Najchętniej podawaną przyczyną zwiększania liczby zachorowań jest stres i życie w wielkim biegu. Tyle, że to bardzo pojemny worek, do którego można wszystko wrzucić. Bez większego trudu pod „stres” podczepi się przepracowanie albo rozczarowanie pracą, zdrada partnera albo przemoc w rodzinie, pogoń za zyskiem albo bezrobocie, nagły przerost sumy kredytów nad zarobki albo zwiększenie popytu na dostatnie życie, a do tego szczypta poczucia niespełnienia, multitasking, seks lub jego brak, obojętność społeczna, zagubienie w wielkim mieście, nałogi. Może dlatego łatwiej spojrzeć na przyczyny prowadzące do depresji, gdy uda się zatrzymać taką wyliczankę i spojrzeć na prostsze prawdy. Chociaż z tym, co nazywa się popularnie i medialnie depresją specjaliści zapewne by się łatwo nie zgodzili.
Dlaczego w PRL-u nie mówiło się tak o skłonności do tego, co potocznie nazywamy depresją? Przecież realia szarej rzeczywistości zdawały się bardziej sprzyjać podobnym zjawiskom. Praktycznie o wszystko trzeba było walczyć, żeby jakoś na co dzień żyć godnie w chronicznym poczuciu braku i niedostatku, pomiędzy pustymi półkami w sklepie, dwoma programami w telewizji, kontrolowaną prasą, wizją świata i wiedzą o człowieku, a do tego troszcząc się, co do garnka włożyć i na siebie wdziać. Przecież ludzie nie chodzili tacy rozbiegani, rozdarci brakiem czasu, rozmienieni na drobne. Trzeba było trzymać pion i być twardym, bez podświetlania wszelkich przypadłości ego. Więcej znajdowali czasu na budowanie relacji międzyludzkich, choć doba miała ten sam wymiar co dziś. Nie dopadało ich być może to coś, co wyraźnie ogarnia nasze życie indywidualne i społeczne.
Imię jego Wielość. Jest taki demon, który rzuca nam cień na wszelkie próby zatrzymania w naszym chocholim tańcu, w którym z rozpędu i już bezwolnie wirujemy. Demon wielości jest cichy i jak każdy mądry diabeł robi wszystko, żebyśmy nie mogli uwierzyć w jego moc. Najlepiej, żebyśmy w ogóle nie dostrzegali jego istnienia. Pozostaje niemal przezroczysty, choć skutecznie osacza nas każdego dnia i stawia pod murem konieczności dokonania wyrobu. Ten sprytny gość dobrze wie, że dziś po nic nie można się udać tak po prostu, z pojedynczym zamiarem.
Idziemy do apteki po tran w kapsułkach i pani wali na odlew swoim: „ale który, bo jest pięć rodzajów”. W piekarni chlebów dziesięć typów do wyboru, więc który? W markecie ściana butelek wody mineralnej, niby jednakowo krystalicznie przezroczystej, ale na która się zdecydować? Jogurtów pięć lodówek sklepowych, więc jak szukać tego, co to i kultury bakterii będzie miał właściwe i jak najmniej uroków tablicy Mendelejewa? I już za chwilę gotowiśmy dziękować Bogu, że rower kupujemy średnio jeden na pięć lat, a nowy samochód, jeśli nas stać, to na dziesięć, z nadzieją, że tyle pojeździ i nie trzeba będzie tracić znowu trzech miesięcy na studiowanie różnic pomiędzy zaletami wybranych pięciu marek i piętnastu z nich modeli, choć pocieszamy mówiąc, że przy tej technologii, to one wszystkie do siebie podobne.
To samo z telewizorem, gdy stajemy w pierwszym lepszym sklepie RTV przyciśnięci do przeciwległej ściany kilkudziesięcioma ekranami rozmiganymi tym samym zwielokrotnionym ujęciem. Niby wiemy, że na co dzień nie będziemy korzystać z większej ilości funkcji, że zamkniemy się w czterech, może sześciu, a nawet ani razu w życiu urządzenia nie przeczytamy do końca instrukcji obsługi. To jednak nie przeszkadza, bo i tak stracimy miesiąc na dobieranie marki, przekątnej, jasności, jaskrawości, wydzielanej temperatury, rodzaju monitora. Narobimy sobie zaangażowania godnego niejednego pasjonata, a potem okaże się, że nie bardzo jest co oglądać w tym jedynym odbiorniku, wyselekcjonowanym z takim bólem.
