sobota, 13 września 2008

Zapotrzebowanie na Janosika

Kilka tygodni temu usłyszałem po raz pierwszy, że Agnieszka Holland wraz z córką, zaczyna kręcić nową wersję przygód Janosika. Zdziwiło mnie to nieco, skoro społecznie - wręcz frazeologicznie - postać Janosika jednoznacznie wrosła w stereotyp kulturowy: „dobrego zbójnika, co to bogatym zabierze, a biednym odda”. Wydaje się, że ten stereotyp wyżymany został do cna, więc może o to szło reżyserce? Żeby wreszcie rzucić nowe światło na postać wykorzystaną tak często w języku polityki, ze szczególnym umiłowaniem w komentowaniu działań przedstawicieli nurtu populistycznego. Po co jeszcze raz kręcić film o szlachetnym zbójniku? Co nowego może wnieść ten film, czym pobudzić współczesnego widza? Jaki może mieć oddźwięk społeczny i czym poruszyć miałby dzisiejszą publiczność?

   Zdecydowana większość Polaków przyzwyczaiła się aż nadto do szlachetnej twarzy Janosika – Perepeczki, co to i na salonach umiał się zachować i w jaskini budził respekt mądrością i muskulaturą, połączonymi z ogładą i powagą. Nieporadnie posługiwał się gwarą, ale umiał równać stany - głównie kobiet, bo zarówno góralki jak i księżniczki jednakowo piszczały na jego widok i oddawały mu się radośnie, nie bacząc na różnice kulturowe i konwenanse, jak i na sztuczny bałagan udrapowanej zbójeckiej jaskini.

   Mam prawo odrzucać ideologię w historii z filmu Passendorfera, bo nie obchodziły mnie jednoznaczne ujęcia relacji społecznej: szlachetny obrońca z ludu – wyzyskiwacz arystokrata. Mam prawo nie czepiać się czarno-białych schematów w scenariuszu, bardzo wskazanych i wygodnych dla PRL-u, a pomijających rzeczywiste oblicze historii. Mam prawo nie czepiać się sztucznego języka na pograniczu gwary, której nie rozumiały góralskie dzieci, ale która była zrozumiała dla ogółu widzów. Skąd mam prawo pomijania tego, co dziś pozwala licznym obśmiewać tamtego Janosika? Mam, bo film Passendorfera powstał w 1973r. Zatem dopiero od czterech lat przebywałem na świecie i jeszcze nie mogłem go oglądać. Z zaciekawieniem, radością, a wręcz z wypiekami na twarzy oglądałem zatem kolejne powtórki serialu, gdy miałem 8-10 lat. Uwielbiałem film, bo był malowniczy zarówno dzięki plenerom, w których się rozgrywał, jak również wciągał wartką akcją, pojedynkami, pościgami i klimatem tworzonym przez muzykę i widok gór. Uczył też patrzeć na świat przez szlachetność i sprawiedliwość, którą dało się egzekwować, niechby i w sposób zabawny i niewiarygodnie prosty. Miał jeszcze jedną cechę pozytywną: dobro popłacało i zwyciężało, choćby w sposób uproszczony. Zaś zło, cwaniactwo, kłamstwo było
ośmieszone przez nieporadność Murgrabiego (świetnego w tej roli Mariana Kociniaka) i śmieszność Hrabiego (jeszcze lepszego w tej roli Mieczysława Czechowicza). Ich ciamajdowatość w podchodach i pomysłach pochwycenia janosikowej bandy, pazerność i żądza bezwzględnej władzy, przegrywająca w każdym odcinku w groteskowych okolicznościach, budowały dystans widza wobec świata przedstawionego, ale też przypominały po cichu, że własnej pozycji nie da się budować na krzywdzie drugiego. Dziś mogę się tak mądrzyć, ale jako chłopiec po prostu śmiałem się z dialogów i humoru sytuacyjnego.

   Zapewne na obronę tamtego Janosika mam jeszcze więź sentymentalną, zwyczajnie kojarzy się z dzieciństwem, czasem mitycznym, beztroskim i radosnym, który jakoś chronił przed realiami PRL-u. Szczególnie, że serial Passendorfera najchętniej przypominany był w wakacyjne popołudnia i wieczory, a mieliśmy dwa programy TVP i nie było co oglądać. Toteż muzyka z filmu i plenery współgrały podświadomie z zapachem lata i wolności.

   I to już w zasadzie wystarczy, żeby pomysł Agnieszki Holland witać bez specjalnego entuzjazmu, ale z pewną ciekawością. Tym bardziej, że tym razem chodzi o prawdziwą historię Janosika. A zatem artystka zamierza pokazać wnętrze tego młodego zbójnika, wcale nie mocno zbudowanego, chłopca ledwie, żądnego zabawy i przygody, która ma w sobie oczywiście wymiar tragiczny. W wizji Holland ten chłopak miał co prawda cechy Robin Hooda, ale nie miał świadomości historycznej, bo żył z dnia na dzień i nie chciał pasać owiec, to było zbyt nudne. Jak mówi reżyserka (GW z dn. 12.09.2008): „to jest film o tym, że młody człowiek wybiera atrakcyjny sposób na życie. Jeżeli chce być wolny i robić coś ciekawego w tamtych czasach, to nie ma innego wyboru. To trochę jak z młodymi Amerykanami z niższych warstw społecznych: wybierają armię, bo to dla nich jedyna szansa żeby podnieść swój status”.

   Czy zbójnik z Tatr, żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku miał trochę podobne możliwości do Amerykanina żyjącego w XXI w., żeby podnieść społeczny status, wydaje się kwestią nieco naciąganą. Czemu nie powiedzieć wprost, że chodzi o zrobienie filmu, który spodoba się współczesnym widzom, których nie obchodzą za specjalnie ani sprawiedliwość społeczna, ani bunt wobec porządku zastanego, ani wreszcie rewolucje społeczne. Ma być „fun”: głośno, wesoło, atrakcyjnie i zabawnie, co zdaje się potwierdzać autorytet z Uniwersytetu w Kielcach, przywołany do tablicy przez Wyborczą. Otóż dr Kociołek mówi wprost: Dziś taki obrońca [uciśnionych] nie jest nam potrzebny. Jesteśmy lepiej wykształceni, mamy inny styl życia, jesteśmy w zupełnie innym miejscu ewolucji społecznej, edukacyjnej i światopoglądowej, Tak „prostacka” postać nikogo by już nie zainteresowała.

   Na ile nie chcę w żaden sposób oceniać scenariusza Agnieszki Holland (zanim na ekranie nie zobaczę w przyszłym roku, co niego wyszło), na tyle zaintrygowały mnie słowa rzekomego autorytetu z Uniwersytetu Humanistyczno - Przyrodniczego w Kielcach. Jak widać pan doktor Kociołek uznaje, że „obrońca uciśnionych” w prostej linii oznacza dziś tylko „prostacka postać”. Gratuluję zatem humaniście z Kielc podejścia iście humanistycznego. No i gratuluję wizji pod hasłem „jesteśmy lepiej wykształceni”. Widocznie dr Kociołek mieszka w innym kraju niż ja albo parasol uczelni, którą reprezentuje, jest bardzo szczelny i niewiele przecieka tam faktów ze świata zewnętrznego. Rozumiem, że dr Kociołek mierzy wykształcenie ilością wydanych dyplomów, w czym zapewne macza palce i już nie myśli o tym, czy coś za papierem się kryje w człowieku i jego rzekomej edukacji. Zapewne dr Kociołek nie miesza się z plebsem i przebywa głównie w środowiskach intelektualnych, a z płaszczyzny elit nie widać jak wyglądają przejawy owego lepszego wykształcenia rodaków na co dzień i nie słychać jak rozmawiają ludzie w sklepie, autobusie i pociągu, jak bogaty światopogląd reprezentują i jak głębokie debaty toczą między potokiem wulgaryzmów. Ale są wspólne płaszczyzny, na których da się zmierzyć poziom wyedukowanego społeczeństwa, w warunkach całkowicie domowych albo nie ruszając się z uczelnianych kapci. Proponuję dr Kociołkowi i jemu podobnym optymistom, poczytanie w internecie komentarzy pod dowolnym artykułem w dowolnym portalu informacyjnym, społecznym, codziennym. Na początek podkreślę jednak, że według statystyk internet nie jest dostępny pod każdą strzechą i bardzo znaczna część jego użytkowników to ludzie po studiach, rzekomo wykształceni. Może konfrontacja z rzeczywistym poziomem wyedukowania, poziomem języka, w którym edukację widać najlepiej, z prezentacją światopoglądową, zawiścią, chamstwem, prymitywem, uświadomi podobnym autorytetom z wyższych uczeni, że nawet podniesiony do kwadratu, komiksowy Janosik, niechby i ten Passendorfera, niewiele zdziała dziś w mentalnie innym kraju, w którym myślenie w dobru drugiego człowieka rzeczywiście i realnie mierzone jest w kategoriach „prostactwa”.

1 komentarz:

  1. Pan doktor czyta w myślach społeczeństwa polskiego i posiada przy tym skłonność do nadmiernego uogólniania niektórych faktów, które dla niego są stałe jako prawdy absolutne.Według mnie celem takich wypowiedzi jest zachowanie zewnętrznych pozorów, zakłamanie i obłuda, które były i będą w relacjach społecznych wszechobecne i podobnie jak legenda o Janosiku nigdy nie zginą.

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF