piątek, 9 lutego 2018

Smaki kapitalizmu

❖Kliknij, żeby posłuchać tekstu w interpretacji autora❖

    Zdarza się, że z RMF Classic wyłapuję melodię serialu Biały delfin Um. Dla niewtajemniczonych i nieco później urodzonych dodam, że chodzi o animowany serial dla dzieci, prezentowany w polskiej telewizji w początkach lat 80. Muzykę stworzył Michel Legrand, a ta szczególnie trafia mi do serca w lutym, w czasie ferii szkolnych. Sentyment płynie stąd, że byłem wówczas w piątej albo szóstej klasie podstawówki i to jedna z pierwszych produkcji, którą mogłem zobaczyć w kolorze. Rzecz jasna nie we własnym domu, aż tak dużo szczęścia nie miałem. Rodzice kolegi zakupili kultowy produkt bloku wschodniego, telewizor marki „Rubin”, więc mogłem zachwycać się barwami kreskówki i chłonąć opowieść o przyjaźni ludzi i delfinów żyjących w odległej stacji badawczej.

W pamięci utkwił nieistotny obrazek z tamtego czasu. W napięciu oglądamy kolejny odcinek historii z ciepłych mórz, a rzeczywistość socjalistyczna wzywa urokiem lodowiska, które tuż obok bloku odśnieża ciągnik z pługiem. Jak co roku administracja zadbała, by boisko zmienić na czas ferii w lodowisko. Tuż nad nim, między blokami, rozciągano sznury kolorowych żarówek, które umożliwiały jazdę na łyżwach do późnej nocy. A wszystko pod gołym niebem i za darmo, jak to w socjalizmie. Wszak zimowa laba, to nie powód do zarabiania. Nie do pomyślenia w kapitalizmie, prawda? Takie proste rozwiązania na kilka lat przed upadkiem komuny czyniły ją znośną i całkiem do wytrzymania, nawet w stanie wojennym, który na prowincji mniej męczył ponurym patosem. 

     Z czym mogłem kojarzyć wówczas kapitalizm? Pierwsze miejsce w rankingu z pewnością zajmie słoik Nutelli. Rarytas pozostający w zasięgu dłoni, ale nie smaku. Mój kolega (ten od telewizora Rubin i delfina Um) był szczęściarzem, miał rodzinę w zachodniej części Europy, więc regularnie dostawał paczki pachnące lepszym ustrojem. Zajadał się z rana kremem orzechowym rozprowadzonym grubo po socjalistycznym chlebie z miejscowej „Piekarni Gigant”, ale jakoś nie przyszło mu do głowy, żeby ubogacić i moje podniebienie. Pewnie nie ze skąpstwa, tylko z dziecięcego zabiegania, niemyślenia o takich drobiazgach jak cieknąca ślina kolegi i jego nos, podrażniony cudownym zapachem zgniłego Zachodu.

    Kolejne miejsce w rankingu tęsknot do kapitalizmu zajmowały z pewnością resoraki (niewtajemniczonych i później urodzonych odsyłam do działu grafiki wujka Google), dalej szły gumy do żucia marki Donald z papierowymi komiksami, chińskie barwne piórniki oraz pachnące gumki do ścierania w kształcie Barbapapy, Barbamamy i reszty (tu You Tube przyjdzie z pomocą w kwestii rozjaśnienia, kto zacz). Więcej grzechów do rankingu nie pamiętam. Przynajmniej w czasie pisania tego tekstu.

Dziś, z pozycji człowieka dorosłego, zmęczonego jazgotem kapitalizmu, coraz częściej mam ochotę zatęsknić do jego zniknięcia. I wcale nie dlatego, że Nutellą mogę wysmarować się cały, bo dostępna w każdym osiedlowym sklepie. Nie będę bawił się tu w lewaka, broń mnie Panie, ale też żaden ze mnie narodowiec. Z punktu widzenia jednostki, która nie tęskni już do resoraka, ale której z pewnością trudniej odnaleźć się w rozwrzeszczanej masie producentów, dostawców, telemarketerów i konsumentów, nieuchronnie odczuwam siłę spychania do głębokiego podziemia.

     Jeszcze u progu rodzącej się demokracji i wolnego rynku wierzyłem, że każdy znajdzie tu miejsce dla siebie i sobie podobnych, tak samo w kwestii kabanosa o smaku lata, jak jogurtu jagodowego, książki z wyższej półki albo filmu uznanego na europejskim festiwalu, bo wszystkim jednakowo przysługuje swoboda wyboru i łatwość dostępu. Tymczasem w drugiej dekadzie XXI wieku, coraz boleśniej przekonuję się, że nasz kapitalizm, to taki dowódca legii cudzoziemskiej, którego interesuje wyłącznie rozkaz, dla którego zabija możliwość wyboru. Ten kapral promocji każdego dnia przywołuje mnie do porządku okrzykiem z radia, obrazem z telewizora, spamem w poczcie, repertuarem sieciowego kina i osiedlowej Żabki: „Żryj jak wszyscy albo giń!”. Charczy, toczy ślinę, pali wzrokiem nakazu: masz być cząstką tej masy, która nie widzi dalej niż kawał kiełbasy, że wesprę się klasykiem. Popycha i syczy do ucha: nie pasuje ci jarmark świąteczny w głównym mieście, w miejscu gdzie był teatr uliczny –  giń, bo pieniądze miasto dało na festiwal sera i pieczywa. Nie leży ci wystawa medialnego piździelca z Wysokich Obcasów? Giń i niszowe dzieła obejrzyj sobie w sieci! Marudzisz na Listy do M. – giń, bo w kinie sieciowym trzeba reklamodawców podpasek i coli, dystrybucję Zwiagincewa czy Kolskiego oleją. Nie w smak ci siódma odsłona ósmego Greya, giń albo szukaj w bibliotece książek sprzed dwóch dekad. Tu liczy się masa, ona daje pieniądze i władzę, a władza masie produkt łatwo przyswajalny i przeżuty, bezpieczny i uzależniający, od Zenka Martyniuka po pączki z różą za 80 groszy i z powrotem. Tak wypełnia się kałdun szczęściem, żeby krew nie zaniosła głowie najmniejszej refleksji.
  
A gdy już tak zwinę w sobie rozpacz kapitalizmu, rozciągniętą między dziecięcą do niego tęsknotą, a aktualną jego mordą, siada przy mnie drugi Wangin. Z uśmiechem szelmy mówi, że z pianą mi nie do twarzy. Że może jednak tu nie kapitalizm zawodzi, tylko Polak w kapitalizmie? Bo prostactwo i chamstwo pozostają wyborem tyleż lekkim, co mniej lub bardziej świadomym, ale hałaśliwym i wulgarnym, pałer dającym. Dziś polactwo nie musi się kryć za maską ogłady. Wybiera siebie, bo zadeptało wstyd nasz powszedni, nawet w miejscach, które wymuszały kulturę w podstawowym słowa znaczeniu.

    Uśmiecha się do mnie ten "drugi ja” z politowaniem godnym terapeuty i palcem przerzuca kartki notatnika zapisane słowami mądrzejszych od siebie. Znowu zatrzymuje się przy nazwisku Ferency, na cytacie z książki - wywiadu Nie i tak. gdzie palec wskazuje:
Ten chamski butny krzyk słychać wszędzie, gdziekolwiek się odwrócisz. Niedawno byłem w kinie i mnóstwo ludzi przyłaziło spóźnionych, kompletnie nie przejmując się tymi, którzy już siedzieli na sali. Wchodzili głośno i zachowywali się bezczelnie, mając wszystkich w dupie. A z drugiej strony wyświetlane były nachalne reklamy. Ta sytuacja to kwintesencja naszych czasów, które są chamskie i agresywne. W efekcie mamy pokolenie bezczelnych, z nikim nieliczących się ludzi, wychowanych na jazgocie i przekrzykiwaniu się. Ludzie krzyczą, są przerażający.

     I tu jest mądrość nie tylko mistrza Adama, bo nie zmieni tych ludzi już nic, odkąd wszystkie reklamy mówią im: jesteś wyjątkowy… jesteśmy po to, by twoje życie było piękniejsze… stworzyliśmy specjalnie dla ciebie… w trosce o twoje pragnienia postaraliśmy się… liczysz się tylko ty…, a on w to uwierzył i nie zmieni tego ani socjalizm, demokracja czy kaczyzm z podniesioną piąstką. To jest miarodajny sukces przemian społecznych: cham w Polaku uwierzył, że jest osobą, a nie otwartą linią kredytową i nie musi liczyć się z niczym, bo kapitalizm ma za sojusznika… uwielbia być jego paszą.

4 komentarze:

Print Friendly and PDF