czwartek, 20 września 2018

Czas na dres

❖Kliknij, żeby posłuchać tekstu w interpretacji autora❖

dresiarstwo jako moda
Oto wykształcona, piękna i bardzo wrażliwa kobieta. Nie umie bronić się przed natarczywością lokalnego polityka, półanalfabety nieudacznika, który aktualnie postanowił zostać wójtem. Wczoraj jęczał o plakat wyborczy, dziś o ulotkę, jutro będzie nękał komunikatem na portal społecznościowy albo notką do lokalnej prasy. Wie, że ona umie wszystko, ale nie umie odmówić. Wychowano ją w przekonaniu, że ludziom trzeba pomagać, być pożytecznym, bo państwo kształciło ją także po to, żeby służyła innym. Taki niezbywalny etos jest jak skaza. Kobieta nie widzi różnic między politycznym ścierwem a człowiekiem. Przychodzący z prośbą zawsze pisany jest przez duże C. A może zwyczajnie nie umie bronić się przed natarczywością chama? Może dopisałem legendę z czystej bezradności? 

  Oto inna szlachetna dama, anglistka oddana edukacji. Skromna, bliska perfekcji i z dużym doświadczeniem. Cieszy się wzięciem, więc maturzyści zabijają się o jej lekcje, zwłaszcza, że cena za godzinę jak u studentki. Ma ideały, więcej nie wypada. Wychowano ją w miłości do ludzi, nie mniejszej niż do języka. Gdy Janusz biznesu przyprowadza swoje zepsute do granic jajo, ona nie żąda więcej. Dlaczego? Doskonale wie, że ta wesz wysysa ostatnią krew ze swoich pracowników, okrada państwo i nigdy nie płaci na czas zleceniobiorcom. Lud układa pieśni o jego podłości i pazerności, ale na nią to nie działa. I nie podziała również to, że ćwok z satysfakcją dorzuci jej do korepetycji tłumaczenia ofert, nawet zwykłe mejle do napisania po angielsku, tak przy okazji. Nie mam złudzeń, tu nie będzie wdzięczności. Jego złotówki są znacznie więcej warte niż jej, frajerskie. Dlatego anglistka zostanie w szponach pogardy do końca życia, jego lub jej.

    Oto ceniony lekarz z ogromną wiedzą, oddany powołaniu i bardzo cierpliwy. Codziennie wraca z przychodni rowerem. Regeneruje siły i robi coś dla własnego zdrowia. Prawy, kulturalny i wolny od korupcji, ma ideały i dwoje ludzi przed sobą. Na oko sześćdziesięcioletnich, chyba małżonków, bo idą za rękę środkiem ścieżki rowerowej, choć obok pusty chodnik. Pan doktor delikatnie używa dzwonka, bez skutku. Nie ma wyjścia, omija ich z jednym zdaniem: „proszę państwa, to jest ścieżka rowerowa”, w odpowiedzi słyszy jedno słowo, od pana: „spierdalaj”.

    Dziś znalazłem się w podobnej sytuacji, tyle że odwróconej. Sam szedłem obok ścieżki rowerowej. Z naprzeciwka rowerzysta, jedzie chodnikiem, a na jego twarzy – w miejscu na myśl – czai się coś konfrontacyjnego. W porę wyczułem, więc odezwałem się dosyć stanowczo: „I co? Nie widać ścieżki rowerowej?”. Na to jadący, z uśmiechem: „widać, no i chuj”. I tym sposobem już dwa chuje były za mną, z czego jeden wciskał się w pedały.

    Kilka dekad temu, gdy byłem małym chłopcem, panie z pokolenia babć i mamy mawiały w podobnych sytuacjach: jak wam nie wstyd… . Minęło kilka dekad i kategoria „wstyd” przestała obowiązywać w życiu społecznym. Zastąpiły ją „wolność”, „zaradność”, ewentualnie „skuteczność”. Ale nie o tym chciałem, bo to wyważanie otwartych drzwi. Sytuacje – jak te wyżej – rozgrywają się każdego dnia na ulicach, w domach, biurach i spychają do getta ludzi z klasą, ostatnie ofiary niepraktycznego, choć – wedle wszelkich standardów  dobrego wychowania. Takie sceny tłamszą osoby wykształcone, wrażliwe, którym nieobca jest miłość bliźniego, choć ten specjalnie jej nie oczekuje. Coraz częściej widzi w innym zasób do wykorzystania lub zawalidrogę do usunięcia. 

    Zestawiam te obrazki i zastanawiam się, jaką linię obrony należy przyjąć w zderzeniu z napierającą mentalnością troglodyty? Czy obrona jest w ogóle możliwa? Pozostaje ustąpić pola i robić swoje w poczuciu przegranej? Uciekać w książkę, film, spacer po lesie, jazdę rowerem wiejską drogą? Unikanie konfrontacji nieuchronnie kojarzy się z postawą dziecka. Ono wierzy, że gdy tylko zamknie oczka, zło przestaje istnieć i nie ma do nas dostępu. Może i nie ma, dopóki dziecko nie opuści własnych czterech kątów, ale co potem? Troglodytów, analfabetów, agresorów przybywa z każdym dniem i w końcu zawłaszczą przestrzeń. Docisną i wepchają tam, gdzie żywym nie ma czym oddychać, jak pisał poeta Broniewski. Zawsze można spróbować pójść na siłownię, przypakować, stanąć naprzeciw każdego kolejnego chama i pięścią, wiąchą, przejść skutecznie na jego poziom komunikacji. Jeśli nie da się inaczej, trzeba przynajmniej spróbować tresury. To może być nawet skuteczne, ale z pewnością zostawi niesmak i gorycz porażki, skoro miało się zło dobrem zwyciężać, a wyszło jak zawsze.

  Gdy rozważałem wszelkie za i przeciw, nieoczekiwanie przyszedł z pomocą magazyn „Duży Format” (03 września 2018r.) , a w nim tekst: Czuję się dresem. Typ dresoseksualny jest coraz częściej wyszukiwany i oglądany. Okazało się, że życie nie znosi próżni, więc i niewygodzie cywilizowanej egzystencji, politycznej poprawności, dobremu wychowaniu w szacunku dla wolności jednostki, da się przeciwstawić postawę niewymagania od siebie, nieliczenia się z nikim i niczym, a nawet przypisać jej ideologię uszlachetniającą prymityw. Czytam bowiem w artykule, że gdy wszyscy zaczęli się modernizować, zmieniać swój styl życia na „nowoczesny”, dresiarz tego nie robił. Został na blokach, co postrzegane było za wsteczniackie. A dzisiaj to jest nasze, swojskie, z czego wyszliśmy, wartościowsze niż to, co na Zachodzie. To, co kiedyś uważaliśmy w jego zachowaniu za ograniczone, czyli kierowanie się takimi superprostymi zasadami, niedostrzeganie różnych niuansów życia, dziś jest uważane za prosty i jasny kodeks, który zapewnia poczucie bezpieczeństwa i stabilność. 

    No i proszę. Można? Można, bo jak wynika z rzeczonego tekstu, wkrótce zacznie obowiązywać nie tylko moda na dresik w garderobie, ale też wszyscy przestawimy się na mentalność bejsbolówki, twardych łokci i grubego karku w zderzeniu z wykastrowanym metroseksualnym typem w rurkach, którego zżera rak relatywizmu.

    Pora przestać się dziwić, że bohaterowie cytowanego tekstu doceniają zespoły hiphopowe i disco polo na juwenaliach uczelni uważanych dawniej za elitarne. Inteligencja, jako warstwa niosąca do niedawna kaganek oświaty, nadzieję rozwoju miast i wsi, światło w mentalność społeczeństwa wydobywanego ze stada, nie zamierza dziś pretendować do miana klasy wiodącej, bo to jednak wysiłek. Lepiej bratać się z dresem, wytaplać w błotku braku ambicji i w pragmatycznej rozrywce, bez perspektywy jutra. Wszak po nas choćby potop i efekt cieplarniany. 

wycinanie inteligencji
Gdybym dziś był młodym człowiekiem, u progu dorosłego życia, chyba też poszedłbym w dres. Ale na szczęście mam już z górki i pozostaje mi szukać pociechy u tych, co czują podobnie. I tu aż korci, żeby podeprzeć się „Balladą o przyszłości chirurgii” Wojciecha Młynarskiego i przytoczyć jej słowa: 
Choć wokół niby piękne przemiany i Polska weszła na nową drogę, z inteligencją moją, kochany, spokojnie na to patrzeć nie mogę. Bo z jednej strony piękne wspomnienia, gdyśmy mądrości nieśli proporce, jesieni ludów będąc natchnieniem, iskrą, zarzewiem, pochodnią, wzorcem, a z drugiej strony buźki jak z buszu. Męty wszelkiego autoramentu. Czas dla cwaniaków, raj dla chytrusów i dno dla pełnych inteligentów. Ja na to patrzeć nie mogę, ach nie, z inteligencją mą nazbyt czułą. Niech pan ją wytnie, niech pan ją ciachnie, bym dostosował się do ogółu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Print Friendly and PDF