Są takie dni, które nie zważają na lato i czas regeneracji sił do nowej walki z chaosem. Psują radość laby, choć w gruncie rzeczy same z siebie są Bogu ducha winne, bo ani to zasługa wtorku czy piątku, takiego czy innego poniedziałku, ani deszczu za oknem. To triumf rodaka. Zioma, który czai się nieustannie w pobliżu, rozłazi się pleśnią na społeczną tkankę. Sprawia, że nagle tracimy poczucie ładu, czujemy się osaczeni przez pijawki, które usiłują wyssać resztki wiary w człowieka i jego elementarną przyzwoitość.
Taki dzień dopadł mnie tuż przed śniadaniem, gdy otworzyłem "Duży Format" i z reportażu Grzegorza Szymanika skoczył do oczu nagłówek: Pies to pieniądz. Ślepy, chory czy ranny, nieważne, ma siedzieć i zarabiać, a gminy za to płacą. Komu?. Wkrótce, z tekstu do kawy, wyłonił się portret parszywego typa. Hycla, który bogaci się nikczemnie kosztem setek cierpiących zwierząt, zwożonych z wielu regionów kraju. Od lat wyłapuje bezdomne koty i psy, by pod pozorem sterylizacji i opieki katować je w porażających warunkach, wychudzone, chore i zagłodzone. Gminy zlecają zgodnie z ustawą, płacąc od 6 do 8 złotych za sztukę i mają święty spokój. Gwarantowany prawem i miejscowymi układami, od urzędnika po prezydenta miasta, który na proceder przyzwala, bo kasa, kasa, kasa.
Gdy wystarczająco boleśnie przekonałem się, co to "psiodniówka" i ile cierpienia niesie, autor naświetlił problem, pseudohodowli rasowych psów na masową skalę. I tak porannego entuzjazmu wakacji wystarczyło mi już tylko do słów: W środku szczeniaki i dorosłe psy biegały w odchodach. Miały kołtuny, sierść pozlepianą kałem. W kolejnym pomieszczeniu była salka, w której ludzie odbierali szczeniaki, czysta i wysprzątana. Ludzie później potwierdzili, że szczeniaki odbierali już wykąpane i nie widzieli, jak wygląda hodowla. … bo i po co mieli zaglądać dalej niż koniec widzimisię na rasowego pieska? Zwłaszcza, gdy było szybko, tanio i przystępnie.
Chciałem odetchnąć czymś lżejszym. Zobaczyłem felieton Mariusza Szczygła i uznałem, że pora na odrobinę humoru i bystrej obserwacji, z której autor słynie. Co dostałem w zamian? Historię kobiety, którą los doświadczał wielokrotną utratą miłości życia, aż trafiła na swojego wybranka sprzed czterdziestu lat. Niestety, kontakt z nim zapewniało pismo „Twoje Imperium”. Była tak spragniona uczuć, że nawet sposób komunikacji z najmilszym - wyłącznie sms - owy - przez pięć lat nie budził żadnego jej podejrzenia. Podobnie jak i to, że nie mogą wymienić numerów telefonów, żeby zwyczajnie porozmawiać. Uczucie wystygło dopiero, gdy na wiadomości, pisane z ukochanym wydała 10 tysięcy złotych. A że miłość to towar luksusowy, przekonała się, gdy za pośrednictwem poczty organizator farsy powiadomił, że rozmowy są fikcyjne i nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Ciekawe, czy w tym perfidnym wyścigu hien, istnieje jakieś ograniczenie rodzimych pomysłów na okradanie? Zdaje się, że ten kraj nie musi obawiać się ocieplenia klimatu, tajfunów, powodzi i tsunami. Wkrótce zeżremy się nawzajem za złotówkę, jak na dżunglę przystało. Skoro XXI wiek nie może być wiekiem religii, wiary, miłości, niech będzie areną samozwańczych gladiatorów. Przynajmniej szybciej się skończy bez pomocy tektonicznych ruchów, wybuchu metanu i grzybów nuklearnych. Tu wystarczy swojska pazerność i brak hamulców.
W tym momencie przypomniał mi się przypadek mojej mamy, która pewnego dnia zadzwoniła zrozpaczona, że jakieś biuro maklerskie, nieznanego jej banku, przysłało wezwanie, z którego wynika, że od 2003 roku ma otwarte konto i teraz żądają sumy opłat za minione piętnaście lat prowadzenia rachunku z saldem 0,00 zł.
Z tym, że nigdy żadnej umowy nie zawierała , bo i po co, jeśli jej emerytury po dziesięcioleciach ciężkiej pracy z trudem wystarcza do pierwszego, a i tak przy zachowaniu niezbędnego minimum egzystencji, skazanej jedynie na trwanie. Osobiście napisałem w jej imieniu prośbę o przedstawienie dowodu zawartej umowy i sprawa rozpłynęła się we mgle.Wszędzie trzeba uważać i to wcale nie na obcy kapitał, tylko na wszę własną krwią tuczoną. Nawet, a może przede wszystkim, jeśli zamiast krwawych pazurów ma krawacik i korpo mundurek. I jak to jest? Naród ciemny, to głupi i wszystko kupi, więc można grać w dupniaka? Czy naród może jednak naiwny wiarą sprawiedliwego, ciągle w większości? Skoro sam jestem w porządku, to nikogo nie podejrzewam, że może być wyrachowaną, zimną kurwą? W jakże innym wymiarze dziś wracają słowa Stachury: coraz więcej wkoło ludzi, o człowieka coraz trudniej.
Ostatecznie zdecydowałem wyłączyć się z tej gry, żeby jakoś ratować nowy dzień urlopu. Uznałem, że dość już katowania się pazernością polskiego ścierwa, żerującego na ludzkiej niewiedzy i łatwowierności. Postanowiłem sprawdzić skrzynkę mejlową, napisać do kogoś żywego, normalnego, kto nie przeliczy mnie na złotówki do skrojenia.
Pierwsza wiadomość nie przyniosła jednak zaproszenia do wspólnego wędkowania. Miała w nagłówku wezwanie do uregulowania niedopłaty z tytułu podatku. Oto urząd skarbowy, powołując się na dostarczony mi rzekomo wyrok, wzywał do wpłacenia na podane konto kwoty: 10,98 zł, tytułem niedopłaty z rozliczenia podatku za rok 2018. W adresie nadawcy widniał zestaw słów dosyć absurdalnych jak na urząd i na pewno nie było tam żadnego dodatku „gov”. Tym sposobem bakteria lokalnej pazerności próbowała przeniknąć skórę i mojego portfela. Czyżbym był już w tym wieku, gdy stanowi się łatwy cel skrojenia skarbonki?
W takim razie doskonale rozumiem wszystkich emerytów, rencistów, wychowanych w karnym posłuszeństwie i bezkrytycznym przyjmowaniu tego, co w gazecie napisali, co powiedzieli w telewizorze i co przysłali z urzędu. Sam, kasując ewidentną ściemę z mejla, poczułem dreszcz niepokoju, że może jednak coś zawiniłem, czegoś nie dopilnowałem? Niby człowiek wie, że nie ukradł, ale pewności nie ma, jak mówi jedna z postaci serialu „Ranczo”, gdy policjanci szukają wśród kolejkowiczów pieniędzy, które rzekomo zginęły ze sklepowej lady. W czasach, gdy nikomu nie można wierzyć, człowiek przestaje wierzyć sobie, a brak zaufania, to jednak potworne uczucie dla uczciwego, którego na każdym kroku próbuje podejść jakaś ludzka gnida, rozrzucona na wszystkie sfery życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz