Żona trochę się upierała, więc miałem poczucie winy. W końcu sam wcześniej proponowałem, ale upał i przeczucie słabego filmu osadzało w fotelu. I już wiedziałem, że chorobliwa konsekwencja nie pozwoli pozostać w domu. Jeśli kobieta uda się do kina sama – co zawyrokowała bez pretensji – nie skupię się na żadnej robocie. W przeczuciu porażki uległem i ruszyłem na kolejny seans „kina konesera”.
Szczerze lubię ten projekt Heliosa i to z kilku powodów: prezentuje ciekawe filmy, nie ma reklam, a sala zwykle wolna jest od naczosowych śmierdzieli i ich nienapasionych żon z wiadrami pepsi. Co najwyżej jakaś utrudzona mamuśka zrzuci laczki i przebierając paluszkami z oparcia krzesła niższego rzędu zakwasi atmosferę.
Tym razem znaleźliśmy się przy kasie rzutem na taśmę. Przed nami tylko jedna pani, ale ze źródełkiem 500 plus, którego część nie mogła zdecydować się na rozmiar popcornu, druga zaś negocjowała orzeszki. Przy nich obstawiałem dzieło Iniemamocni 2, ale czas uciekał. Pięć minut do seansu i choć wiedziałem, że reklam nie będzie, grzeczność nakazywała przynajmniej nie rozpraszać prelegenta. Zerkałem niecierpliwie na drugą czynną kasę. Trzy damy XXXL toczyły zażartą dyskusję o wystarczalności kubełka, czy aby pomieści stosowną dla nich dawkę paszy filmowej, gdy towarzyszący im wieloryb przekonywał, że to malizną mu ciągnie. Oni też nie dopuszczali świadomości do istnienia „kina konesera”, za co byłem nawet wdzięczny.
W końcu wpadamy na salę, prosto pod słowo mówiącego:
- … i tym różni się nasz cykl, szanowni państwo, że ten czas, który zwykle przeznaczony jest na reklamy, a który większość widzów traktuje jako obowiązkowy powód spóźnienia, wypełnia prelekcja, którą mam przyjemność dla państwa prowadzić. W jej trakcie nie opowiadamy treści filmu. Raczej przybliżamy sylwetki odtwórców głównych ról, reżysera, kinematografię kraju, z którego obraz pochodzi… zatem dziś może zacznę od reżysera, którym jest… jest… przepraszam, sięgnę po pomoc…
Prelegent miota się i kręci piruety ze smartfonem w poszukiwaniu zasięgu, ale to bunkier i różnie może być, a wujek Google ani myśli go wspierać. W końcu orator próbuje się wyślizgać z niewiedzy:
- … wrócę do tego później. Charakterystyczne dla reżysera brytyjskiego jest to, że nie wypuszcza zbyt często filmów, nie rozpieszcza widzów, a nagrodę Akademii Filmowej otrzymał, paradoksalnie, za film dokumentalny pod tytułem Spacer po linie. To obraz o przygotowaniach i wyczynie Francuza, który w 1974 roku przeszedł bez zabezpieczenia po linie rozciągniętej między wieżami World Trade Center. Spacer po linie, był tym… oj, przepraszam państwa, odzyskałem łączność i już widzę, pomyliłem tytuły. Spacer po linie, to obraz innego reżysera i opowiada historię muzyka Johnny’ego Casha oczywiście. Dzieło bohatera naszego dzisiejszego seansu nosi tytuł Człowiek na linie. Ale spokojnie, już jesteśmy na właściwym tropie, ja tu się męczę, a kino przygotowało dla państwa ulotkę. Mamy w niej i nazwisko bohatera naszego spotkania. Jest nim James Marsh oczywiście, a do swojego projektu jak możecie państwo przeczytać w folderze, zatrudnił także oscarowych aktorów: Collina Firth’a i Rachel Weisz. Film Na głęboką wodę…
W tym momencie zgasło światło i wyłączył się mikrofon prelegenta. Projektor rozświetlił ekran i z głośników zagrzmiała jeszcze raz informacja prezentująca ideę cyklu „kino konesera”, ku wyraźnej uldze żony: „no i koniec żenady, dziękujemy”. Przez salę przeszedł śmiech widzów i rozległy się oklaski. Prelegent jednak ani myślał odpuszczać:
- No tak, przepraszam państwa bardzo, zaraz coś z tym zrobimy.
Wybiegł na zewnątrz i po chwili z korytarza dotarł głos pretensji skierowany do obsługi, że przecież nie skończył, jest, mówi do widzów, a tu wcina mu się automat projekcyjny. Tak po prostu, bez sprawdzenia, co dzieje się na widowni. W tym momencie obraz z projektora zatrzymał się, pozostawiając na ekranie ciemną szarość, a niezłomny powrócił, choć wcale nie do przerwanej kwestii:
- Proszę państwa, od piętnastu lat prowadzę te prelekcje i powiem, że dawniej było lepiej. Tam w tym okienku na górze siedział pan i uważał, kiedy skończę, a dopiero po tym uruchamiał projektor, obowiązkowo klekoczący przy rozruchu, z duszą był. Czas automatyzacji i czas dehumanizacji robi swoje, ale, drodzy państwo, nie przejmujmy się drobiazgami.
Prelegent mówił już bez mikrofonu, pogrążony w ciemności tak dalece, że trudno było zlokalizować jego położenie, choć zdawał się zupełnie tego nie dostrzegać, podobnie jak zgromadzonych widzów, bez których obszedłby się równie doskonale jak nędznie z nimi.
- Ingerencja elektroniki i komputera w nasze spotkanie to skutek nieporozumienia. Z prelekcją miała wystąpić moja koleżanka, która w ostatniej chwili poprosiła o zastępstwo. Byłem tak daleko od kina, że do ostatniej chwili nie miałem pewności, czy do państwa dotrę, czy zdołam państwu sprawić przyjemność wstępem. Nie powiadomiłem obsługi kina, koleżanka też i mamy za swoje. Na czym skończyłem? Tak, folder, który otrzymaliście państwo od bileterki pozwala nie tylko zapoznać się z repertuarem cyklu na kilka tygodni do przodu, ale zawiera też cenną informację, że można nabyć karnet. I tu niespodzianka! Dawniej był to karnet na cztery najbliższe prezentacje. Teraz jest przewidziany do wykorzystania w ciągu trzech miesięcy. Sami państwo zadecydujecie, kiedy i jakie filmy obejrzeć. A karnet umożliwia zaoszczędzenie około dwudziestu złotych!
Kolejna spóźniona pani wtargnęła na salę i od razu odpaliła w telefonie latarkę, właściwie latarnię, sądząc po natężeniu światła, którym poraziła prelegenta. Ten jednak poprosił, żeby sobie nie przeszkadzała, ona zaś nadmiernie tłumaczyła, że się zabije w tej ciemności i przepraszając bawiła publikę krzątaniem z dyskotekowym efektem świetlnym. Po chwili, z szelestem toreb, wkroczyła między rzędy para rozmiaru znacznego. Samiec alfa zaczął wypraszać z miejsca kobietę, bo miał na to bilet. Nieważne, że cały rząd i sąsiednie miał wolne. Prelegent niezłomny korzystał z zamieszania i rażąc telefonem nawiązał skutecznie kontakt z wujkiem G:
- Collina Firth’a nie trzeba państwu przedstawiać, jak myślę. Dał się poznać jako roztropny pan w takich obrazach jak Mamma Mia, Jak zostać królem, gdzie włożył dużo z siebie, by zagrać jąkającego się pretendenta do tronu, ale też pamiętamy jak grał w filmie Kingsman: tajne służby rolę całkiem dla siebie nietypową.
W tym momencie ponownie obraz zagościł na ekranie, rozległy się oklaski dziękczynienia, skierowane do prelegenta albo wyzwalającej maszyny. Na salę wbiło ostatnie stado z wiadrami paszy i pepsi, w liczbie dziewięciu osobników, z rumorem godnym sztuk dwudziestu, co zagłuszyło pożegnanie gospodarza programu. Ale i tak to on był królem seansu, bo film Jamesa Marsha okazał się nijaki, mdły i przegadany, co żona potwierdza.
Macie ciekawsze przygody chodząc do kina niż ja. I rozumiem, że to zastępstwo, ale wypadałoby nieco więcej poczytać przed wystąpieniem, aby nie prezentować tak wysokiego poziomu... żenady. ;)
OdpowiedzUsuńhttp://www.klubfilmowy.pl => podobny klimat, taniej, brak baru :); brak prelegenta; brak reklam. Do końca sierpnia zamknięte.
OdpowiedzUsuń"kolega z pracy :)"