niedziela, 5 października 2008

Profesjonalizm po polsku

Dziś będzie bardzo osobiście. Są takie dni, że trzeba i nie da się inaczej. Trzeba przeciąć wrzód bezsilności, irytacji, niemocy, żeby przez ekran komputera wylać z siebie jad bezosobowo i nie kąsać bliźnich, których obecność na co dzień jest miła i bliska sercu. Dziś będzie o profesjonalizmie, który często przypomina mi w jakim kraju żyję. Choćbym nie wiem jak się starał odrzucać krytycyzm, przyjmować skrajne postawy tolerancji, wspinać się na szczyty erudycji rodem z podręczników pozytywnego myślenia - jad się gromadzi niezależnie od woli i ochoty.

   Zaczęło się kilka tygodni temu. Postanowiłem nie przedłużać umowy o ubezpieczenie, uznałem, że ubezpieczyciel gra ze mną w słynne bambuko i to na puste bramki. Ponieważ musiałem pisemnie wymówić umowę i uzyskać zaświadczenie o przebiegu ubezpieczenia, a nie mogłem przybyć przed 16.40 do biura ubezpieczyciela postanowiłem telefonicznie dowiedzieć się, w jakim dniu tygodnia mogę załatwić wszystko podczas jednej wizyty, ale po 16.00.

   Panienka w telefonie, która nie zamierzała się nawet przedstawić, bo i po co, poinformowała mnie dwukrotnie, chodź dzwoniłem o różnych godzinach, że dzień nie ma znaczenia, ponieważ od poniedziałku do piątku pracują do godziny 18.00., a takie rzeczy załatwiają od ręki. Zadowolony udałem się następnego dnia do tego biura i od progu usłyszałem, że pani, która wydaje zaświadczenia o przebiegu ubezpieczenia, pracuje do godziny 16.00 i już jej nie ma, więc może zechcę przyjść jutro. Usłyszałem jeszcze, że niemożliwym jest, iż któraś z pań mogła wprowadzić mnie w błąd, bo żadna nie mogła udzielić mi informacji, którą na własne ucho usłyszałem dwa razy. Po czym blondzia, ze słodkim uśmiechem na ustach (widać to akurat opanowała na szkoleniach), nie bacząc na fakt, że właśnie robi ze mnie durnia, profesjonalnie zapytała: czy od razu wypowiadam ubezpieczenie, czy może jednak zechcę zapoznać się z ofertą, jaką dla mnie przygotowano. Nie wytrzymałem i uprzejmie zdobyłem się na niewinny żart: „nie jestem zainteresowany żadną państwa ofertą, bo przy tak profesjonalnym wprowadzaniu w błąd klienta, nie powierzyłbym wam odkurzacza”. Panienka, wyuczona na szkoleniach asertywności, z tym samym uśmiechem (wyciśniętym w cieniu rozumku przez trenera od obsługi klienta), wyznała tajemnicę firmy: „ale odkurzacza nie potrzebujemy”.

   Teraz przypadek z początku ostatniego tygodnia. Od kilku lat niespiesznie zastanawiamy się czy nie zmienić mieszkania. Zważywszy na debilny poziom cen mieszkań, nigdzie nam się nie spieszy, ale raz na kilka miesięcy oglądamy jakieś, choćby z czystej ciekawości rozkładu pomieszczeń, jakości bloku, okolicy. Za to się nie płaci, a można sobie wyrobić zdanie, zanim ceny spadną, co przecież musi nastąpić. Niestety, nie da się dziś oglądać mieszkań bez podjęcia kontaktu z agencjami nieruchomości. Polują na wszystkie mieszkania na rynku i natychmiast, nawet w dziesięć naraz, rzucają się na jedną ofertę. Paranoję widać w internecie, gdy to samo mieszkanie występuje jako wspaniała oferta w kilku agencjach i według jednej salon mieszkania ma 23 metry kwadratowe, a według innej to mieszkanie dysponuje już salonem o powierzchni 18 metrów i jest tańsze o osiem tysięcy. Agencje nieruchomości to zalegalizowana mafia, która za nic ściąga gigantyczne pieniądze. Wiedzą to wszyscy, którzy kupili lub sprzedali mieszkanie. Ale jakoś dziwnie wszyscy się na to godzą, może z czystego wygodnictwa? Nieważne. Nie mam za dużo miejsca na ten temat. Postanowiliśmy obejrzeć mieszkanko, ponieważ wydawało nam się dosyć atrakcyjne. Dodzwoniłem się do agencji i bardzo sympatyczna pani powiedziała, że bardzo chętnie je nam zaprezentuje. Gdy poprosiłem o informację jak dojechać do tego bloku, z rozbrajającą szczerością wyznała: „nie wiem, nie widziałam tego mieszkania i nie byłam w tym bloku”. Zaniemówiłem. Inteligentna kobieta poczuła moją bezradność w zderzeniu z faktem, że ona nie wie nawet, gdzie jest blok, a ja jako klient, za ewentualny zakup mieszkania, mam potrzebę podarować jej blisko osiem tysięcy polskich złotych. Skonfundowana najwyraźniej tym faktem zapewniła, że ma koleżankę, prześle mi jej numer esemesem, i ta koleżanka wie, gdzie ów blok stoi. Zbudowany profesjonalizmem po polsku, umówiłem się z koleżanką przysłaną esemesem.

A że trójca to liczba Boża, mam jeszcze przykład profesjonalizmu z wczoraj. Raz na miesiąc bowiem, zdarza się, że w sobotę „jemy coś na mieście”, bo w domu nie ma czasu. Jako pracownicy najemni nie bywamy oczywiście w restauracjach z prawdziwego zdarzenia, bo nas na to nie stać, ale wpadamy do czegoś, co w reklamie nosi dumne miano „sieć restauracji”, czytaj: fast food inaczej. Usiedliśmy przy stoliku, złożyliśmy zamówienie, odsiedzieliśmy swoje, kelner przyniósł dania... ale w całości całkowicie zimne jak surówki w tym daniu. Nawet nie mogliśmy się poskarżyć, bo go zwyczajnie nie było. Zapadł się pod ziemię, wsiąkł, aż w końcu z braku czasu, z niechęci do afer i bycia upierdliwym, zjedliśmy połowę zamówionego obiadu, ciągle nie widząc zamówionych napojów. Gdy zjawił się drugi kelner zawołałem go i zapytałem złośliwie, czy to nowy styl restauracji: dania na zimno? Z rozbrajającą szczerością odpowiedział mi, że to nie jego wina, bo to kucharz tak podał. W domniemaniu miałem przyjąć, że kucharz pracuje w innej firmie niż kelner i ten czuje się zwolniony z odpowiedzialności za to, co przynosi. Widząc, chyba, irytację na mojej twarzy, zapytał w łaskawości swojej: „mam wymienić frytki”? Oczywiście zapytał, gdy już najadłem się zimnymi... poprosiłem, żeby raczej do tych zimnych frytek dodał zimne napoje, na które czekamy dwadzieścia minut, może przynajmniej one zagrzały się stojąc na blacie baru. Zgadnijcie za co przeprosił mnie skruszony kelner? Ano za to właśnie, że tak długo czekam na mineralną z lodem.

   Tak wygląda dziś polski profesjonalizm, niezależnie od tego jakiej dziedziny tkniemy. Myślę, że każdy kto, ku mojej radości, przeczytał ten tekścik, ma już w zanadrzu kilkanaście do kilkudziesięciu podobnych przykładów ze swoich codziennych biegów po polskim torze z przeszkodami. A przecież znakomita część przykładów mówi o rzeczach naprawdę małych, niewymagających wielkiego nakładu sił, wiedzy, umiejętności, wykształcenia.

   Dlaczego zatem, przedstawiciele wszelkich profesji, tak łatwo srają do własnego gniazda? Dlaczego nie przeszkadza nam bylejakość? Dlaczego nie szanujemy się nawzajem? Siebie, swojego czasu, pieniędzy, własnej pracy i firmy, z której żyjemy? Gdyby moje przykłady dotyczyły ludzi po pięćdziesiątce, mógłbym może zwalać na komunę. Mógłbym wierzyć, że skoro pracowali na państwowych posadach, komuna odcisnęła na nich piętno: „państwowe to niczyje”, więc nie trzeba o nic się starać, wystarczy być w wyznaczonych godzinach.

   Ale moje przykłady dotyczą ludzi, którzy nawet nie mogą pamiętać komuny, nawet nie byli w jej podstawówkach. Na studiach mówiono im o profesjonalnym wizerunku, mówiono im na szkoleniach ze sprzedaży, na kursach handlowych, na studiach podyplomowych, trąbi o tym telewizja i inne media. Tymczasem nie ma w nich podstaw odpowiedzialności za to, co robią. Rozumiem, że tak mogą wyrażać nadmiar pracy, bunt, niezgodę na niskie pensje, ale czemu nie łączą faktów? Niezadowolony klient zniechęci trzydziestu innych klientów i nawet tej niskiej pensji wkrótce nie zobaczą. Tymczasem swój brak profesjonalizmu zaniosą każdemu innemu pracodawcy i każdej innej marce.

   Przestaję się dziwić, że w pogoni do Europy nie możemy już dogonić Słowacji, Węgier, Czech, dostajemy zadyszki i nie dobiegniemy tam z pewnością o zimnych frytkach i nie wystarczy energii nawet na sztuczny uśmiech, który ma łagodzić skutki nieodpowiedzialnych postaw.

4 komentarze:

  1. Tak autorze - trudno sie z Tobą nie zgodzić... Profesjonalizm w naszym kraju wyłazi na każdym kroku. Począwszy od załatwiania konfliktów w polskim sporcie, po insytucję w moim mieście, w której pewnien wydział leży na obu łopatkach, bo "pan, który nagrywa na dyskietki poszedł na chorobowe"...
    Ech życie, życie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Profesjonalizm, czy to przypadkiem nie jest zbyt mocne słowo co do takich "Panienek" jak "łapaczka" klienta na ubezpieczenie, czy tez Pani od robienia kasy na innych podczas sprzedawania nieruchomości, ja bym POSTULOWAŁA za zwyczajną solidnością i już żyłoby nam się lepiej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. komentarz prosto z Berlina, bez polskich znakow (he, he):)trafne uwagi i nie dotycza tylko polskiej domeny "bylejakosci", tzw. niemiecka solidnosc to tez juz przeszlosc. Nie mam niestety zludzen co do zmiany na lepsze, a co gorsze nie umiem tez przejsc obojetnie obok braku profesjonalizmu i odpowiedzialnosci w kazdej zawodowej sferze, co czyni ze mnie nieprzystosowanego do dzisiejszej rzeczywistosci dziwaka.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawie napisane. Liczę na więcej.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF