poniedziałek, 27 stycznia 2025

Poniedziałek rekrutera

 - Dzień dobry, ja miałem zgłosić się na ósmą. - W uchylonych drzwiach roześmiana twarz wiejskiego głupka z wąsem. Witajcie w czasach pokolenia Z. Na oko rocznik dwa tysiące wydłubany z progu pierwszej dekady. Ale zapraszam, siada naprzeciwko. Pytanie zasadnicze: czy posiada oryginały i kopie dokumentów niezbędnych do zatrudnienia, zgodnie z wykazem, jaki otrzymał dwa tygodnie temu? Zapewnia, że oczywiście. Zerkam na CV, proszę o przepisanie klauzuli RODO dotyczącej przetwarzania danych osobowych, której oczywiście nie ma. Przegląda wzrokiem tęskniącym do oświecenia, czyta niby Księgę Wyjścia, ale klucza nie znajduje. I znowu ten uśmiech ofiarny. Powtarzam, że przepisać pod CV i podpisać się. Uśmiech pod wąsem szybko gaśnie, bo jednak trzeba prawdziwie wprawić w ruch długopis, który sprawi więcej kłopotu niż palnik tlenowy. Proszę o kopie dwóch świadectw pracy, skoro daje oryginały. W odpowiedzi słyszę: „nie mam”. Dlaczego? „Bo nie wiedziałem, że trzeba”. Przecież dostał pan wiadomość, wyraźnie stało, miał pan dwa tygodnie na przygotowanie oryginałów i kopii. W odpowiedzi: „ale ja tego nie czytałem do końca”. To było na początku, mówię, z trudem powstrzymując palce zaciskające się w pięść. No dobrze, przeganiam furię przyczajoną pod biurkiem, to poproszę świadectwo ukończenia ostatniej szkoły. „Nie mam, nie odebrałem ze szkoły. Chyba z połowa klasy nie odebrała, bo po co?”. Odpowiem: „po jajco” i też nie pojmie. Furię ściskam kolanami i grzecznie pytam, jak zamierza udowodnić, że ma jakieś wykształcenie? W odpowiedzi słyszę: „to teraz będzie się pan wyżywał, że tego nie mam?!” Nie wytrzymuję: „To chyba pan się na mnie wyżywa, bo przychodzi pan nieprzygotowany nie bardzo wiadomo po co. Wiadomość, którą pan dostał, trzeba było zredagować i przesłać, żeby przychodząc tu zabrał pan jak najmniej czasu innym oczekującym na przyjęcie, prawda? Płatek śniegu robi się czerwony i w ramach skruchy przyznaje, że matka też mu mówiła, że to świadectwo trzeba odebrać, ale on nie słucha matki. To teraz pojedzie do szkoły i przywiezie, będzie dobrze? Mam z głowy odklejonego. Żadna pociecha. Oni zawsze wracają.

Wiedziałem, że zjeść mi nie dadzą. Poniedziałek. Ledwie otworzyłem wiejski serek, telefon drżał w kieszeni. Nie uszanują nawet przerwy. Na wyświetlaczu migała Zuzia, coś musiało się dziać. Kierowniczka magazynu części zamiennych jest aż nadto poukładana, żeby w porze śniadaniowej narażać żołądki na wrzody. 

- I co? Sowieci podpalili ci magazyn, Zuza? Co jest? Cześć.

- Cześć. Ten Patryk, pamiętasz? Magazynier, co go rekrutowałeś trzy miesiące temu. 

- No tak, co z nim? Przecież byłaś zadowolona. Ukradł coś? 

- Skąd! Zajefajny chłopak! Niby młody, trzydziestki dobiega, a poukładany jak z poprzedniej epoki. Rzeczowy taki, w lot złapał system magazynowy i jeszcze poprawił mi to i owo. Podwyżkę chciałam mu dać z nową umową. Nigdy się nie spóźniał, nawet o minutę, a teraz trzeci dzień go nie ma. Dzwonię, piszę, jak kamień w wodę. Może mam walnięty numer telefonu? Mam nadzieję, że nic się nie stało. Sprawdź, czy tam u was nie ma jakiegoś zwolnienia, może wypadek jakiś miał i mi nie przekazał. Zadzwoń do niego, jeśli możesz. 

- Jasne, jak tylko czegoś się dowiem, dam znać. 

W ewidencji nieobecności czysto, żadnych zgłoszeń, a telefonu rzeczywiście nie odbiera. Można skończyć śniadanie. Ale napić się kawy nie zdążyłem. Oddzwania. 

- Dzień dobry panie Patryku. Co się z panem dzieje, szefowa się martwi. 

- Nic się nie dzieje, wszystko w porządku. 

- Ale w pracy pana nie ma. 

- Zgadza się, w domu jestem. 

- Ale jak w domu? Nie zamierza pan przyjść do pracy? 

- No nie. Wie pan, rodzice nie chcieli mi dać na nową konsolę. Mówili, że jestem dorosły i powinienem sam sobie zarobić. No to poszedłem do pracy, zarobiłem, no i teraz właśnie gram na nowej konsoli. 

- A, jasne, ale jakieś podanie o rozwiązanie umowy, coś pan złożył? 

- No nie, a to trzeba? Po co? To nie wystarczy, że panu powiedziałem? 

- Ale to jest porzucenie pracy, panie Patryku. Wie pan, na świadectwie będzie  paragraf, zwolnienie dyscyplinarne, nie rzutuje? 

- To w czymś przeszkadza? 

- Zupełnie w niczym, przynajmniej nam. Przyjedzie pan po świadectwo czy wysłać poleconym? 

- Proszę wysłać, nie bardzo mam czas, żeby tam do was jeździć.

Poniedziałek, to jednak podła kanalia, nie odpuści. Ten wszedł bez ostrzeżenia. Nie znam człowieka. Ale jest w kombinezonie, firmowym, znaczy nasz. Czarniawy, po trzydziestce, ani dzień dobry, ani dmuchnij w fujarkę i widzę cwany wzrok. Łapy w kieszeniach, nos nieco w górę, jak nic roszczeniowy. Zagaduje o regulamin pracy, chciałby w nim coś sprawdzić. Sięgam do biurka, podaję, siada naprzeciwko, czyta, kartkuje, wraca, znowu kartkuje. Zerkam na kombinezon, jest nazwisko, niełatwe, fonetycznie niemal zapisane z angielska, ukraińskie. Widzę, że z czytaniem chyba nie teges, a ja skupić się nie mogę na robocie. Pytam w czym mogę pomóc? 

- A gdzie tu jest coś napisane o czasie pracy? 

Mówi wyraźnie po polsku i unosi tekst z nonszalancką bezradnością. Podchodzę, znajduję stosowny paragraf, pokazuję. 

- Ale tu jest tylko, o której zaczynamy i kończymy pracę, no i ile trwa przerwa, kiedy się kończy. 

- Czyli? Czego jeszcze panu brakuje? - Pytam zdziwiony - To jest pana czas pracy, za który płaci pracodawca. 

- A co z pozostałym czasem? Pracodawca chce, żebym zaczął pracę o godz. 7.00, ale ja przecież jeszcze muszę tu z domu dojechać, przebrać się, dojść na stanowisko. 

- Dokładnie, jak każdy z nas i co w związku z tym? 

- No ja chciałby wiedzieć, jak za to jest płacone? Jak za to, że ja kończę o 15.00, ale wychodzę prawie o 16.00, bo jeszcze dojść do szatni muszę, wykąpać się, przebrać. To za to nie ma mieć płacone? To pan mnie nie mówił o tym na rozmowie, jak zatrudniał. 

- Nie mówił, bo wyobraźni mnie nie starczyło. - Czuję jak ciśnienie mi rośnie, ale próbuję się opanować. - Przecież nikt nie każe się panu myć i kąpać po pracy. Przebierać się też pan nie musi, skoro tak wysoko ceni pan sobie każdą minutę. 

- No jak? Ludzi mam straszyć w autobusie? To za to powinno być płacone, to należy do czasu mojej pracy.

Czuję, że ten akurat uchodźca jest w stanie zakończyć moje współczucie dla kraju 

w stanie wojny, ale jeszcze próbuję zachować idealizm. 

- A czy teraz jest pan w pracy? 

- No tak, przecież widać – wskazuje na kombinezon. 

- No właśnie nie widać. Przerwa skończyła się godzinę temu, z hali produkcyjnej szedł pan do mnie czas jakiś, z czystymi rączkami, w czystym kombinezonie, jakiś czas studiował pan ten regulamin, trochę już dyskutujemy, co nie należy do pana obowiązków, a pracodawca za ten czas panu płaci? 

- Panu też płaci, a o której pan przychodzi do pracy? 

- Kwadrans przed rozpoczęciem pracy, bo tak przyjeżdża mój autobus. Ale uspokoję pana, nie patrzę na zegarek wychodząc po czasie, bo nie lubię zostawiać spraw na kolejny dzień. Nigdy nie wiem, jakie paradoksy przyniesie mi wyobraźnia pracowników dnia następnego. Z panem też się nie umawiałem, a jak silnie rozwija pan moje horyzonty. Tymczasem moja praca leży i właśnie od czterdziestu minut funduje mi pan zostanie po godzinach, choć to dla pracodawcy podwójnie nieefektywne godziny nas obu, prawda? 

- To co?! Może ja już i wysikać się nie mam prawa w godzinach pracy?! 

Wstał i zostawił za sobą łomot futryny, zanim zdążyłem zaproponować, żeby wrócił pod Chersoń i wspomógł rodaków w walce, skoro tu taka krzywda mu się dzieje. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF