niedziela, 31 lipca 2022

Wibracje z pasztetem w tle

Śniadanie podano w wyborze znamienitym. Rozważałem właśnie trzeci plasterek pieczonego pasztetu, gdy jego urok wyraźnie słabł pod wpływem aromatu racuchów, dostarczonych przez szefa kuchni. Te zaś doganiała przepyszna kiełbaska biała, nieco podpieczona. Niejadanie kolacji ma swoje wady. Ale senność ostatecznie traciła na znaczeniu w życiodajnych aromatach poranka. 

Pani Muszelki nad Stopą, roześmiana niby w samo południe, wyrwała się gdzieś zza moich pleców i już dobijała do czajnika tanecznym krokiem baleriny pod pięćdziesiątkę. Teraz nalewała herbartki białej z dzbanusia od wczorajszej kawusi, pytając Pana Sto Koralików nad Dłonią: „biała, kochanie, różana czy może jednak czerwona, choć będzie przyciężka do śniadanka”. Otrzymała odpowiedź niejasną, bo ciągle przecież „trzyma go ten rytm, duch, to rozedrganie”. 

Spojrzałem wielkim znakiem zapytania w oczy żony. W jej wzroku szukałem potwierdzenia, że Pan Sto Koralików nad Dłonią jednak w kontekście udanego seksu, stąd te dźwięki nocą? W jej zielonych źrenicach było tylko chłodne: „jedz szybciej, misiek, lekko tu nie będzie”. 

- Wyspani? To zapraszamy na śniadanko - w jadalni rozległ się radosny głos gospodyni. 

- Mało wyspani, ale energia Wibracji nas trzyma, wróciliśmy w środku nocy, po tylu godzinach w upale, tańcu, ruchu i nic, żadnego zmęczenia, to jest fenomenalny przepływ pozytywnej energii. - Pani Muszelki nad Stopą nie zgubiła entuzjazmu, mimo zmagania z nieposłusznymi plasterkami pomidorka, który z widelczyka spadał na półmiseczek zachwytów. 

- No coś Ty - podjęła gospodyni - daliście radę w tym słońcu? 

- Tego się nie czuło, no może trochę, ale w tym tłumie uniesień, tyle serc w jednym rytmie i tyle dobrej wiedzy, takiej mocy wspólnotowej, wiesz, cudowny festiwal w sercu natury, to robi swoje. A potem powrót do was, w ciszę, która dzwoni, pełne oczyszczenie!

- Tak, prawda - ożywił się Pan Sto Koralików nad Dłonią - nawet nie myślałem o jedzeniu, dobrze, że mieliśmy ze sobą trochę wody. 

- Ale chyba były tam jakieś food trucki? - Zaniepokoiła się gospodyni, niepewna czy wystarczy jej zasobu. - Przynajmniej miały być. 

- Były, oczywiście, ale trochę za daleko staliśmy i ceny podobno takie… 

- To teraz wiem, czemu koleżanka napisała stamtąd, że jest super, ale zje wszystko, co jej dam, jak już tu dotrze. - Gospodyni zaniosła się gromkim śmiechem. 

- Byliście na Wibracjach, ojej też bym chciała, ale nie miałam z kim zostawić Gieni. 

Pani z Pieskiem wskazała na swojego czworonoga, coś pomiędzy szczotką do dywanów, nieco zużytą, na krzywych łapkach, jakby z tatusia kaczorka i z dodatkiem piranii w uzębieniu. Nie zauważyłem jej wejścia, choć jeszcze kilka minut temu widziałem pańcię na schodach. Nieustannie przemierzała stopnie w górę i w dół. Byłem pewien, że to jej wibracyjny pomysł zmagania o sylwetkę, nadgryzioną nieco zębem czasu. Jednak wędrówki schodami przeobrażały ją nieustannie. To zamieniła strój kąpielowy na spodenki, to znów szła w kapeluszu w górę, a w dół bez niego albo z w górę w klapeczkach, a w dół boso, by na koniec zasiąść w sukience przywdzianej do sandałków. Teraz Pani z Pieskiem zaległa na dobre w jadalni, choć znowu zerwała się z ławy i parzyła coś, co w sloganie opakowania gwarantowało dobre trawienie i figurę. 

- Powiedzcie, proszę, tam to tak wszystko naraz się dzieje? - Lekko odwróciła głowę w stronę jadalni, mieszając w kubku. 

- Tak. To jest fenomen! Niesamowita atmosfera! - Pani Muszelki nad Stopą uniosła się duchem, jakby ponownie usłyszała bębenek z Mazur, gwarantowany na fanpejdżu szamana. 

- Wykłady, warsztaty, odlotowe rytmy, wszystko razem, wybierasz wibracje dedykowane tylko tobie i płyniesz w taką stronę, w jaką cię niesie twój własny kompas szczęścia. - Pan Sto Koralików nad dłonią kroczył właśnie ku zapiekance ryżowej, kierowany kompasem łaknienia.

- Słyszałam, że miała być ta Pruchnik od medytacji. Była? 

- Tak, była, ale nie poszliśmy tam, ona jest celebrytka, nie ma co robić jej fejmu, przereklamowana. - Z karminowych warg Pani Muszelki nad Stopą uleciały bańki niesmaku z zamkniętą w środku odrobinką prawa do własnego zdania.

- Trochę tak, ale jest bardzo wyciszona i ma taką dobrą energię. Czuć, że kobieta jest spełniona i ma swój styl, nic jej nie zaburza. A jak to jest zorganizowane? Są jakieś toalety, jak to tyle ludzi w polu? 

- Super jest zorganizowane! Jedno pole pełne tojtojów, wszystko czyste i spełnisz każdą potrzebę. - Pan Sto Koralików nad Dłonią doceniał wysiłki organizatorów festiwalu, ładując dodatkowo górkę pasty jajecznej z boczkiem. 

- To pięknie. Ale były też chyba kramy? Takie, wiecie, z oryginalnymi wyrobami leczniczymi, z biżuterią, herbatkami, zapowiadali, że będą. Bo tam miała być moja koleżanka, charakterystyczna, mulatka. Ona prowadzi sprzedaż rękodzieła afrykańskiego: amulety, nerki na pasku, koraliki, rzeźby… 

- Tak. Widziałam różne stragany - Pani Muszelki nad Stopą przerwała Pani z pieskiem. - Ale nie szliśmy w tamtą stronę. Akurat biegliśmy, bo warsztat prowadzili Rafał Nawrot i Kasia Nast, naprawdę są świetni, potrafią oczarować samą barwą głosu, słyszysz jego melodię i wierzysz w ich szczęście, bez ściemy. 

- Tylko, że to też celebryci, wylansowani na wyrost. - Pani z pieskiem grzecznie wyprowadziła oponentkę na twardy grunt marketingu. 

- Trochę tak, ale tu zachowywali się zupełnie inaczej, może byli świadomi konkurencji? - Pani Muszelki nad Stopą z nutką niegasnącego entuzjamu zwróciła się do partnera - Kochanie, muszę cię prosić o zgodę na opublikowanie tego zdjęcia na insta, tak cudownie ująłeś ten zachód słońca na tłumem pogrążonym w pozycji lotosu. 

- Jasne, oczywiście, kochanie – wymruczał znad pochłanianej kromki domowego żytniego. 

Dopijałem kawę wdzięczny filiżance, że widać dno. Zaczynał mi ciążyć ten fast food ducha. Zestaw powiększony medytacji Vipassana, z frytkami w nurcie non-duality, wrapem tajskiej tradycji leśnych klasztorów i lodem czekoladowym wewnętrznego szamana, w polewie ustawień systemowych. A nad tym wszystkim czuwało zabezpieczenie logistycznie w formie setek przenośnych kibelków, z aromatem hamującym zbyt wielkie uniesienie przy dźwiękach kaskad oddawanego moczu.

Było tego za dużo, więc ruszyłem na psychoterapię przez ciało ku bezpiecznej stacjonarnej toalecie, gotowej do przyjęcia najpiękniejszej medytacji świata. Po wsparcie sięgnąłem na półkę, zabierając ze sobą najnowszą powieść Olgi Tokarczuk, która - na szczęście - nie pisze dla idiotów.


1 komentarz:

Print Friendly and PDF