Idziemy do kiosku i widzimy kilkanaście tygodników, niby wiemy czego po którym się spodziewać, jaki kapitał za nim stoi. Niby wiemy, że media są jak hieny, wszystkie naraz rzucają się na tę samą ofiarę i choć szarpią każda w swoją stronę, to i tak po chwili okaże się, że to wciąż ta sama padlina dla wszystkich. A jednak jest jakaś chęć przejrzenia każdego, choć wiemy, że przejrzenie to nie to samo co czytanie. W efekcie kupimy kilka tytułów, a w domu i tak większość ostatecznie zarzucimy w kąt, bo pochłonie nas kilkadziesiąt innych spraw.
I tak począwszy od wyrobów spożywczych, przez galanterię, sprzęt, książki, gazety, stacje radiowe i telewizyjne, jesteśmy nieustannie rozdzierani szponami zadowolonego demona wielości. Już nawet nie można być wzorową żoną, mężem, ojcem, matką, bo przecież demon w końcu bierze się za relacje i tu też internet kusi wielością. Masz żonę/męża od lat siedmiu, piętnastu, dwudziestu? Otwierasz czat, komunikator, portal randkowy i masz wielość kandydatów/kandydatek i wybór od wirtualnego seksu z możliwą opcją w realu, aż po wyzwolenie i trwałą ucieczkę z nudy swojego związku. Wybór potężny, można kochać, szaleć, zdradzać, cieszyć się wielością łatwo dostępną. I jakoś na chwilę traci na znaczeniu fakt, że każda taka próba ucieczki skończy się ostatecznie frustracją, bo przyniesie podobny banał i nudę, znaną z poprzedniego układu.
Ile nasz mózg może to wszystko znosić bez reakcji przypominającej depresję? Jak długo da się żyć w tym psychodelicznym tańcu pod fałszywą muzyczkę demona wielości? Jedni uciekną w dopalacze, a inni w apatię, ciszę czterech ścian, zaniżenie własnej samooceny, niechęć do kontaktu z ludźmi albo zwyczajnie wyskoczą przez okno.
Znajdą się i tacy, którzy będą chodzić po zakupy z kartką sprawdzonych produktów, chętnie wyłączą telewizor z nowymi reklamami, wyjadą na głuchą wieś chociaż raz w tygodniu, wsłuchają się w rytm serca i przyrody i odmówią demonowi wglądu w swoje życie i ci ocaleją i dadzą pstryczka w nos depresjom.
Trafne spostrzeżenia..nutki śmiechu i powagi..ten diabełek czasem mnie dopada:(
OdpowiedzUsuńpozdrawiam..
Dokonywanie wyborów jest normalą funckją rozumu i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ale "kiedy rozum śpi, budzą się demony" wielości. W czasa komuny rzeczywiście było prościej, bo i możliwości wyboru było mniej. Władza i sytuacja gospodarcza zdejmowała ze społeczeństwa konieczność myślenia - przecież to strata czasu, w którym może wyprodukować dodatkowe, nikomu nie potrzebne, towary i siać propagandę o potędze gospodarczej. Przyszła transformacja i społeczeństwo odzwyczajone od myślenia, niektórzy przedstawiciele permanentnie, ma problem.
OdpowiedzUsuńDepresja czy chandra - nie dość, że oba słowa często mylone, to jeszcze nadużywane. Chandrę przechodzi wiele osób, depresji natomiast nie życzę nawet wrogowi. Na pewno wpływ ma na to styl życia, ale depresję potrafią wywołać także długoletnie problemy w domu czy jedno gwałtowne, tragiczne wydarzenie.
OdpowiedzUsuńJa skłaniam się raczej ku twierdzeniu, że ta "jesienna depresja" to chwilowe obniżenie nastroju. Nazywanie każdego złego humoru depresją prowadzi do sytuacji, gdy prawdziwa choroba jest lekceważona, bo wszystkim wydaje się, że zaraz minie.
nie wielkosc,ale fachowa nazwa NADMIAR INFORMACJI ktore do nas docieraja zewszad powoduje "przeciazenie" naszych mozgow.To juz fachowcy o tym pisali,mowili,nic nowego nie napisales.
OdpowiedzUsuńbyłam osobą z ostatniego akapitu i zachorowałam :)
OdpowiedzUsuńwystarczy wrażliwość, wystarczą czynniki z dzieciństwa, czynniki biologiczne itd. itd. i nic na to nie poradzisz - i tak bedziesz się leczyć (o ile ktoś ci pomoże czasem, bo gdyby mi nikt nie pomógł, nie wpadłabym na to że to depresja i dawno bym się zabiła, nie widząc cienia szansy na wyjscie z koszmaru :) )
a to, że o czymś się nie mówiło, nie znaczy, że nie istniało. kiedyś nawet głuchoniemi byli uważani za upośledzonych umysłowo...
nie siej głupoty.
i nie myl poważnej choroby z fochem jakiejś gospodyni, której sie ciasto nie udało i ma "depresję"
bardzo słuszne spostrzeżenie, jedną z przyczyn depresji jest zbyt duża ilość bodźców, które docierają do naszego ciała. Jednak to nie wszystko. Musimy do tego dodać jeszcze jeden czynnik a mianowicie osamotnienie w świecie społecznym, które stanowi dla nas zagrożenie. To powoduje ciągłe poczucie lęku i bezradności. A to z kolei wpływa na poziom serotoniny w organizmie.
OdpowiedzUsuńW czasach PRL obywatele tego kraju mieli jednego wroga - ustrój - każde zło było do tego worka wrzucane a każda zdobyta rolka papieru toaletowego, to było nasze zwycięstwo w walce z tym wrogiem. Reszta społeczeństwa miała tak samo, dlatego stanowiliśmy jedną wspierającą się grupę. Dzięki temu istniały więzi. A nasz "tata" też do końca zły nie był, bo można było dostać od niego mieszkanie, samochód, pracę itd.
Obecnie jesteśmy wszyscy dla siebie wilkiem, rywalizujemy, porównujemy się i konkurujemy. Wszystko musimy sami zdobyć i nie wiemy jak sobie damy radę, kiedy zabraknie nam na to sił i zdrowia. Nic nie jest pewne a "starzy" przyjaciele mają swoje, inne problemy. Ta domena konsumpcjonizmu, (a nie jak nam wmawiają kapitalizmu) jest trucizną psychiki człowieka. I do tego ta nadmiarowość bodźców. brrrr....
popieram w 100%. też mam podobne przemyślenia odnośnie depresji i innych farmazonów rozpowszechnianych przez internetowych psychologów. moim zdaniem każdy znajdzie sposób na swojego demona.czasem człowiekowi trzeba pomóc bo jest wykończony, ale niema sytuacji bez wyjścia, nigdy. ja też walczę ze swoim demonem który ujawnia się raz na jakiś czas, ale zawsze wygrywam. wygrywam bo idę w stronę światełka które czasem lśni gdzieś jak główka szpilki w słońcu, ale zawsze idę, męczę się i dążę, bo pamiętam jak za pierwszym razem widziałem blask nadziei która okazała się wyjściem.zawsze jest wyjście. trzeba go umieć dostrzec. pozdrawiam autora.
OdpowiedzUsuńDemon depresji dopada tych,którzy zachorowali na otrzymanie czegoś co w zyciu ich ominęlo i nadal omija.Niezaspokojone pragnienia róznej natury.Do tego należy dołączyć porównywanie się z innymi,którym w życiu wszystko się układa i depresja gotowa.
OdpowiedzUsuńmój demon to nie jest typowa depresja. to bardziej przygnębienie które czasami trzyma mnie troszkę dłużej niż normalna zmiana nastroju.nigdy nie myślę kategoriami że może ktoś jest lepszy ode mnie. ja jestem ja. czasami mam tylko wrażenie że urodziłem się w złej epoce, nie w tym czasie, że tu nie pasuję i mam wrażenie że tego nie ogarniam. to jest mój demon którego zwalczam i który doprowadza mnie czasem do skrajności emocjonalnej
OdpowiedzUsuńW świecie wszechobecnej globalizacji coraz częściej odnoszę wrażenie, że to jest jakiś zbiorowy obłęd. Ludzie pędzą "tratując się" na wzajem, bez słów.O nawiązaniu relacji międzyludzkich nie ma mowy.
OdpowiedzUsuńWięc dokąd zmierzamy?
Może warto po prostu pójść po rozum do głowy i ujarzmić nasze stadne popędy, wyhamować.
Ale nie bo po co? Droga po rozumu trudna i kręta. A tutaj trzeba szybko, sprintem po prostej. Może czasami sam los przyniesie otrzeźwienie, ale na to bym nie liczyła, nie każdemu dane.