, brak zainteresowania rodziców i naciski biurokratyczne ministerstwa. Prezes firmy chce być coraz lepszy, ale ogranicza go konkurencja i porażające wymagania właścicieli firmy. Policjant chce poprawić wyniki, ale ma buty, w których odparza nogi i brakuje mu paliwa na pełny objazd rewiru. I to uwikłanie w organizację, czyli w szeroko rozumiane przeszkody zewnętrzne, powoduje, że nie ma zawodu, w którym poziom satysfakcji zależy wyłącznie od nas samych, bo budujemy karierę będąc jej sterem, żeglarzem, okrętem. Gdyby prześledzić to uwikłanie w zależności głębiej, mogłoby się okazać, że nie ma ratunku nie tylko przed wypaleniem, ale i przed depresją. Co zatem może nas chronić?

Wolność od organizacji? Skoro nie ma wolności od pracy, dobre i to. Może trzeba się nauczyć oddzielać powinności pracy zawodowej od przyjemności samorealizacji? Oddać pracodawcy uczciwie, co jego, a sobie zafundować spełnienie poza zawodem. Znaleźć działkę, która daje radość spełnienia, a wynik i efekt działania zależy tylko od naszego zaangażowania. Tyle jest możliwości i tyle talentów do ocalenia. Wystarczy rozejrzeć się i podpatrywać. Może obok nas są szczęśliwsi poeci, których wierszy nikt nie kupuje? Gdzieś w sąsiedztwie malarze przekładają marzenia na sztalugi, po godzinach, i nie zabiegają o sprzedaż w galerii. Prawdopodobnie obok są akwaryści spędzający po obiedzie czas ze swoimi rybkami, gdzieś dalej rowerzyści w drodze z pracy wciskają w pedały oczyszczający zdrowy wysiłek. Może nad nami zasiadają po robocie blogerzy i nie rozmyślają o tym, jak giną w milionach nieczytanych postów. Domorośli kucharze zmieniają służbowy krawat na fartuszek i częstują smakołykami krewnych i sąsiadów. Piętro niżej zajadli fani książek wsuwają kapcie i uciekają w światy alternatywne. Gdyby tak zatrzymać się na jakiś czas, wytracić tempo, pewnie da się zobaczyć sporo wysp, których mieszkańcy odpuścili sobie wyścig szczurów, szamotaninę, kredyty, rozpustne zakupy, bo potrafili schronić się przed chorobami cywilizacji. Może warto zarazić się pasją, abyśmy nie zbudzili się z czasem mocno wypaleni.

5 komentarzy:

  1. Doskonale ujęte” bo potrafili”, ale aby potrafić trzeba się nauczyć. A od kogo teraz wszyscy się uczą, jakie mają wzorce? Większość pewnie marzy o wyspach, ale nie o tych o których Ty piszesz lecz Korfu, Rodos. To jest cel. A osiągnięcie tego celu wymaga często niekończącego , bezwartościowego pościgu, więc gdzie czas na pasje i myślenie o sobie.
    Dobra materialne górują i dla wielu w ostatecznym rozrachunku tylko to się liczy.Dobry tekst pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy człowiek może być wolny?czy to jest w ogóle możliwe?
    Jest niewolnikiem, swojego ciała i duszy, stereotypów i konwenansów, tradycji i jeszcze wielu rzeczy

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszelka równowaga już dawno została zachwiana. Nikogo to nie interesuje. Tych co rządzą światem interesuje tylko aby jak najwięcej wydusić z ludzi. A ludzie w sytuacjach bez wyjścia godzą się pracować coraz więcej za coraz gorsze wynagrodzenie. Wolność? Jakże niewielu szczęśliwców może o sobie powiedzieć, że są wolnymi ludźmi.
    W wolnej chwili zapraszam na swojego bloga: www.zagleifotografia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. za-co-ona-sie-obrazila26 stycznia 2011 09:32

    Bez wdawania się w pseudointelektualne rozważania - doskonały tekst!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jednak szczęśliwy ze mnie człowiek... Tekst skłaniający do wdzięczności...

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF