niedziela, 8 czerwca 2008

Gdy nieobecni mają rację

W czasie nocnego powrotu z wędkowania toczą się różne rozmowy, a tematu dostarczają zwykle przydrożne widoki. I tak, w kontekście rozmów o architekturze mijanych nocą wiejskich kościołów, kolega rzucił zdanie, o zdziwionych Polakach, którzy odkryli w Holandii sklepy i supermarkety w przemianowanych kościołach. Przypomniało mi się wówczas, że sam czytałem kiedyś reportaż, bodaj pod tytułem: Zamieszkać w kościele, umieszczony na jednym z portali. Rzecz dotyczyła Anglii, dawnych kościołów protestanckich i katolickich, które adaptowano na zwykłe mieszkania, a niekiedy wręcz na ekskluzywne i ekstrawaganckie apartamenty.

   Może Was dziwić, ale nie obudziło to moich emocji. Niemal automatycznie przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Zapewne po części z uwagi na fakt, że niczego dobrego nie spodziewam się po kierunku ewolucji duchowej i intelektualnej współczesnego człowieka. Niewykluczone również, że uznałem rzecz za naturalną. Skoro budynki przestały pełnić swoją funkcję, a z reguły są zabytkami i pięknie komponują się w koloryt i atmosferę miejsca, żal byłoby ich nie wykorzystać. Ot zwykły racjonalizm współczesnych i pęd do oryginalności, pomyślałem i tylko przez moment zastanowiłem się, czy w Polsce za kilka dziesięcioleci pojawi się ten sam pomysł zagospodarowania pustych budynków sakralnych?

   Co do tego, że owe budynki (przynajmniej w pewnej ich części) zaświecą pustkami, już dziś nie mam wątpliwości. Z majowych rozważań na tym blogu wyłania się stan świadomości religijnej znacznej części młodszych rodaków, którzy za dekadę może dwie przestaną się pojawiać w parafialnych kościołach i te materialnie nie będą miały szans przetrwania. Szczególnie jeśli Kościół materialnie nadal będzie próbował utrzymać zasadę tradycyjnego apelu do parafian pod hasłem „co łaska”. Łaska pańska zaś, wiadomo, na pstrym koniu jeździ, a dziś woli się skupiać bardziej na posiadaczu portfela, który wokół ma wystarczająco dużo błyskotek pod inwestycje, by nie troszczyć się o widzialny znak Kościoła.

   Czemu dziś do tego wracam? Właśnie otrzymałem kolejny sygnał skłaniający do zabrania głosu. Ale najpierw kilka koniecznych dygresji. Jak wiadomo nikt z nas nie wybiera parafii samodzielnie. Jesteśmy do niej przypisywani administracyjnie. W normalnym trybie jesteśmy do niej przypisywani na podstawie adresu zamieszkania. Oczywiście możemy to zmieniać, przenosić się, oficjalnie wypisywać się z jednej i zapisywać do innej parafii. Możemy udawać, że jesteśmy w jednej, a nieoficjalnie chodzić do innej co niedziela. Tak właśnie robię, żeby nie bawić się w biurokrację, gdy chodzi o sprawy wiary i ducha. Co niedziela nadkładam drogi by stanąć w kościele innej parafii, bo z różnych powodów swojej unikam. Dlaczego? To temat na inny post. Krótko mówiąc: wolę skupiać się na modlitwie i Ewangelii niż na kolejnych powodach podrażnienia przez miejscowego proboszcza.

Nigdy w życiu nie spotkałem człowieka, który stracił wiarę przez sekretarza partii, ale spotkałem wielu, którzy utracili wiarę przez swojego proboszcza. Pamiętacie takie zdanie ks. prof. Józefa Tischnera? Mnie to nie grozi, "mój proboszcz", nie ma mocy pozbawienia mnie wiary, bo nie on (na szczęście) dał mi jej łaskę. Ale po co mam go słuchać i gotować się w myślach? Nie zasłużyłem sobie na to. Niestety, są pewne okoliczności, które od czasu do czasu nakładają na mnie obowiązek sumienia, by pojawiać się parafialnym kościele. I choć te okoliczności bywają rzadkie, mogę poobserwować jak to postawa proboszcza nie ewoluuje i dobrze ma się bez względu na okoliczności i skutki.

   Jedną z charakterystycznych cech jego kazań jest nagminne przemawianie do nieobecnych. Czyni to wręcz pasjami, a ja nie bardzo rozumiem na co liczy. I tak na przykład w czasie uroczystości Bożego Ciała, po dwugodzinnej procesji, piętnował wobec zebranych postawę tych, których nie ma, bo wybrali uroki długiego weekendu i tłumaczył nieobojętnym postawę obojętności, a postawę zatracenia niezatraconym. Co chciał osiągnąć? Zanudzaniem nie na temat zniechęcić ostatnich wiernych do pojawienia się za rok w tym miejscu?

   Dziś zwracał się do młodzieży, która rok temu miała bierzmowanie. Rzekomo do tej młodzieży się zwracał, choć jej zwyczajnie nie było w kościele. A nie było jej, gdyż nie zawiodła w udowodnieniu dojrzałości chrześcijańskiej. Zatem zwracał się do nieobecnej młodzieży, zadając pytania starszym obecnym, dlaczego nieobecni wolą siedzieć z nosem w telewizorze, zamiast słuchać jego przynudzania.

   Retoryczność zadziwiająca, ale potem ksiądz proboszcz przeszedł do rzekomo przygotowanego kazania. Przyznaję, że zdziwiło i zaciekawiło mnie bardzo to oświadczenie „przygotowanego kazania”, bo takiego nie miałem okazji wysłuchać z jego ust jak tu żyję przez ostatnie 10 lat (przez przynajmniej 6 z tych lat uczciwie chodziłem do tej parafii co niedziela, mając ogrom chrześcijańskiej nadziei i przebaczenia względem postawy wyżej wymienionego). Szybko jednak zorientowałem się dlaczego dzisiejsze kazanie zyskało szumny przydomek „przygotowanego”. Ono zwyczajnie dotyczyło kasy na tacę. Zatem przygotowanie było ambicjonalnie większym wyzwaniem niż mówienie o Ewangelii, prawdach wiary, niż próba odpowiedzi na pytania w duchu: „jak dziś być chrześcijaninem”. Przygotowany proboszcz wyszedł udowodnić, że parafianie za mało łożą na ukończenie budowy kościoła, a przy okazji oznajmił, że parafia ma długi wobec archidiecezji i wyższego seminarium duchownego. Dlaczego ma długi? Musi wpłacać od głowy mieszkańca 1zł, a z 11 tysięcy mieszkańców chodzi do kościoła co niedziela jakieś 2,5 tysiąca ludzi. No i znowu jechał do tych obecnych, co mają płacić za nieobecnych. Płacić i słuchać żali na tych, co mają w poważaniu i kościół i jego wydatki? Ciekawe jaka będzie reakcja płatnicza przychodzących regularnie wiernych? Szczególnie, że jakieś 80% przychodzących to renciści i emeryci. Rzetelne przygotowanie kazania skupiło się zaś na tym, że ksiądz piętnując niedających na tacę pokazywał skutki dawania na tacę dających. Polegało to na tym, że pokazał woreczek foliowy brzęczący mamoną z zagranicznych monet i drugi woreczek brzęczący złotówkami wycofanymi z obiegu. Tak oto, dający cokolwiek zostali zdyscyplinowani do dawania za siebie i za tych co nie usłyszą utyskiwania szefa.

No cóż, myślę, że w dowolnym przedsiębiorstwie, szef, który sobie nie radzi, usłyszałby pewnie od zarządu: „nie dajesz sobie rady, to ustąp ze stanowiska”, ale tu daruję sobie dalsze komentarze do kazania. Zastanowiło mnie bowiem na powrót jak szybko kościoły zaczną pustoszeć przy takiej postawie części kleru? Z jednej strony absurd podejścia urzędu biskupiego, żądającego od parafii opłaty za głowę mieszkańca, a nie za głowę realnego wiernego parafianina. Z drugiej zaś roszczenie utrzymania seminarium przez wiernych wszystkich parafii i to w kraju, w którym tysiące ludzi zaciska zęby i płaci za swoją edukację, obciążając kosztami kształcenia własne rodziny, wypada dosyć żenująco. Czyż nie jest to piłowanie gałęzi na której się siedzi. I jakież przewrotne to podejście do trzódki, której się jest rzekomym pasterzem. To coś w stylu: za to żeście wierni i dobrzy zedrę z was, bo nie mam pomysłu jak zedrzeć z krnąbrnych i niepokornych.

   A swoją drogą: na jaką postawę wiernych w szczodrości swojej chce liczyć proboszcz, który zaczął budowanie kościoła od domu parafialnego, który okazałością i gabarytem dorównuje połowie kościoła? Na co może liczyć proboszcz, który jeździ autem, na jakie nie będzie stać większości jego owieczek i przez pół życia? Może podczas przygotowań następnego kazania o niezbędnej mamonie przydałoby się przypomnienie (i to zapewne większej części kleru) mądrej zasady, że słowa są piękne, ale to uczynki prawdziwie przemawiają.

5 komentarzy:

  1. Żal patrzeć jak pasterstwo przekształca się w zawód. Coraz częściej spotyka się sytuację, że księża mają za główny cel dbania o własny tyłek. Mam jednak nadzieje, że ci są w mniejszości.
    Zgadzam się z Tobą całkowicie i rozumiem, że szukasz innego miejsca na modlitwę.
    S.

    OdpowiedzUsuń
  2. To juz bylo:
    " A Jezus wszedł do świątyni i wyrzucił wszystkich sprzedających i kupujących w świątyni; powywracał stoły zmieniających pieniądze oraz ławki tych, którzy sprzedawali gołębie. I rzekł do nich: Napisane jest: Mój dom ma być domem modlitwy, a wy czynicie z niego jaskinię zbójców"
    Takze czy to, iz pojdziemy do kosciola konkurencji cokolwiek zmieni?? Czy kolejny protest slowny na temat kazania "do nikogo" cos zmieni?? ... chyba nic:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Temat powyższy jest ciągle aktualny i powszechnie znany.
    Jednak część społeczeństwa nie chce narażać się "sile przewodniej" i pokornie znosi te upokorzenia.Popatrzmy jak nasi wybrańcy w ławach sejmowych czy w samorządowych liżą się księżom, którzy obrażają Pierwsze Osoby w państwie.I co?Ano nic.
    Chętnie łożą nasze pieniądze na potrzeby duchownych katolickich mimo ogólnej biedy i narastającej drożyzny.Czy to się zmieni? Może gdy obecne przedszkolaki dojdą do władzy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielu takimi argumentami posługuje sie gdy mówi dlaczego wcale nie chodzi na mszę. W dobie internetu i telewizji kościół już dawno by mógł znaleźć formy dotarcia do poszczególnych wiernych np. poprzez prenumeratę mszy na komputer... A tak poważnie to jak Cię proboszcz rozszyfruje to już następne kazanie będzie o Tobie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja mam podobny problem z chodzeniem do kościoła do własnej parafii. Mieszkamy tu od 3 lat i możemy z mężem policzyć ile razy byliśmy na mszy w swojej parafii. Chodzimy do kościoła co niedzielę ale do obcej parafii, a jeżeli zaistnieje potrzeba uzyskać np. zaświadczenie do chrztu za matkę chrzestną (po które byłam ostatnio) uzyskałam odpowiedź, że nie dostanę takiego zaświadczenia, ponieważ nie jestem praktykującą katoliczką. Chciałabym przepisać się do innej parafii ale się boję zwrócić z taką prośbą do mojego księdza, nie wiem czy jest taka możliwość i co jest wymagane do tego???

    OdpowiedzUsuń

Print Friendly and PDF