niedziela, 18 listopada 2007

Gawędziarki i Seksjonaci

To było z pewnością w 2003 roku. Znajoma wymusiła, żebym zainstalował w komputerze komunikator gadu-gadu. Motywowała to brakiem czasu na pisanie tradycyjnych mejli, zatem gg miało nam służyć jako miejsce krótkiej wymiany zdań na temat przeczytanych filmów, obejrzanych książek albo odwrotnie. Generalnie miało służyć namiastce życia intelektualnego, które dawniej prowadziliśmy w uniwersyteckim chlewku, przy kawie, a nasi przodkowie wiedli w literackich i artystycznych kawiarniach lub innych salonach do tego przeznaczonych. Czas się przyzwyczaić, że w zabieganej erze pozostają co najwyżej namiastki kontaktów.

   Ponieważ nigdy w życiu nie korzystałem i nie korzystam z czatów, nie groził mi nałóg, a w obliczu zaniku kontaktu towarzyskiego, bez fochów przystałem na uśmiechnięte słoneczko w dolnym rogu monitora, które nie wymagało kursu obsługi. Jak wielu rodaków, nie podejmuję się nauczenia obsługi wynalazków komputerowych, jeśli czas nauki przekracza magiczne 15 minut. Wkrótce okazało się, że albo oglądaliśmy mniej, albo mniej czytaliśmy, bo kontakt intelektualny i w gg stał się mocno sporadyczny. Jednak słonko odpalało się z automatu i nawet o nim nie myślałem. Do czasu. W pewnym momencie zaczęły się pojawiać kobiety wirualne, a jednak bardzo rzeczywiste, choć geograficznie znajdujące się w odległej przestrzeni. Zjawiały się całkiem niezaproszone i niespodziewane, stosując nagminnie jedną zaczepkę dyżurną. Były to różne warianty zapytania „cześć, nie przeszkadzam”?

   Początkowo bardzo mnie to cieszyło. Raz, że jestem otwarty i spragniony nowych kontaktów międzyludzkich, dwa, że jest to bezpieczna forma poznania nowych kobiet, bo przecież nie zostaną zaraz kochankami, skoro dzieli nas odległość 300-600km. Tak, muszę dodać i to, że po trzydziestce nie ma w końcu ku temu wielu okazji, by poznać mądrą, interesującą i piszącą po polsku kobietę. Bo niby gdzie? Jak wiadomo żonaty i dzieciaty facet spędza czas między pracą zawodową, zakupami, sprzątaniem domu, zmywaniem, prasowaniem i przyprowadzaniem dziecka z kursu angielskiego, kursu baletu, kursu pływania w czepku i bez, a także z kursu bądź na kurs modelowania fryzury lub czołgu, jak również z wielu innych pożytecznych zajęć. Zatem możliwość spotykania i poznawania nowych kobiet siłą rzeczy sprowadza się do stałych miejsc pobytu. Innymi słowy, żonaty facet po trzydziestce, może poznać wąsatą ekspedientkę w warzywniaku, kasjerkę piękną jak marzenie w serwisie samochodowym, gdzie leczy sterane auto. Może też poznać zmęczoną życiem mamę-trzydziestkę koleżanki synka na wywiadówce i może - jak ma dużo szczęścia - poznać starszą pannę, nauczycielkę angielskiego, której poznanie nie rajcuje żadnego innego ojca. Może jeszcze poznać panią w Urzędzie Skarbowym, jeśli się walnie w zeznaniu i panią dyrektor szkoły, jeśli pociecha narozrabia. Czasem pozostaje mu jedynie powzdychać do uroków blondzi, która bladym świtem wchodzi do tramwaju, by jeszcze raz roztoczyć egzotykę zmysłów ulatniających się z produktu zakupionego w promocji najnowszego katalogu firmy Avon. Można zapomnieć o podłej godzinie świtu, gdy ona stanie u boku i powłóczyście spojrzy i zachęcająco nawet. Cóż z tego, skoro nie ma jak jej poznać, bo przecież głupio tak z marszu wyciągnąć rękę i zburzyć romantyzm nagłym „cześć, Eryk jestem”.

   Ale miało być o poznaniu kobiet zaczepiających w gg. Zatem dzięki czteroletniej obserwacji, prowadzonej wieczorową porą, mogę podzielić się skoncentrowanym spostrzeżeniem: kobiety te właściwie zupełnie się od siebie nie różnią. Co najwyżej różni je moment, w którym bujając się na szali zaczepić – nie zaczepić, pada ich ostateczna decyzja, w wyniku której rozgrzewają paluszki na klawiaturze i dzwoniąc różowymi tipsami zaczynają klekot od słów „przepraszam, czy nie przeszkadzam?”. Naturalny zapęd obserwacyjny kazał mi od początku zapewniać, „oczywiście, że nie przeszkadzasz! A cóż Cię sprowadza?”, choćbym miał do umycia dwie komory talerzy, choćbym miał odkurzyć mieszkanie, napisać opowiadanie, wymyślić nowy post czy też gdym darł na strzępy po raz dziesiąty kartkę z niefortunnym zakończeniem powieści, one nigdy nie przeszkadzały, a ich pojawienie się budziło wiarę w człowieka. Człowieka-kobiety nie odrzucam bowiem nigdy, gdyż niesie sobą nową niewiadomą. No i co? Raczej należy zapytać: „i po co mi to było?” i to za każdym razem. To co z sobą przynosiły, to jak rozwiązywanie ciągle tego samego równania albo krzyżówki.

   Rys psychologiczny takiej kobiety jest jednakowy: właśnie porzucił ją facet, ewentualnie to ona doprowadziła właśnie do rozstania – rozwodu, bo to fiut był i tyle. Puszczał się i nigdy go nie było jak był potrzeby albo odszedł z młodszą. Po bulgocie nienawiści lub zniesmaczenia, z reguły szła spokojna fala rozeznania jakim ja jestem facetem, a rozpoczynała się od delikatnego badania gruntu: „moze ty mi wyjasnisz, czemu faceci to swinie”. Ewentualnie, czemu facetowi nie wystarcza normalna żona, tylko musi wiecznie za siksami gonić albo innymi dziwkami. A jak już się taka kobieta wykrzyczy i poczuje, żem w miarę wrażliwy i normalny, to zacznie z czasem pytać o to co robię, co lubię robić po pracy, no i tak dla zmylenia przeciwnika okrąży ważne i nieważne tematy, żeby dobić do sakramentalnego: „czy masz zonę?”. Zony nie mam, nie mogę całkiem się odseparować i muszę funkcjonować w społeczeństwie, chciałoby się powiedzieć.

   Jak się nie przyznam do małżeństwa, rozmówczyni statystyczna zaczyna być czuła i wylewna i najdalej drugiego dnia znajomości literkowo-ekranowej mówi mi per „kochanie”, a w 90% rozmów seks wyprzedza inne tematy. Jeśli zaś przyznam się do posiadania żony, to sprawa z góry przesądzona: albo się wyłączy i pójdzie szukać innego faceta albo zrobi wszystko, żeby mi udowodnić, że moje pożycie małżeńskie rozłożyło się dawno temu i nic nie zauważyłem, bo nie stać mnie na odwagę powiedzenia sobie prawdy. A jeśli będę uparcie twierdził, że jestem w małżeństwie spełniony, zrobi wiele, by udowodnić mi, że w gruncie rzeczy z każdego mojego zdania tryska wulkan niespełnienia, narzekania, no i koniecznie zmęczenia codziennością. Choćbym nie wiem jak to przed sobą ukrywał, jestem facetem totalnie wypalonym emocjonalnie.

Tak mniej więcej wygląda portret pań w gg, zaczepiających facetów po trzydziestce. Na moje szczęście im bliżej czterdziestki, tym drastyczniej spada liczba pań szukających kontaktu, co jest całkowicie zrozumiałe. Te starsze rzadziej używają komunikatora i jeśli już takie trafią, to najczęściej są to znudzone księżniczki, których mąż niekoniecznie odszedł do młodszej, ale na przykład pasjami wieczorem chleje piwo i namiętnie ciska pilota TV, a one - zaniedbane - potrzebują być zagadywane. Z reguły po słynnym „czesc, nie przeszkadzam?” wyczekują, że będę je zasypywał potokiem narracji ku czci ich uroków, atrakcyjności, mojego pożądania i pragnienia dotykania ich kapci i dresu. Ale mnie się nie chce i zaczynam milczeć, milczeć skutecznie, aż do ich ostatecznego „widze, ze przeszkadzam, wiec zegnaj, wiecej nie bede niepokoic”.

   Żeby nie zamknąć takim czarnym szkicem portretu psychologicznego pań zaczepiających, powiem na obronę płci pięknej, że zdarzało mi się poznać w gg kobiety mądre i atrakcyjne, jako rozmówczynie rzecz jasna. Kobiety, które mają dużo do powiedzenia na każdy temat, są elokwentne, ciekawe świata i samodzielnie myślące, oryginalne. Naprawdę takie są! Ale trafienie na nie graniczy z cudem. Dlaczego? Bo to te, które zaczepiają nas przez pomyłkę. Tak, najzwyczajniej w świecie zdarzy się kobiecie po trzydziestce pomylić numer gg i myśli, że nadaje do kuzynki Albinki, pisze zaś do mnie, budując we mnie nieświadomie wiarę w piękną i subtelną i mądrą kobiecość. Czasem przeprosi i zniknie po kilku dniach, a czasem znajomość trwa ku wspólnemu zadowoleniu nawet kilka miesięcy.

   Idąc zatem tym tropem, że te najciekawsze panie same nie zaczepiają obcych mężów i ojców, doszedłem kiedyś do wniosku, że powinienem może sam poszukać ciekawych znajomości w komunikatorze. Cały wieczór na to poświęciłem, a może i dwa, stosując metodę kobiecą z cyklu „przepraszam, czy nie przeszkadzam?”. Najczęściej spotykał mnie jednak całkowity brak odzewu, panie notorycznie mnie olewały. Te zaś, które się odezwały, robiły to krótko i precyzyjnie, w duchu: „jasne, ze przeszkadzasz, zboczencu” albo „spadaj erotomanie!”, ewentualnie „a co? badyl cie swedzi seksiarzu?”. Po takiej dawce zachęty nie kontynuowałem poszukiwań mądrych i inteligentnych pań, pozostałem z dwiema, które zaczepiły mnie dawniej przez pomyłkę, żeby do końca nie stracić wiary w kobiecość.

   Zapytałem moje wirtualne rozmówczynie, ale również i te rzeczywiste, dlaczego zostałem z góry przypisany do kategorii erotomana i zboczeńca. Odpowiedź ich była nader szczera i prosta: „bo jak obcy facet zaczepia kobietę, to tylko dlatego że szuka okazji do dupczenia. Nie ma dnia, żeby pięciu, siedmiu, zakompleksionych i wyposzczonych palantów nie zaczepiało kobiet w tym celu, każda ci to powie”. Ej panowie, pomyślałem wówczas, nasz portret psychologiczny w komunikatorze wypada znacznie bladziej (i to od bladego po bladź), a ja tu pań się czepiam!

5 komentarzy:

  1. Hmmmm... Zastanawiam sie teraz dlaczego mnie nikt w sieci nie zaczepia? Korzystam z komunikatora 6 lat, a zdarzyło sie to dwa, trzy razy... Brak mi czegos czy co?No tos mi zabił klina...

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech Ci będzie. Znaj moje dobre serce.:)))) Jak na ponury poniedziałkowy poranek całkiem lekki i przyjemny tekst.:)))))

    OdpowiedzUsuń
  3. to bardzo fajny tekst;) i świadczy nie tylko o inteligencji autora, ale i o tym, że świetnie zna się na babeczkach

    OdpowiedzUsuń
  4. www.stegna.za.pl25 lipca 2009 12:22

    To jest właśnie historia jakiej potrzebujemy. Pozdrówka

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak kobiety tak i mężczyźni na gg są inteligentni, normalni i kulturalni...ale przede wszystkim, nie są skomplikowani ;-)

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF