niedziela, 17 czerwca 2018

Gra w inteligenta

  Sprowokowany przypadkowym cytatem z sieci, popłynąłem za myślą: czym jest inteligencja w naszych realiach? W tym przypadku definiowana jako warstwa społeczna, a nie zdolność rozumienia otaczającego świata. Czy w ogóle taka grupa jeszcze istnieje, czy to jedynie zbiór mniej lub bardziej rozbitych atomów, krążących po orbitach własnych pasji i zainteresowań? Kogo obchodzi inteligencja i czy posiada jakąś misję społeczną? Może pełni już tylko funkcję trefnisia dla rządzących albo usługową dla mas i zamiast inteligencją zwie się np. nauczycielami, biznesmenami, naukowcami, artystami, prawnikami, lekarzami lub po prostu klasą średnią? Czy inteligencja jest jeszcze widoczna po wyjściu z domu, czy całkiem stopiła się z nieinteligencją i przestaje być rozróżnialna?

spojrzenie
Przyznam, że poległem już przy próbie definiowania, ale z półki uśmiechnął się Słownik Języka Polskiego. Wydanie klasyczne niemal, z roku 1988, a w nim definicja: warstwa społeczna ludzi wykształconych zajmujących się zawodowo pracą umysłową, zwłaszcza twórczością kulturalną, naukową, artystyczną itp. Definicja to pojemna, ale dziś, gdy rządzi ekonomia, na niewiele się zda. Wykształcony chłopak może być operatorem koparki i dźwigu na budowie, a dziewczyna po ukończeniu dwóch fakultetów bywa kelnerką albo galerniczką w sklepie Zara czy Stradivarius, zaocznie robiąc doktorat, bo akurat nie ma bogatych rodziców ni męża, a do wielkiego miasta przyjechała ze słoikami. Tymczasem księgowa i doradca klienta w banku, agent ubezpieczeniowy albo dyrektor marketingu lub finansów w niejednej firmie, choć wykształceni i pracują umysłowo, nie przeczytają jednej książki w roku, ale chętnie pójdą na koncert Sławomira i innego Martyniuka Zenka, by świetnie bawić się pośród tzw. ludu. I w drugą stronę: niemal każdego dnia widzę pod wiatą pobliskiego przystanku bezdomnego. Okutany w pięć warstw przeróżnej odzieży nigdy nie czeka na autobus, ale zawzięcie czyta kolejne opasłe tomy. Kontestator wykształciuch?

  Dzisiejszej inteligencji coraz dalej do misji niesienia czegokolwiek pod strzechy, bo trzeba przeżyć i opłacić, ale też strzecha pozwala jej porzucić wszelki etos. Może bratać się z ludem bez konieczności rezygnowania z przywilejów własnej pozycji społecznej, a właściwie jej braku, bo od ludu niczym nie odstaje. Ci zaś, którzy jako inteligencja z definicji, zajmują się twórczością artystyczną, żeby przeżyć coraz rzadziej tworzą z siebie i na miarę własnych możliwości i talentu. Piszą scenariusze, grają role, tworzą powieści pod zapotrzebowanie masowych gustów i zleceń producentów podpiętych pod reklamodawców, a więc też słabo wpisują się w definicję inteligencji. Za to nierzadko przynależą do bezbarwnej mentalnie klasy średniej, skrojonej na miarę wulgarności naszych czasów. Ba, jeśli weźmiemy na tapetę np. nauczyciela, lekarza stażystę, plastyka czy muzyka klasycznego, ze względu na dochody, nie będzie to nawet start do klasy średniej. I jak tu odnaleźć się w definicjach? 

    Żyjemy w tygielku wymieszanych pojęć i nic tu już nie będzie jednoznaczne, ale to nie powód, żeby mieszać ludziom w głowie ideologicznie. Dlatego irytują mądrości niektórych inteligentów, w duchu tegoż właśnie cytatu, który w niedzielny poranek otrząsnął ze mnie resztki snu, a padł z ust reżysera Przemysława Wojcieszka:
Inteligencja w Polsce uwierzyła, że samodzielnie może kierować tym, co się dzieje w kraju, a lud powinien za nią i na nią zasuwać. Ale ludzie nie są głupi – oni czytają o sobie na Facebooku, że są ciemni. To jest kolonialny mechanizm: jeżeli masz władzę – polityczną, gospodarczą, kulturową, symboliczną – nad ludźmi, których uważasz za bydło i mówisz im, że są niewyedukowanymi i pozbawionymi tych możliwości, co ty, twoi znajomi i twoje dzieci półzwierzętami, to ci ludzie patrząc na swoich małżonków i swoje dzieci nie będą mówili: „ach, tak, to prawda, jesteśmy półzwierzętami.”. Oni wiedzą, że to kłamstwo, frustruje ich, że pozbawiono ich możliwości udzielania publicznej odpowiedzi, wiedzą też, że pierwszej okazji przyjdą ci przypierdolić, żeby zemścić się za to upokorzenie.

    Wystarczy inteligencją nazwać tych, co rządzą naszym krajem w ostatniej dekadzie, żeby nie podejmować dalszej dyskusji z autorem powyższych słów, gdy na starcie mamy mocne nadużycie. Zakładam jednak, w dobrej wierze, że reżyser ma na myśli wszystkie kierownictwa po 1989r., choć i tam nie brakowało nieinteligentów. 

    Nie wiem, gdzie żyje obywatel Wojcieszek, w jak ogrodzonym osiedlu, ani jak często wychodzi po zakupy, jeździ tramwajem albo innym publicznym środkiem transportu. Z jego słów wynika, że zamieszkuje nieco inny świat od mojego. W moim inteligencja zbyt często nie rwie się do kierowania innego niż wynikające z organizacji instytucji, fundacji, firmy, przedsiębiorstwa. Tu, szerzej niż w definicję słownikową ujęta, uprawia swoje poletko, właśnie intelektualne, angażuje się społecznie w różne formy działania na rzecz, troszczy się o rodzinę podług potrzeby i odpowiedzialności, ale też rzetelnie robi swoje i nie oczekuje, że „lud będzie na nią zasuwał”. Za to coraz częściej ma kłopoty z przekonaniem ludu, że ten powinien zasuwać na siebie, bo może jednak nie wystarczy być suwerenem, żeby być Polakiem i pożytecznym człowiekiem. Tymczasem lud, coraz częściej z inteligencji szydzi, wymagając od siebie coraz mniej, a w zamian roszcząc coraz więcej i rzucając przy piwie hasła: „co będziesz do pracy chodził, dzieci se narób jak ja i państwo ci da, he he he”.
 
    Jakoś dookoła nie widzę inteligencji rzucającej się do sterowania tym ludem. Coraz częściej widzę jednak chama, nawet z dyplomem i w firmowych ciuszkach, ale szczającego na trawnik w biały dzień. Widzę wyżelowanego bydlaka w garniaku, zostawiającego wielkie gówno po swoim psie na chodniku albo paczkę po chipsach w sklepowym wózku, bo zeżarł je zanim dojechał do kasy. Widzę też prostaka charkającego pod nogi własnej żony, przy całkowitym braku jej reakcji. A na festynie rodzinnym wyelegantowana pańcia podpowiada częstowanemu synkowi, żeby plecak naładował cukierkami, choć dzieci ludu obok pytają, czy można wziąć jednego lizaka. 
    
upadek
I jeszcze jedno pytanie: kto tu kogo do czego sprowadził? Pozostając przy nazewnictwie Wojcieszka: czy inteligent nie dał ludowi dostępu do kultury i edukacji? Czy może jednak lud z dostępu z rozkoszą zrezygnował i dziś z ulgą ogląda mecz albo programy kulinarne z tłustą blondyną i tasiemcowe bzdury. Demokracja poszła mu bardziej w piwo i kiełbasę niż w czytanie ze zrozumieniem, a winna inteligencja? Dzielenie społeczeństwa na lud, klasę średnią i inteligencję, brzmi śmiesznie w ustach kogoś, kto z racji zawodu, pomijając siłę poglądów mocno oderwanych od życia, powinien jednak widzieć też, co niesie ulica. A i w teatrze raczej nie sprawdza widzom dyplomów ukończenia wyższych studiów.
W tym samym wywiadzie dla lewicowego „Nowego Obywatela” reżyser Wojcieszek mówi też: Teatr w Polsce, podobnie jak inne gałęzie sztuki, stracił zupełnie funkcję służenia komukolwiek poza klasą średnią. Dzisiejszy polski teatr w 99% ma być eskapistyczną rozrywką dla wielkomiejskiej klasy średniej. Funkcje edukacyjne, społeczno-polityczne, krytyczne spojrzenie na rzeczywistość i system, w których żyjemy, któremu podlegamy – to wszystko zostało zupełnie wyeliminowane. W tym środowisku modne jest mówienie o lewicowości, ale jest to rodzaj mody. To są lajfstajlowe akcje, które poprawiają samopoczucie i pozwalają poczuć się lepiej w hierarchii ustalonej w wielkomiejskim środowisku. 

    Brzmi kuriozalnie, bo niby dla kogo jeszcze, poza wątpliwą mentalnie klasą średnią, ma być teatr w dobie społeczeństwa zatopionego w smartfonie jak mucha w bursztynie? Bądź co bądź spektakl wymaga od odbiorcy elementarnego poziomu erudycji, ciekawości, chęci wystawienia własnych poglądów i postaw na konfrontację z wizją artystyczną. A tu, gdzie z jednej strony kasa wyznacza status, a z drugiej ekranik z jednozdaniowymi, kaleczonymi komunikatami i obrazkami z wakacji lub grilla, mieszka obywatel zwolniony z samooceny i pozbawiony lajfstajlowej mody na rozwój intelektualny i samodzielność myślenia. O jakim zatem kształceniu chce mówić reżyser? Kogo to obchodzi, skoro wymaga uruchomienia siły woli, dyscypliny, zainteresowania i pragnienia rozwoju? Tymczasem biedny i odsunięty lud Wojcieszka nie zamierza wymagać od siebie edukacji, bo nie wymaga nawet elementarnej kultury na ulicy. Wiecznie tyranizowany przez inteligencję ma jedynie siłę na jarmarczny rechot z prymitywnie rżniętej rozrywki, do której produkowania zmusił nawet inteligenckie dawniej kabarety. I to wystarczy ludowi. On nawet swojego obrońcy Wojcieszka nie przeczyta, bo drukuje go niszowy kwartalnik. Zresztą, tam reżysera miejsce, nawet jeśli o tym nie wie, Wojcieszek albo lud.

1 komentarz:

Print Friendly and PDF